Panie Hamilton, przed laty pewnie by pan nawet o tym nie myślał, ale to dzięki pańskiemu dziełu: "Goldfingerowi", seria Bonda, wygląda tak jak wygląda.
"Goldfinger"! Uznawany, za jeden z najlepszych filmów szpiegowskich!
"Goldfinger"! Kultowy, dla tylu ludzi!
"Goldfinger"! Niech mu krytycy, będą mili, bo zaprawdę na to zasługuje.
Agent 007, zmierzył się z przebiegłym Goldfingerem, a była to walka o Fort Nox. Była to też walka, która zmieniła oblicze filmów sensacyjnych.
"Pozdrowienia z Rosji", nie był najlepszy pod względem antagonisty (może był to słynny Blofeld, nie wiem). Natomiast nowy łotr, powrócił do poziomu Doktora No, z... "Doktora No". Przebiegły i zabójczo inteligentny, diaboliczny, lecz intrygujący. Za jego dialogi z Bondem, scenarzysta powinien dostać OSCARA.
Sean, w roli Bonda, jak zawsze świetny. Jego nowa kochanka, jak najbardzie dobrze się spisała, trochę twardsza, od poprzednich... Umiała nawet Judo.
007 towarzyszył tym razem zestaw niesamowitych gadżetów. Ten samochód, chyba stał się kultowy sam w sobie.
Pomagier Goldfingera również niezły, wreszcie ktoś pokazał, że Agent Jej Królewskiej Mości, nie jest całkowicie niezniszczalny.
Wszystko działa na korzyść filmu. Rewelacyjny, pod każdym względem. Ale... Nie pokonał "Doktora No". Szkoda. Może "Operacja Piorun", okaże się jeszcze lepsza.