Niewiele pozostało w mojej głowie faktów z tego filmu, ale też wyraźnie scenariusz zmierzał w stronę groteski i nie sądzę, że był to efekt zamierzony. Oglądając czułam narastające zmęczenie kolejnymi scenami erotycznymi, które nic nie wnosiły do fabuły i rozdrażnienie kolejnymi absurdami tejże. Niestety nie jestem w stanie odnieść się teraz do jakiejś konkretnej sceny - musiałabym obejrzeć film jeszcze raz, a na to się chyba nie zdobędę. W każdym razie nawet aktorzy nie wypadli przekonująco - Ralph Fiennes (znacznie lepszy w "Angielskim pacjencie") i Julianne Moore (ceniona przeze mnie za rolę w "Godzinach") zagrali poniżej swoich możliwości.
Ten film jest jakiś zimny. Nie dostrzegam w nim emocji, pożądania. Bohaterowie snują się tu i tam jakby bez celu. Poza tym, jak słusznie zauważył mój przedmówca, mnóstwo tu scen ocierających się o śmieszność. Ogólnie wydał mi się trochę schematyczny.
Ja odniosłem wrażenie jakby twórca podczas pracy nad scenariuszem, albo już samym filmem był w trakcie jakiś przemyśleń odnośnie swojej wiary bo ten aspekt zdaje się być stopniowo coraz ważniejsze, eksponowany na siłę, ale rzeczywiście w praktyce to zaowocowało tylko jakąś dziwacznością, groteską. Chyba lepiej by było jakby to zachował dla siebie.