Trzeci Bond to dla mnie lekki zawód. Mimo że ciut lepszy od poprzednich "Pozdrowień z Moskwy" nie dorównuje pierwszej odsłonie serii.
W zasadzie wszystko jest ok na samym początku. Świetne intro, gdzie Bond wykorzystuje swoją niewierną kochankę jako osłonę przeciw ciosom (uwielbiam wszelkie szowinistyczne zachowania Jamesa). Potem akcja jest równie wartka, zwłaszcza zajmująca jest potyczka między Goldfingerem w ramach hazardu. Przeciwnik Bonda uwielbia wygrywać, a bohater dla własnej satysfakcji wciąż stara się by przegrywał. Niestety gdy już agent 007 wpada w ręce wroga, akcja zamiera, a film robi się nieznośnie pusty. Wszelkie motywy rodem z science-fiction (czyli niesamowite plany Goldfingera umocnienia swojej władzy i zniszczenia wrogów) tylko obniżyły moją opinię o filmie, bo wydały mi się zbyt przerysowane. Ostatnie minuty nawet niezłe i one uratowały film.
Ostatecznie oceniam dobrze trzecią odsłonę serii. Connery udowadnia po raz kolejny że jest najlepszym Bondem. Tylko on jest tak cwaniakowaty, potrafi czasem przyznać spuszczeniem oczu w dół że nie wszystkiemu podoła, jednocześnie będąc pewny siebie gdy wie że może mu się udać. To najbardziej ludzki Bond, mimo że czasami faktycznie wydaje się że ma nadnaturalne siły. Piosenka tytułowa i efekty specjalne również robią wrażenie. Gdyby kompletny brak realizmu, oraz mozolne tempo w niektórych momentach, ta część spokojnie mogłaby kandydować do miana najlepszej odsłony cyklu. Puki co to nadal jednak zgrabnie nakręcone kino rozrywkowe i spokojnie można je polecić każdemu.
Bonda cechuje brak realizmu . Dla mnie najlepszą sceną jest jak Bond ucieka przed ludzmi Goldfingera a starsza pani robiąca za dróżniczkę zaczyna w niego strzelać ;)
Genialna scena! Trzeba mieć nieźle w głowie poukładane, żeby coś takiego wymyślić. To się zapamiętuje, na tym polega sztuka filmowa. Wymyślić coś takiego, niebanalnego, ale też nieco absurdalnego. Brakuje tego w dzisiejszych filmach. Tak jak np. w 'Żyj i pozwól umrzeć' Bond skaczący po krokodylach.