Film sam w sobie dobry, ale biorąc pod uwagę poprzednie dzieła braci McDonagh zarówno
"Calvary" Michaela jak i wcześniejsze "7 Psychpaths" Martina znacznie odstają od poziomu jaki
wyznaczyły ich poprzednie produkcje.
Wydaje mi się jakby panowie trochę zamienili się rolami. Martin, reżyser teatralny poszedł w kino
rozrywkowe, a Michael, chociaż stworzył świetnego "The Guard" spróbował w sił w dramacie.
Niestety żadnemu z nich nie wyszło to na dobre.
Co do samego filmu. Mamy tu historię dobrego księdza, któremu niesprawiedliwie obrywa się za
wszystkie grzechy kościoła. Początkowo widz stara się dojść kto jest osobą grożącą księdzu przy
spowiedzi. Kolejne dni, będące jakby rozdziałami filmu, w których poznajemy kolejnych
mieszkańców wioski nie przynoszą jednak odpowiedzi na to pytanie. Przyszłym mordercą może
być każdy, Ojca Jamesa niewiele spośród przedstawionych postaci darzy sympatią. Nie jest to
jednak jego wina, cierpi on za winy innych przedstawicieli kleru, nierzadko winy sprzed kilku
dekad w odległych od Irlandii miejscach. Szczególnie przykra jest scena kiedy Ojciec James
spacerując spotyka małą dziewczynkę i próbuje nawiązać z nią przyjacielską rozmowę tylko po to
żeby za chwilę zostać zaatakowanym słownie przez jej ojca, który w każdym księdzu widzi
pedofila.
Film najprawdopodobniej nie jest jednak stworzony w obronie kościoła, a raczej pokazywać miał
niesprawiedliwość ludzkiego osądu wobec jednostki postrzeganej przez pryzmat stereotypu,
której sami często ulegamy.
Jak najbardziej do obejrzenia, przeprowadzenia pewnych refleksji, jednak pozbawiony
błyskotliwych dialogów i absurdu charakterystycznych dla braci McDonagh.