ja tam zawsze bylam za kapitanem Phoebusem ;) uwazam, ze to nawet dobrze. gdyby esmeralda zwiazala sie z quasiem to zakonczenie byloby zbyt szczesliwe... a sam dzwonnik na koncowce filmu zbytnio nie ubolewal nad strata "milosci". ciesze sie, ze zostali wspanialymi przyjaciolmi. niestety losy cyganki, phoebusa i samego dzwonnika znacznie roznia sie od tych przedstawionych przez disney'a :(
Ja też zawsze wolałam tego ciapę Phoebusa. Ofiara losu, czasem sprawia wrażenie lekko przygłupiastego (chociaż to raczej w sequelu), ale i tak jest moim ulubieńcem w tym filmie. Chwilami ma potwornego pecha, a czasem sam sobie zawini, ale co z tego, skoro nawet w najtrudniejszej chwili potrafi sobie robić żarty a swoje życie jest w stanie poświęcić dla tych, których kocha. A co do Quasimodo, to tak naprawdę nie do końca chyba rozróżniał akceptację i miłość... Moim zdaniem Quasimodo po prostu chciał być wśród ludzi, zaakceptowany przez innych, i w sumie potwierdza to piosenka "Być Tam" ("Out There"). "Chcę pośród ludzi, tam być, choć przez chwilę nie być sam, wszystko dam, żeby jeden chociaż dzień być tam."
Uważam, że Disney dobrze zrobił, że na końcu Esmeralda jest z Phoebusem, przynajmniej tyle o ile zgadza się to z książką. :D Tak, wiem, Phoebus tylko chciał wykorzystać Esmeraldę, ale i tak to jest bliższe niż gdyby to Quasimodo był z Esmeraldą.
Już pomijając zgodność z książką, to wybór Quasiego byłby jednak zbyt przesłodzony, zwłaszcza patrząc na kreowanie relacji między Esmeraldą a Phoebusem - chemia od samego początku.
Co racja, to racja. :) Jakoś mi nie pasują do siebie Quasi i Esmeralda. Phoebus i Esmeralda, jak najbardziej, są moja ulubioną parą Disney'a. :D
:D No, fakt, jestem lekko walnięta na punkcie tego filmu, chociaż chyba wolę powieść. :D A, teraz jeszcze mam więcej czasu, to trochę więcej piszę na forum. :D
Widzę, że to wątek już sprzed dobrych kilku lat, ale co szkodzi się wypowiedzieć? ;)
Przyznam, że mnie też bardziej Quasimodo, a nie Febus, pasuje do Esmeraldy, a l e z zastrzeżeniem, że zostaliby parą po kilku, może nawet kilkunastu latach, kiedy dzwonnik będzie już dojrzalszy emocjonalnie i nauczy się nawiązywać w pełni zdrowe relacje z innymi ludźmi, a przy okazji lepiej pozna Esmeraldę. Dlaczego uważam, że byłoby im dobrze razem? Po pierwsze, w filmie wytworzyła się między nimi piękna przyjaźń (a ona może być fundamentem dojrzałej miłości – np. w przypadku Rona i Hermiony z „Harry’ego Pottera” albo bohaterów „Kiedy Harry poznał Sally”). Po drugie, oboje wiedzieli, jak to jest być kimś, kto się odróżnia się od reszty społeczeństwa, i nawzajem zaakceptowali swoją inność. Po trzecie, trzeba przyznać, że mocno między nimi iskrzy (w filmie mamy powłóczyste spojrzenia, uśmiechy, a także twarze i ciała bardzo blisko siebie), i ta chemia między nimi w sumie została jeszcze podkreślona w choreografii do piosenki „Hoch über der Welt” (w wersji anglojęzycznej „Top of the World”) ze scenicznego musicalu, wystawianego jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w Berlinie, a potem, chyba w 2014 roku, w USA. Po czwarte, ogromnie lubię historie, w których uczucie między bohaterami rozwija się powoli.
Tak szczerze mówiąc, mam wrażenie, że w filmie i musicalu Febus został wybrankiem Esmeraldy nieco na siłę i stanowczo za szybko, na zasadzie: podobamy się sobie fizycznie, miło nam się rozmawia, oboje nie znosimy Frolla, no ale – co jeszcze nas łączy? Myślę, że twórcy poszli tropem: skoro w książce ona była nim taka oczarowana (w dodatku nieszczęśliwie), to niech się w końcu spełni jej marzenie o tym konkretnym księciu z bajki, który, nawiasem mówiąc, w powieści bardzo odbiega od ideału (bawidamek, pijak). Nawet zakładając, że kapitan (tym razem mówię tylko o jego filmowej wersji) dochowa wierności Esmeraldzie, to nie znaczy, że na pewno będą w stanie na dłuższą metę pogodzić ze sobą to, jak zostali wychowani (on – szlachetny, ale nieco sztywny arystokrata, pochodzący z bardzo snobistycznej rodziny; ona – waleczna, ale uboga kobieta, która przede wszystkim ceni sobie wolność i niezależność).
Kiedyś miałam taką teorię, że tancerka w disnejowskiej adaptacji w pewnym sensie zakochała się zarówno w Febusie, jak i w Quasimodo, ale z wiadomych względów musiała wybrać tylko jednego z nich. Poliamoria była w średniowieczu raczej nieczęstym zjawiskiem.
Chociaż uwielbiam ten film, uważam, że powinien był się zakończyć tym, że Esme nie wybiera ani dzwonnika, ani żołnierza, gdyż wybór któregoś z nich byłby na tym etapie zbyt błyskawiczny, a na prawdziwą miłość – w jakiejkolwiek formie – jeszcze przyjdzie czas :) I mam wcale nie taką cichą nadzieję, że w tym właśnie kierunku (chodzi o brak konkretnych zaręczyn) pójdą twórcy aktorskiej wersji tego „Dzwonnika”, o ile nie zdecydują się na bardzo smutne zakończenie w stylu Hugo. Gdyby padło na drugi wariant (ten w stylu Hugo), jednak chciałabym, żeby Quasimodo i Esmeralda rzeczywiście się w sobie zakochali. Byłoby to ciekawe nawiązanie do „Romea i Julii”.
Jeszcze tylko dopiszę jedno: nie miałabym nic przeciwko temu, żeby Esmeralda i Quasimodo związali się ze sobą po latach, gdyby oboje wcześniej owdowiali - ona po Febusie, on (Quasi) po Madellaine (tak, mowa o tej ładnej blondynce z drugiej części). W końcu kto powiedział, że szczęśliwe i udane małżeństwo trafia się tylko raz w życiu?