Ciekawi mnie opinnia osób które oprucz obejrzenia najnowszej adaptacji "Dumy i uprzedzenia" przeczytały także książkę.
Zazwyczaj książki są uważane za lepsze od ich ekranizacji, ale w tym wypadku , dla mnie wydanie takiej opinni wymagało by zastanowienia. Napszykład sposób w jaki przedstawiono w filmie scene, w której pan Darcy oświadcza się Elizabeth wywarł na mnie większe wrażenie niż jego pierwotna wersja z powieści. W książce rzecz działa się w domu pani Colins,a w filmie na dworzu i dotego w czasie deszczu co moim zdaniem dało lepszy efekt. Z drugiej jednak strony w filmie nie da się uwzględnić wielu rzeczy, które są opisane w książce...
Trudno mi więc określić co jest lepsze. Jest to z pewnością duży plus dla filmu skoro został tak dobrze wyreżyserowany itd., że (przynajmniej według mnie) dorównuje, a może nawet i przewyższa ksiażkę (co naprawdę nie jest przecież rzecza częstą)....
Mimo że narazie nie mogę stwierdzić co wywarło na mnie większe wrażenie:film czy książka chciałabym poznać na ten temat zdanie innych.... co Waszym zdaniem było lepsze?
Jak dla mnie książka jest lepsza, przede wszystkim dlatego, że pokazuje ówczesne realia, a film jest mocno naciągany, ma robić wrażenie, jak np. ta scena oświadczyn, o której piszesz - przeniesienie akcji na dwór, na dodatek na deszcz, mocno gra na uczuciach, bo prawie każdy kto to ogląda, uważa, że to jest takie piękne, wzruszające, emocjonujące. W ogóle cały film ma być dramatyczny, ach i och, ale dla mnie to jest bardzo naciągane i sztuczne, więc jednak książka robi na mnie większe wrażenie, bo jest prawdziwsza. Za dużo naoglądałam się filmów romantycznych, by się nabierać na chwyty zastosowane w filmie.
Muszę przyznać, że nie zgadzam się z opinnią, że film jest mocno naciągany i sztuczny :). Przynajmniej ja nie odnoszę takiego wrażenia. Każda książka z pewnością przewyższa film ze wzgłędu na wpływ jaki ma na szą wyobraźnię, natomiast film tak jak napisałeś/aś ma robić wrażenie. Są to więc dwie różne rolę. Można jedynie oceniać podobieństwo między filmem a książką czy też które z nich nam się bardziej podobało. Przyznaję, że Jane Austen znakomicie oddawała opisywane przez nią realia i trudno byłoby zrobić to równie dobrze w filmie. Myślę jednak, że Joe'emu Wright'owi niemal się to udało. Bo czy np. nie zaznaczył , tak jak to było w powieści, jak wielkie znaczenie w ówczesnym świecie miały pieniądze i pozycja społeczna? A scene z oświadczynami poprostu widział tak, a nieinaczej. Nie znaczy to wcale, że kierował się chwytami filmowymi :). Być może, tak jak uważasz, książka jest prawdziwsza, ale przecież nikt nie odda harmonni tamtego świata lepiej od człowieka, który sam w tym świecie żył.
Nie będę już nudna i zakończę, możnaby powiedzieć, ten referat.... :)
Ostatecznie książkę doceniam za inne walory niż film, ale i to i to uwielbiam. Pozdrawiam.
Chętnie opowiem o swoich wrażeniach po przeczytaniu książki, jak również po obejrzeniu filmów ( z 1995 roku i 2005 roku). Swoją przygodę z "Dumą i Uprzedzeniem" rozpoczęłam na studiach (anglistyka), gdzie książka ta była lekturą obowiązkową. Dopiero potem dowiedziałam się, że powstał na jej podstawie film, a nawet kilka. Zgadzam się z opinią, że książka ma oddziaływać na wyobraźnie, natomiast film jest tylko i wyłacznie interpretacją osoby, która ów film reżyseruje. Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć, co jest lepsze, mogę jedynie wyrazić, jak ogromną radość sprawiła mi możliwość podziwiania aktorów w ich zmaganiu się z odgrywanymi postaciami.
Dla mnie książki Jane Austen są magiczne... i ten film też taki jest, chociaż w nieco inny sposób. Ze wszystkich ekranizacji powieści Jane Austen, jakie widziałam, ta jest zdecydowanie najlepsza i najpiękniejszy ma klimat. Jestem zachwycona...
Po raz kolejny napiszę, że dla mnie ten film jest zbiorem tanich, kiepskich chwytów, które mają wzruszyć (scena na deszczu - romantyczne to może i jest, ale w Chasing Amy) widza i to głównie nastoletniego. Jestem w stanie wytrzymać, gdy ktoś twierdzi, że podobał mu się film - kwestia gustu. Jednak, kiedy ktoś pisze, że film jest lepszy od książki - tego zdzierżyć nie mogę, bo denerwuje mnie to, że muszę żyć w McSpołeczeństwie, które wszystko musi przeżuć, przetrawić i na końcu wyrzygać.
Poza tym uznaję zasadę, by nie dyskutować z osobami, które piszą "przykład" przez "sz". To by było tyle. Dziękuję.
Po pierwsze NIE NAPISAŁAM, ŻE FILM JEST LEPSZY OD KSIĄŻKI!!! Stwierdziłam tylko, że według mnie jest on tak dobry, że nawet dorównuje książce. Nie wiem czy wiesz co to jest przypuszczenie, albo zastanowienie nad czymś, rozważanie czegoś, ale najwyraźniej nie skoro słowa: "a być może nawet lepszy od książki" uważasz za zdanie twierdzące, a nie przypuszczające- drogi specu od ortografi!
Co do tych Twoich zasad, wątpie czy posiadasz jakiekolwiek. A nawet jeśliby nazwać tak to czym się kierujesz to są one nic nie warte. To normalne żeby pogardzać kimś za to, że przez pośpiech napisał słowo "przykład" przez "s"? Przeczytaj uważnie jeszcze raz to co Ty napisałaś (nie wiem czemu w ogóle zwracając się do Ciebie piszę dużą literą.... ): "... uznaję zasadę, by nie dyskutować z osobami, które piszą "przykład" przez "s"." Jakimi kryteriami Ty oceniasz ludzi, w jaki sposób?! Lepiej się trochę zastanów nad Twoim zachowaniem. Według Ciebie jeżeli ktoś popełni głupi błąd ortograficzny nie zasługuje na uwagę?! Nie jest wart dyskusji? Może lepiej pomyślałabyś nad znaczeniem słów, a nie czy ktoś napisał "u" zwykłe czy kreskowane. A może poprostu dyskryminujesz wszystkich, którzy mają inne zdanie niż Ty? "Jestem w stanie wytrzymać gdy ktoś twierdzi, że podoba się mu jakiś film..." Prawdopodobnie jest nie wiele osób, które interesuje to czy Ty jesteś w stanie to wytrzymać czy nie. Nawet gdybym napisała, że film jest lepszy od książki (ale zapewniam Cię, że tak nie uważam) to co z tego.... nie ma prawa podobać mi się bardziej wizja reżysera od tej jaką miała pisarka? Za co Ty masz w ogóle społeczeństwo w którym żyjesz? Za, jak Ty to ujełaś, wszystko przeżuwające, trawiące, a na koniec żygające (za przeproszeniem, ale to nie moje słowa :)) stworzenia tylko dlatego, że zastanawiałam się nad tym czy lepsza jest książka czy film? Szkoda słów (zwróć uwagę, że dobrze napisałam słowo "słów" :])! Po tym wszystkim co napisałaś o społeczeństwie, które my też tworzymy nieźle wypaliłaś z tym "dziękuję", choć mniemam, że miałaś na myśli zwłaszcza mnie, albo nawet tylko mnie mimo to ja też pozdrawiam :-P...
Czy Wy się, ludzie, nigdy nie nauczycie, że porównywanie filmu z książką jest absolutnie bez sensu? Jedno i drugie posługuje się zupełnie innymi środkami wyrazu, których nie da się zestawić ze sobą. W przypadku adaptacji to książka jest pierwowzorem, na którym powstaje film, nie wiem, czy to jest powodem do uważania, że to książka zawsze jest lepsza. W przypadku DiU konkretnie przyznam, że i książka i film mi się podobały. Filmy oba - i z 1995 i 2005. Czy podobały się komuś jeszcze - szczerze mówiąc - mało mnie obchodzi. Nie rozumiem tych wszystkich radykalnych, nawet powiem ortodoksyjnych, zapędów "tak, jest cudowny, jak może się nie podobać? przecież jest najlepszy" czy "beznadziejny, nie wiem, jak ludzie mogą to oglądać" i jakieś chore krytykowanie tych, co myślą inaczej. Co to w ogóle jest? Jednym się podoba, innym nie. Proste. Tak jest ze wszystkim. Mimo tego że wiem, że film nie jest do końca dobrą adaptacją, nie pokazuje realiów epoki odpowiednio, chyba można uznać, że troszeczkę przekłamuje i mam świadomość, że jest to produkt komercyjny nastawiony na duży zysk, to i tak mi się podobał. I czy ze względu na to, że nie odwzorował tego, co powinien, mam twierdzić, że mi się nie podobał, skoro jest inaczej? Tylko dlatego, że tak 'wypada' mówić osobie lubiącej książki Jane Austen? Nie zamierzam. I przestańcie wreszcie wypowiadać się, tak jakby to, co Wy konkretnie myślicie było najlepsze i jedynie słuszne, bo to wybitnie irytujące, nie dla tych maniaków jednej czy drugiej wersji, ale dla takich osób jak ja, które się jakoś wybitnie nie wciągają w te wszystkie wywody. Trochę dystansu jednak.