Wolę jedynkę, która wyraźnie romansowała ze science fiction i przypominała nawet takiego dalekiego kuzyna Indiany Jonesa i była bardziej mroczna oraz posiadała bardziej wciągającą fabułę niż tą część, która wyznaczyła charakter serii o Bondzie. Tylko czy nie lepiej jakby Bond częściej przypominał Dr. No? Który pachniał mi raczej komiksami o Lucu Oriencie niż był dalekim prototypem Largo Wincha. Gdzie Bondowi bliżej do spraw paranormalnych niż polityki i dennych, przerysowanych szaleńców?
Tak czy siak Goldfinger to klasyk, który potem spłodził swego najbardziej udanego bękarta - Szpiega, który mnie kochał.
O K*rwą! Co ty Pi*rdolisz! Józiolisz jak Aleksander K. podczas wizyty na Ukrainie w 2004 r. Rusija budiet w NATO, budiet. Może powiesz jeszcze coś po francusku??!