kiedy obejrzałam film po raz pierwszy, krótko mówiąc, nie byłam zachwycona. ale J. Austen, w zasadzie nie ważne w jakim wydaniu, trzeba przerobić przynajmniej kilka razy ;)
serial jest idealną adaptacją książki pod względem dokładności zdarzeń, początkowo byłam też przekonana o wspaniałej grze aktorskiej, w zasadzie większości obsady, ale wiadomo - nie ma nic stałego (zwłaszcza opinii).
po setnym obejrzeniu serialu nie mogę patrzeć na Jane, aktorka podczas kręcenia była w ciąży, podczas prób ukrycia tej drobnej przeszkody, jej sylwetka została dziwacznie zdeformowana (są rzeczy, których fan wolałby nie wiedzieć...). z resztą jej Jane to straszna memła:/ . a Jane pani Pike, nie dość, że odpowiednio ładna, to jeszcze na tyle delikatna, że jej kontury się nie rozmywają.
Elżbieta wygląda za staro w wersji serialowej. ma swoje liczne plusy, temu nie zaprzeczam, ale jest też dosłownie jak lalka, z wyglądu i zachowania
Colin Firth był idealnym panem Darcym, póki w jakimś wywiadzie nie wyczytałam, że uważa podjęcie się tej roli za wielki błąd... i wtedy spojrzałam na Macfadyena... przecież w nim jest taka "głębia". o ile Darcy Colina jest typowo książkowy, to, na potrzeby filmu zapewne, kwestie Matthew zostały mocno obcięte. i ten milczący Darcy do mnie przemawia :D
ciężko mi przywołać jakieś konkretne negatywy innych serialowych postaci. jednak gdy, czytając książkę, wyobrażam sobie te zdarzenia, tych ludzi zawszę widzę aktorów grających w filmie (niezapomniany pan Bennet, lady Katarzyna albo pan Bingley (ten serialowy był strasznie irytujący))
oczywiście sentyment do serialu pozostaje, ale mając zły humor, zwykle nie mam tyle czasu by obejrzeć serial, więc sięgam po film.
muzyka, krajobrazy, wspaniała obsada... film jest kompletny w każdym niemal względzie. :D dlatego zagorzali fani Austen, przeciwnicy filmu, rekomenduje oglądanie filmu do skutku, czyli momentu w którym zaczniecie go kochać ;)