Początkowo miałem zamiar pisać, że nie obchodzi mnie,że to ojciec wszelkiej fantastyki tylko zekranizowany równolegle ze swoimi pra-pra-prawnukami. Na pozór niby wszystko to gdzieś było ale jak tak na to spojrzeć z dystansu... To wcale to nie przeszkadza. Wizja plastyczna filmu jest spójna i jakoś tam działa. Z rozmachem, warto zauważyć. Ale twórcy poszli i tak po linii najmniejszego oporu, wyraźnie inspirując się innymi rzeczami. Modele tej białej małpy to po prostu niedźwiedzie polarne z dodatkowymi łapami, Mars to po prostu Wielki Kanion. Obcy też wyglądają jak ludzie, tylko z ledwo widocznymi tatuażami.
Dobra, to mam z głowy. Inna sprawa, że pierwsze 15-30 minut to czarna rozpacz. Tego co tam próbuje się zrobić jest po prostu nie do zaakceptowania - nie można powiedzieć "Myślicie, że na Marsie nie ma życia i powietrza, ale mylicie się". To po prostu nie zadziała!
Pomijając to mamy dużą bitwę przez parę minut... A potem narrator funduje nam "Powrót do przeszłości III". Poważnie, najpierw jest bitwa w kosmosie a potem zaczyna się western. Wtf. Nie, przepraszam - Wtf?!
Że niby John Carter był sobie w USA w XIX wieku ale w jaskini zaatakował go obcy, w walce dotknął jakiejś błyskotki i go przeniosło na Marsa. <głęboka chwila ciszy>
Nie, z ciszą poczekam jeszcze kilka minut, bo najpierw trzeba dokończyć scenę - Carter pierwsze co robi na Marsie to uczy się sterowania. Najwyraźniej jest tam zmniejszona grawitacja i może sobie skakać (z jakiegoś powodu, obowiązuje to tylko niego). Ale zamiast lądować to się wywraca. A muzyka (Michael Giacchino?!) sugeruje mi, że ta scena miała być zabawna. Nie była. Ani trochę. TERAZ dopiero czas na ciszę.
Dobra, pierwszy kontakt z obcymi. Redneki, a jakże. Pierwszy dialog:
- Ja przyjaciel. Ty brzydki.
- No, elo.
- Ja Obcy z Marsa. Ty...?
- John Carter z Virginii.
- Wirginia! Twoje imię Wirginia!
- Nie, ja..
- Wirginia! Chodźmy na piwo.
Cóż. Plemię dużo się bije, sporo kłóci i przejmuje się bzdurami, poza tym jest głupie jak but. Tak dla odmiany. Na szczęście jest ono tylko formą przedsionka do prawdziwych problemów tej planety. Jak choćby kilkanaście statków które Carter rozwala w pojedynkę. <głęboki wdech> Podskakuje te kilka kilometrów, rozwala wszystko jakimś mieczem, a potem doskakuje do kolejnego, a po wszystkim po prostu zeskakuje na dół. Tak, kilka kilometrów w dół. Żaden problem.
Twórcy... Tego też nie możecie robić... Ot tak sobie. Jest powód dla którego ludzie nie zeskakują u siebie na Ziemi z drugiego piętra tylko schodzą po schodach. Kości tego nie wytrzymają. Nie możecie wsadzić sobie chłopa w kosmos i kazać mu skakać, bo mimo wznoszenia się wyżej to w dół spada z normalną prędkością. Już przy tych pierwszych skokach na 20 metrów w dal bolałyby go rzepki. Wystarczy zejść z jakiejś góry, już wtedy przy minimalnym nacisku będą boleć nogi po kilku godzinach marszu. A co dopiero skoku 5 kilometrów w dół. Nie ma takiej opcji. Tak, pomijam że rozwala statki jedną ręką.
Aha, po drodze nauczył się języka. Pamiętacie "Bitwę o Ziemię"? Naukę opartą na... nauce? A pamiętacie jak to zrobiono w ekranizacji? Wzięto chłopa w dwie łapy i krzyczano na niego, uprzednio traktując jakimś promieniem? To właśnie poziom "Johna Cartera" - filmowa "Bitwa o Ziemię", tylko z dobrymi efektami i bardziej standardową grą aktorską.
No, może nie do tego momentu - raczej od tej jaskini i ucieczki z niej, a potem pokonaniu w pojedynkę całej armii... Od tego momentu jest to po prostu głupi i żenujący film. Jeden wielki syf zawodzący w każdym możliwym momencie. Wielka epicka bitwa z udziałem 3 armii? Skończona w 7 minut (!). Pokonanie bossa? W przeważającej części, pokona się sam (zapląta się w łańcuch). Drugi boss? Jedno cięcie (!) wystarczy. To nawet nie jest efektowne! Jest nudne.
Gdzieś tak od 80 minuty mogłem spokojnie notować głupoty tego filmu i raczej nie schodziłbym poniżej kilku linijek na minutę. Wymieniając tylko największe - czy to skakanie ma jakieś granice? Ja ich nie dostrzegłem! Mógł po prostu skoczyć do domu (bo w przestrzeni też pewnie jest tlen, czemu miałoby go nie być?), dlaczego tego nie zrobił? Nie chciał, bo zmienił zdanie. A raczej kobieta zrobiła to za niego. Zaczęła gadać głupoty o tym, że on jest stworzony by się poświęcić i uratować coś-tam. Stek idiotyzmów jak stąd... tam. Musiał jej zatkać twarz, przyznaję mu rację. Pierwsze dwa sposoby były zablokowane (film dla dzieci), więc wybrał trzeci: pocałunek. I tyle, cała miłość w tym filmie! Ale to nie miłość, to... małżeństwo!*
Dalej, skoro tak skacze, to po co mu pojazdy? Mógł z buta uciekać i tak dalej. Ale nie. Nie wiem dlaczego. Plus wątek drugoplanowy z początku powracający na koniec, gdy pozostałe się skończyły. Jak wiadomo z mojej notki o "Dziewczynie z tatuażem" - bardzo lubię takie zabiegi, prawda?
Jak pisałem, poziom filmowej "Bitwy o Ziemię". Dodaję do oceny jeden punkt za dobre efekty, animację postaci i stworów... Bohatera z długimi włosami? Nie, zaczynam się czepiać i na siłę szukać zalet. Dno i tyle.
2/10.
*to żart, ja wcale tak nie uważam.
na moje to jesteś domorosłym studenciakiem, który szuka dziury w pajęczynie, myśląc że tym ucieszy gawiedź. carter to familijna fantastyka od disneya. przewidywalna do bólu, przyjemna bajeczka; w swoim gatunku jest rewelacją, więc przestań silić się na zarzucanie mu bezsensu, bo oceniłeś na 8 film, w którym bóg piorunów ratuje świat pod rękę z kapitanem ameryką. carter zrealizowany jest z wzbudzającym dech rozmachem, pięknie gra na emocjach, no i ogólnie ciężko się na nim nudzić. parę momentów było zbyt naiwnymi - fakt, ale co z tego? oceniając filmy musisz patrzeć na ich kanon i target, nie oczekuj kunsztu od blockbusterów, sztuka i rozrywka to nie zawsze to samo
Na moje oko <wstawcie sobie jakiś pojazd, ja nie mam czasu ani sił na wymyślanie równie głupiego komentarza jak ten powyżej>. Garret out...
nie podołałbyś dyskusji, co? nie mam tyle wolnego czasu, co Ty kolego, nie martw się.
<wstawcie sobie jakiś pojazd, ja nie mam czasu ani sił na wymyślanie równie głupiego komentarza jak ten powyżej>. Koniec odpisywania...
Generalnie nie ma tu o czym dyskutować. Frustrat z dziwnym gustem. Tu 2/10, Sherlock Holmes Gra cieni 3/10. Można by to jeszcze zrozumieć, gdyby Avengers również miało taką niską ocenę - ot nie lubi filmów z dużą liczbą efektów specjalnych. Ale skoro ich ocenia na 8/10, jak sam również oceniłem - to jest jakieś nieporozumienie. Avengersi byli gorsi niż John Carter, ten film był zwyczajnie ciekawszy i zastanawiam się czy Avengers zwyczajnie nie przeceniłem przypadkiem. Podawanie argumentu, że bitwa trwała za krótko jest kompletnie bzdurne. Bitwa w Avengersach mnie znudziła, trwała za długo i miałem w pewnym momencie wrażenie, że tylko po to ten film zrobili. Trzeba wyważyć proporcje pomiędzy każdą z części, bo inaczej wychodzi jatka, a to jest zwyczajnie nudne. Pięciokilometrowe skoki mogą wynikać z fabuły książki na której podstawie powstał film (choć nie wiem, nie czytałem). Nie wypaczają filmu znacznie, choć też pomyślałem o tym w trakcie oglądania. Prawda jest jednak taka, że to nie lekcja fizyki, a film fantastyczny. I tak jak już ktoś tu gdzieś pisał, moce bohaterów w Avengers to taka sama fikcja jak ta tutaj, więc nie ma się co czepiać.
Hm, pisanie na pozór z sensem... jakoś tak widać naleciałości pozostałych. Musiał spojrzeć na inne oceny, zanim się wpisze, nazwać frustratem... Uważa, że trzeba wyważyć proporcje... ale jakby to miało wyglądać? Przygotowanie do bitwy i sama bitwa tyle samo? Nie mówiąc o tym, że skoro bitwa jest ważna to i powinno się ją dobrze przedstawić. A nie "panowie, bijemy się 30 sekund, bo o 13 mój syn na mecz bejsbola, co jest dużo ważniejsze od tej bitwy o dalsze losy planety, postarajcie się krótko". Bitwa o Minas Tirith trwała godzinę czasu filmowego i to był prawidłowe. Było dużo armii, duża siła natarcia i wrażenie, że najeźdźcy mogą wygrać i świat się zawali. A tu 2 minuty z armią liczoną w 4 klonach która nikogo nie obchodzi, kamera trzyma się z Carterem.
A dalej też nie będę pisał. Bo musiałbym się powtarzać...
Chce tylko napisać że jesteś MEGA lamerem;] dziękuje dobranoc ;]
I nie stękaj o argumentacje, zasłużyłeś sobie.... ;]
^ Komentarz do usunięcia. Garret out...
(To nic osobistego. To większość ludzi odwiedzających ten temat bardzo mnie zmęczyła, co przenosi się na nowych. Ich wina...)
Garret a byłeś na Marsie że wiesz że nie da się tak skakać ? :D
Wszyscy piszą sensownie tylko ty pier***** od rzeczy. Jak ktoś rzucił kilka sensownych argumentów to albo nie odpiszesz albo rzucisz kretyński tekst "koniec odpisywania" lub "głupi komentarz" itd.
Dajcie spokój z tym trolem gość pisze prowokacyjne komentarze a wy łykacie to jak dzieci i sie wkur**** i nakręcacie.
Olejcie de**ila i nie odpisujcie !!!!!
^ Komentarz do usunięcia. Garret out...
(To nic osobistego. To większość ludzi odwiedzających ten temat bardzo mnie zmęczyła, co przenosi się na nowych. Ich wina...)
2/10 to chyba jednak trochę zbyt niska ocena.
Jak kilka osób już wspomniało, ten film powstał na podstawie książki z początku XX wieku. Tak więc jest w sumie rówieśnikiem pomysłów w stylu "Wystrzelmy rakietę na księżyc. Armatą." Tutaj robią to po prostu inną maszyną. To odnośnie Twojego zarzutu, że koleś dotyka błyskotki i się teleportuje. Owszem, bo taką tam mają formę podróży. Cały ten system jest w filmie, przynajmniej powierzchownie, wyjaśniony, kiedy Carter i panienka wchodzą do świątyni na rzece. Widzisz, cały problem leży w tym, że jeżeli twórcy chcieli nazwać swój film "John Carter" wypadało im jednak oprzeć się na książce. Mogli co prawda stwierdzić, że skakanie po Marsie wygląda głupio, trzeba to jakoś zamienić, Tarkowie wyglądają jak chudsza wersja bossa z Mortal Kombat, trzeba to zmienić, konflikty na Marsie są głupie, trzeba je zmienić... I tak dalej. W końcu doszliby do wniosku, że fabuła w ogóle jest kiepska, pomysł oklepany, a księżniczka ma za małe cycki. Tylko że wtedy nie byłoby sensu robić tego filmu w ogóle. Albo, gdyby postanowili go jednak "odświeżyć", ludzie, może nawet Ty sam, rzuciliby się na nich dla odmiany z powodu że kaleczą książkę. Poza tym to film Disneya, a nie najnowsze dziecko Almodóvara. Ma tyle samo sensu i treści co "Piraci z Karaibów".
Nie będę Cię tam z resztą za bardzo przekonywać, że nie masz racji, w końcu to Twoja ocena filmu. Mnie na przykład, ze wszystkich jego słabości najbardziej zdenerwował fakt, że nie uściślili jaka jest różnica czasu miedzy Ziemią a Marsem, a to może bardzo zaważyć nad końcówką. Bo jeżeli czas płynie tam tak samo jak u nas, to ja Carterowi współczuję... I jeżeli takie ważne jest, żeby jego ciało nie umarło na Ziemi, to czy ktoś nie powinien go w tym czasie karmić? Mimo tych wszystkich scenariuszowych dziur film, według mnie, ogląda się z przyjemnością, a w swoim gatunku jest nawet bardzo dobry. Poza tym ej, _Garret_Reza_ za same efekty specjalne i ładne widoczki (i psa!) należy mu się więcej niż 2...
A, jeżeli chcesz gniota to polecam "Księżniczkę Marsa" z 2009. Może moje uznanie dla "Cartera" wynika z tego, że miałam kiedyś wątpliwą przyjemność ją obejrzeć. Fabuła z grubsza ta sama, ale budżet nieporównywalnie mniejszy. Nie na tyle jednak, żeby tłumaczył dialogi sztywne jak stężenie pośmiertne.
Nie, dla mnie porównania do "Podróży na księżyc" nie jest trafione. W przypadku tego filmu Melies zrobił fantastykę w której zabrał widzów na księżyc i unieśmiertelnił ich ówczesny pogląd na te sprawy. I w ten sposób to się dziś ogląda, jednocześnie mogąc się zastanowić nad istotą tej prawdziwej podróży na księżyc i ile ona zmieniła. Tam na początku nie ma żadnych napisów w stylu "Myślicie, że księżyc jest z sera? No to się mylicie, w istocie tam mieszkają masoni!". Widać czym to jest i wszyscy o tym wiedzą, nie trzeba udawać.
"John Carter" to już słaba fantastyka której akcja nie musiała się rozgrywać na Marsie, ale twórcy po prostu byli za słabi na wymyślenie nowej planety (jakiejś swojej Pandory) więc wsadzili wszystko na Marsa przy okazji zamieniając go (w większości) w drugą Ziemię i tyle. Słaba fantastyka, zero kreatywności. A książki nie czytałem, a Almodovara nie lubię... zbyt.:)
"Księżczniczka Marsa" - luknąłem tylko obsadę, i potem przez kilkanaście minut zastanawiałem się, skąd znam Antonio Sabato Jr. (No tak, 9 sezon "Scrubs"). Na tym się skończył mój kontakt z tym filmem...
Na Marsie siła grawitacji wynosi 0,376 G czyli niemal trzykrotnie mniej niż na Ziemi i stąd możliwość jego skakania i ogólnie siły (choć faktycznie jest to przesadzone). Tu składają się na siebie dwa czynniki, po pierwsze dużo łatwiej jest się oderwać od powierzchni, a po drugie ma bardzo mocno rozwinięte mięśnie i ścięgna jak na panujące tam warunki (jego organizm dostosował się do życia w środowisku o sile grawitacji równej 1 G, a nie 0,376). Dotyczyło to tylko jego osoby, bo inne rasy tam żyjące przystosowały się do panujących tam właśnie warunków i nie miały jak rozwinąć tak silnie swoje organizmy. Gdyby ich przenieść na Ziemię to z ledwością by się poruszały jeśli w ogóle... stali by się trzy razy ciężsi z dodatkowo słabo rozwiniętymi mięśniami... wyobraź sobie, że nagle stajesz się trzy razy cięższy i trzy razy słabszy jednocześnie :) poruszyłbyś się? :) To teraz to odwróć, jesteś trzy razy lżejszy i trzy razy silniejszy jednocześnie... i można skakać ;)
Dla mnie ogólnie film bardzo fajny. Ładnie zrobiony, historia przyjemna i wciągająca (nie czytałem książki). No i bardzo ładna Księżniczka...
Facet, to nieistotne jaka jest siła grawitacji na Marsie.:) W tym filmie władowali tam powietrze, kto by się martwił G.
Chodzi mi generalnie o wszystko co z tego wynikło, z tym doskakiwaniem do statków które nie umiały się bronić, ze spadaniem na ziemię w siłą kilkumegaton mimo właśnie mniejszego przyciągania, tego skoku na łódkę ze szczytu jakiejś górki która w ogóle się nie ruszyła od takiego przyje*ania.. To drobiazgi, ale w jednym aspekcie zabija ten film: zerowe napięcie. Facet może sobie skakać gdzie chce i nic mu się nie dzieje. Każdy przeciwnik to kwestia kilku sekund, każda bitwa to kwestia kilku minut a sprawa dla niego najważniejsza (powrót do domu) można było załatwić na samym początku poprzez właśnie skoczenie z Marsa na Ziemię (bo czemu by nie miał móc tak zrobić? :D).
Takie danie god mode'a bohaterowi to nigdy nie jest dobre rozwiązanie. Jeśli na koniec nie krwawią jak McClane to zawsze będzie to pachnieć fałszem, a przez to będzie to słaba rozrywka. Tyle... Niech sobie skacze ile chce, ale niech jego przeciwnik będzie mieć jakiś system przeciwlotniczy by nie było tak łatwo, by był konflikt i emocje.
Czy Ty nie rozumiesz, że to jest film na podstawie książki napisanej na początku XX wieku? Skąd ktoś wtedy miał wiedzieć jaki jest skład powietrza na Marsie i temu podobne?? Zwłaszcza, że autor pisał powieść sf, która ma prawo być wybujałą fantazją jego wyobraźni :) za bardzo się czepiasz...
Ty nie rozumiesz mojego postu, w którym specjalnie dla ciebie jeszcze raz wytłumaczyłem swoje zarzuty z pierwszego postu. Garret Out...
Uspokój się chłopie i przyjmij do wiadomości, że to film SF/fantasy :)
Wymieniłeś mnóstwo rzeczy, z których wszystkie opierają się na fakcie, iż film jest fikcją i na tej podstawie nazywasz go dnem? Już się boję, jak musiałeś reagować na baśnie czytane Tobie przez rodziców... "Mamo, babcia Czerwonego Kapturka nie mogła wyjść cała z brzucha wilka, bo przecież jedząc musiał ją pogryźć na kawałeczki", "Tato, jak to możliwe, że dynia zamieniła się w karocę? Takie coś jest niemożliwe".
"John Carter" to nie jest film realistyczny. To kino rozrywkowe i choć sceny w nim występujące muszą posiadać pewne cechy wiarygodności, to nie wolno oceniać ich aż tak rygorystycznie. Nie w tego rodzaju produkcji. To, że facet skakał na wysokość kilkudziesięciu metrów i spadał na ziemię bez żadnego uszczerbku skądś się wzięło. Fakt, nie wiemy, jak naprawdę wygląda sprawa grawitacji na Marsie i czy człowiek w rzeczywistości spadałby tam wolniej czy szybciej i czy połamałby sobie przy tym nogi, ale to jest nieważne, bo to bajka. Bajka oparta na powieści (tego samego gatunku, żeby nie było) i, z tego, co słyszałem, dość wiernie oddająca jej elementy.
Film, jak wiadomo, to nie tylko fabuła, ale i muzyka, montaż, scenografia, charakteryzacja, gra aktorów, czy w końcu wspomniane przez Ciebie efekty specjalne. Lekceważąc to wszystko i wystawiając filmowi 2/10 z powodu subiektywnego odczucia, że film jest zły, bo nierealistyczny (choć nic nie wskazywało na to, że taki miał nie być), doprawdy trzeba być ignorantem. Z tego, co widzę, masz aspiracje na pisanie recenzji, w takim razie musisz chyba wykazać trochę więcej pokory i obiektywizmu, nawet jeżeli ocena dotyczy tak niewinnego, a przy tym całkiem dobrego w swoim gatunku, filmu w dziejach kinematografii.
PS. Tylko nie pisz mi w odpowiedzi: „^ Komentarz do usunięcia. Garret out...”, i dalej, że to nic osobistego… ;)
A co mam pisać, jak każdy po kolei nie ma zamiaru przeczytać ze zrozumieniem tego tekstu? Za długie, przeczytają jedną linijkę i im wystarczy. Gratuluję, są ograniczeni.
I co, wolisz taki tekst zamiast "Garret out"? Super.
Nie, wolałbym, żebyś podjął z nimi konstruktywną dyskusję, tak, by przekonać ich, że jednak masz rację, a nie nazywał ich ograniczonymi. W każdym akapicie swojego wywodu odwołujesz się do tego samego, tj. do tego, że film nie ma w sobie realizmu (pomijając zupełnie wszystkie inne wartości). Wszyscy próbują Ci wytłumaczyć, że to historia powstała w wyobraźni pisarza i opowiada o wydarzeniach niekoniecznie muszących być zgodnymi z prawdą. Twoje zbyt poważne podejście do tematu i upieranie się przy swoim może ich więc trochę bawić…
Zarzucam, że film nie ma realizmu... I tyle? To cel sam w sobie, podsumowanie wszystkich moich uwag i ich streszczenie? Tylko w ich głowach. Z tym nie można dyskutować. Oni wiedzą lepiej, co ja mieć na myśli. Wiadomo, co mają zrobić...
Myślę, że jest to spowodowane Twoim pierwszym postem, w którym jasno stawiasz sprawę, nie biorąc pod uwagę wszystkiego innego, co ten film oferuje. Ale zostawmy innych. Ja przeczytałem temat w całości, ze zrozumieniem i twierdzę, że nijak ma się on do prawdy odnośnie tego filmu.
Twierdzisz... Ahaa... I mam na to coś odpowiedzieć? Twierdzisz. Fajnie. Więc...? Ee..
Heh, gadał dziad do obrazu...
Nie widzę powodu do dalszej dyskusji z kimś, kto jest ślepy na jakiekolwiek argumenty i wszystko wie najlepiej. Dobrej nocy :)
Ale ja nie zadawałem żadnego pytania. Coś Ci się pomieszało, dzieciaczku :)
Smutne jest to, że, choć sam widzisz, jakie pośmiewisko z siebie zrobiłeś, nie potrafisz przyznać się do błędu, tylko stosujesz szczeniackie zagrywki typu „Garret out”. To jest dopiero ignorancja i prostactwo.
<wstawcie sobie jakiś pojazd, ja nie mam czasu ani sił na wymyślanie równie głupiego komentarza jak ten powyżej>. Koniec odpisywania...
Wiesz, sądzę, że to jest zupełnie inny gatunek stworzenia. Trolle filmwebowe piszą różnego rodzaju prowokacje, żeby zrobić na złość ludziom, ale są świadomi absurdalności swoich działań. Ten tutaj osobnik zaś, zdaje się, był święcie przekonany o tym, że będzie oryginalny i całym tym swoim postem porwie tłumy podobnej sobie młodzieży w wieku gimnazjalnym, która również ocenia tę produkcję na 2/10, bo (jak na film SF!) były w niej sceny zbyt mocno odbiegające od prawdy :). Okazało się jednak, że zrobił z siebie idiotę, a żałosnymi odpowiedziami w stylu tych powyżej tylko to potwierdza. Mnie całe to jego zachowanie zaczęło mocno bawić, więc z chęcią poczytam sobie jeszcze, co będzie próbował wypocić. Lub raczej czego nie wypoci, bo pewnie znów wstawi tylko jakiś tekst w stylu „Garret out” :)
Zgadzam się z Twoją wypowiedzią. Ja się mocno bawię, czytając ten wątek. Na początek chciałam też się wysilić i również argumentować, bo John Carter bardzo mi się podobał, ale czytając kolejne posty zdałam sobie sprawę że nie ma sensu się wysilać.
Ale zabawa jest przednia! :)
Hehe, ależ masz czas, i to dużo, bo z tego co widzę, to ciągle tylko siedzisz na Filmwebie i wyczekujesz, aż Ci ktoś odpisze :) Wyjdź czasem z domu, to Ci dobrze zrobi.
Garret sam się podsumował już pierwszym postem. Nie zauważył szczegółów (jak w temacie kopiowania/przeniesienia postaci JC na Marsa), skoki można było spokojnie skrytykować jako "nierealistyczne" jednak Garret dołożył swoją teorię, że siła grawitacji się zmienia w zależności od tego jest się w fazie wznoszącej skoku czy spadającej. Jak tu z kimś takim dyskutować? Bezcelowe.
Dodam do tego niespotykaną technologię i statki latające...a na nich hehehehe (żenada) rycerze w zbrojach z mieczami ...masakra... Tylko debil mógł zrobić takie zestawienie...
Hej hej, Planeta Skarbów bardzo fajna bajka, odwal się od latająch statków i mieczy ;-)
Przepraszam downie... Podaj mi swój adres to Ci kulkę z łożyska prześlę, będziesz miał zajęcie na najbliższe miesiące.
Eeee tam - straszne czepialstwo - w ten sam sposób można zjechać Star Wars, które w wątkach "jestem twoim ojcem, a Leia siostrą" zaplątaniem relacji rodzinnych jest zbliżone do Brazylijskich telenoweli, lub zmieszać z błotem genialną serię Indiana Jones "bo nie da się podciągnąć na pejczu pod pędzącą ciężarówką, wyskoczyć pontonem z samolotu, lub przeżyć eksplozji nuklearnej w lodówce". John Carter to nie ambine SF w stylu Odysei kosmicznej, Alien czy Blade runner - to primo kino czysto rozrywkowe, skierowane raczej do młodzieży i dzieci (choćby wrzucona specjalnie dla najmłodszych postać potworka psiaka), secundo jak ktoś już wcześniej zauważył adaptacja klasycznej książki z początku ubiegłego wieku, kiedy to pisarze nie mieli technicznej wiedzy, którą posiadamy teraz. Można więc trochę traktować film jak Podróże Guliwera, czy Podróż do wnętrza Ziemi. Z oceną 2/10 zupełnie się nie zgadzam - obiektywnie, nie emocjonalnie. Oceny 1 - 2/10 zostawiam dla rzeczywistych padlin - z kina SF polecam absolutne arcydzieło światowej kinematografii pt Cross: amulet i berło, w gatunku slasher - Escapee, zaś z sensacji - Lies & Illusions z Christianem Slaterem i Cubą Goodingiem Jr.
Warto je zaliczyć w celach czysto poznawczych - jak ktoś mógł nakręcić coś takiego ???
wiecie co...mi się wydaje ze to super dyskusja....:) czytało się lepiej niż niejedną książkę ;p podobają mi się wasze wszystkie wypowiedzi: broniące filmu i te atakujące go...na tyle rzeczy zwróciliście uwagę...i niektórzy nawet zasięgnęli wiedzy z fizyki :) Co do filmu mi się podobał :) jako do prostego widza:) Nie jest na 10 ale jest on bardzo dobry:) Pozdrawiam Was:)
Moim zdaniem racja leży po obu stronach. No kurde ma chłopak rację, film jest wypchany bzdetami które biją po oczach, ale z drugiej strony też oponenci kolegi mają rację twierdząc że przesadza (zwłaszcza jeżeli Avengers faktycznie ocenił na 8/10).
Jakby nie patrzeć film jest na podstawie książki (choć ja tam słyszałem że komiksu) z początku XX wieku, a nie każdy pisarz jest geniuszem na miarę Wellsa...
Film był tępy, ale dało się go z przyjemnością obejrzeć, i nie oszukujmy się - siadając do seansu raczej nikt się nie spodziewał rozważań nad naturą ludzką i sensem życia...
słabe 7/10
Z drugiej strony oponenci nie mają pojęcia o realizmie filmowym lub świecie filmowym, i na tej podstawie dają sobie prawo by mnie obrażać. A jak im to wytłumaczę to obrażają jeszcze bardziej. Ale no dobra - nie chodzi mi tylko o same błędy w logistyce, ale ich skutek - czyli nudę i brak emocji.
Fajnie, że to odkopano. Brace yourself, idiots incoming... (tak, jestem pesymistą w tym temacie. Ci wyżej takim mnie zrobili...)
Może zaliczam się do "tych wyżej", ale zarówno Cię nie obrażam, jak i nie sądzę bym nie miał pojęcia o "realiźmie filmowym, lub świecie filmowym" - po prostu staram się rozróżniać gatunki filmowe - podobnie jak nie doszukuję się realizmu w odwzorowaniu sztuk walki w genialnym Kill Bill Tarrantino, tak nie będę dokopywał się odwzorowania domniemanych realiów rodem z prozy Lema czy klasycznego Aliena, Odysei kosmicznej lub genialnego Blade runner w prostej, rozrywkowej bajce SF dla najmłodszych jakim jest John Carter...
Pozdrawiam - więcej optymizmu i zrozumienia - mniej zacietrzewienia...Goonies czy E.T. też realizmem nie grzeszą, a są klasykami kina rozrywkowego dla najmłodszych i wciąż z rorzewnieniem do nich wracam - obecnie z synem...
_Garret_Reza_ czy Ty nie pisałeś 40 razy że nie będziesz już odpisywał ? czy może mam jakieś zwidy ?
Samo to świadczy że musisz zażyć meliskę i pooglądać filmy przyrodnicze, które czyta Krystyny Czubówny ( uwielbiam ją ) co by się odstresować. Na siłę chcesz przeforsować swoje zdanie , które wg wielu jest błędne, ale robisz to chyba tylko po to by się czuć w centrum zainteresowania.
ps: Pamiętaj nie odpisuj mi na posta bo miałeś już tego nie robić.
Pisałem do konkretnych osób, nie w ogóle. Wiem, że na świecie nie istnieją tylko debile i jest szansa, że odpisze mi ktoś normalny. Ten zasłuży na konwersację, cała reszta najwyżej na facepalm z mojej strony.
Wiem, bardzo skomplikowane. Wymaga rozróżniania ludzi i opanowania takich terminów jak humanitaryzm. Ciężka sprawa.
Zrob co lepszego __________Garret_Reza__________ (parapet w nicku coz.:)
Twoj cytat "Z drugiej strony oponenci nie mają pojęcia o realizmie filmowym lub świecie filmowym, i na tej podstawie dają sobie prawo by mnie obrażać"
A wiec jestes w Wyzszej Szkole Filmowej i uczysz sie rezyserki skoro wypowiadasz sie jak swiatowej slawy rezyser i masz tylko TY wedlug siebie samego pojecie o tym ci to jest "realizm filmowy lub swiat filmowy" ??
O mistrzu ucz mnie !
Zal mi cie jak czytam co piszesz na swoja obrone "inni nie maja pojecia o tym i tamtym a moja racja jest madrzejsza" no ok skoro to twoj swiat to zostan w nim i dojrzewaj na dramatach..
2/10 ?! TO przeciez FILM FANTASY !!! Tu ma sie cos dziac-dziac z niewyobrazalna sila i tak jest !
Wypowiedzial sie o filmie ktos kto jak z profilu wynika wrecz UWIELBIA DRAMATY i gre Saints Row-no ona tez jest strasznie realistyczna.. a wrecz nienawidzi wspaniales platwormowki Prince of Persia-zrecznosc i myslenie widac jest twoja slaba strona-rozumiem nie kazdy jest alfa i omega ale nie mozna takiemu filmowi jak John Carter dac tylko 2/10 chociaz by ze wzgledu na efekty-dla ciebie ten film to dno oczywiscie masz takie zdanie i zastanawiam sie czy to nie aby tylko prowokacja aby nawiazac temat z innymi bo ten film napewno nie zasluguje na tak slaba note no ale coz sa ludzie i parapety..
Bez urazy
Och, przeglądałeś moje oceny by udawać psychiatrę i mnie obrażać. Dyskwalifikacja.