Nie ma to jak zrobić film o jednych z najwybitniejszych tenisistek w historii i ikonach feminizmu w sporcie, skupiając się na... ich ojcu. To on je wykreował, to on wszystko zaplanował, to dzięki niemu stały się wielkie, to dzięki niemu wygrały te wszystkie wielkie szlemy.
Wg tego filmu Serena i Venus były właściwie jakimiś przypadkowymi dzieciakami, które wygrały los na loterii. Jasne, że rola Richarda była niezwykle istotna, ale może jednak warto pokazać mistrzynie? Strasznie to słabe i paradoksalnie pokazuje jakie pokłady seksizmu jeszcze są w Hollywood.

Film sprawnie nakręcony, całkiem dobrze się ogląda, trzy główne aktorki grają naprawdę nieźle (wielkie podobieństwo w mimice, wypowiedziach, gestach do Williamsek), Smith momentami genialny, momentami widać, że za bardzo się stara i ostatecznie wypada gorzej na tle aktorek drugoplanowych.
No ale wiadomo, kto dostał Oscara.