10 lat czekania na nowy film i taki paździerz wychodzi. Nick Love się totalnie skończył, a tak dobrze zaczął. I teraz nawet granie na nostalgii mu nie wychodzi. "Marching Powder" jest powierzchowny, taki ma feeling bloku reklamowego, gdzie jedna scena tutaj to reklama hooligańskiego filmu, druga to reklama dramatu romantycznego, a trzecia to brytyjskiego obyczaju o dragach i uzależnieniu. Wszystko to jest bardzo powierzchowne i byle jakie.
Danny Dyer też się jakoś specjalnie nie stara. tylko irytuje ciągłym gadaniem z offu i burzeniem 4-tej ściany, tani zabieg narracyjny. A jako bohater filmu to zazwyczaj mało mówi i tylko siedzi i się patrzy. Jego relacja z żoną jest totalnie niewiarygodna.
Nie no ogólnie ani to śmieszne, ani fajne, tylko tak z automatu na siłę robiony film. Raczej słaby niż dobry.