1. Albo świat zaistniał, albo istniał odwiecznie.
Z racji tego, że to jest alternatywa wykluczająca, na mocy samej konstrukcji logicznej, jedna opcja jest koniecznie prawdziwa, a druga koniecznie fałszywa.
2. Jeśli świat zaistniał, to albo sam siebie powołał do istnienia, albo coś/ktoś, nie będące światem, to uczyniło.
To również jest alternatywa wykluczająca i na mocy struktury logicznej, jedna opcja jest koniecznie prawdziwa, a a druga koniecznie fałszywa.
3. Świat nie mógł sam siebie powołać do istnienia, bo aby móc cokolwiek uczynić, trzeba założyć uprzednie istnienie.
Logicznie niepodważalne.
4. A zatem, jeśli świat zaistniał, to został stworzony. A jeśli został stworzony to istnieje Stwórca świata, nie należący do świata, i tym samym założenia ateizmu są nieprawdziwe.
Wniosek konieczny logicznie. Do tego punktu wykazano tylko, że jeśli świat zaistniał to istnieje jakaś jego transcendentna jego Przyczyna. Poniżej wykażę, że ta przyczyna musi być również osobowa.
Jedyna możliwość obrony dla ateisty to próba wykazania, że świat istnieje odwiecznie. To jednak napotyka na poważne problemy natury logicznej jak i empirycznej.
Od strony empirycznej, ateista musiałby podważyć Teorię Względności i powszechnie przyjmowaną naukowo Teorię Wielkiego Wybuchu (Bing Bang, w skrócie BB) np. poprzez podanie lepszego empiryczne wyjaśnienia na rzecz faktu red-shiftu (przesunięcia w podczerwieni - Efekt Dopplera - dowodzący ze wszechświat się rozszerza) czy promieniowania reliktowego. Wszelkie alternatywne próby jakie wyjaśnień jakie spotkałem u ateistów nie były w stanie podważyć BB.
Np. teoria de Sittera postuluje inne, wykładnicze (inflacyjne) tempo ekspansji wszechświata z początkowo pustą, pozbawioną materii, przestrzenią. Nie podważa jednak samego BB. Z kolei odwoływanie się do uprzedniej "ciemnej materii" z której wyłonił się nasz wszechświat też upada, bo tzw. ciemna materia to też materia, tylko że nie emitująca promieniowania elektromagnetycznego. Zaś BB mówi, że z tzw. Wielkiej Osobliwości powstała cała materia i czasoprzestrzeń. Ateista musiałby tu postulować, że cała materia, jaka powstała, powstała z materii wcześniej już istniejącej, a to jest nielogiczne. Lub musiałby przyznać, że owa cała wcześniejsza "materia" to jakaś spirytystyczna, "duchowa materia" a nie to, co rozumiemy przez to słowo. Innymi słowy, ateizm tu też upada, bo przecież głosi, że nie istnieje świat nadprzyrodzony, duchowy. (Tak swoją drogą, to Wielka Osobliwość, o jakiej mówi BB, i z której powstał cały wszechświat, stanowiła punkt o nieskończonym zakrzywieniu czasoprzestrzeni i o wielkości równej (dokładnie) matematycznemu punktowi. Innymi słowy, BB postuluje tak naprawdę tu to, co co teizm - powstanie świata ex nihilo - z nicości w sensie filozoficznym, nie w sensie pustej przestrzeni)
Zgodnie z regułą Brzytwy Ockhama (bytów nie mnożyć) wszelkie tego typu mętne wyjaśnienia, które nie wnoszą nic nowego poza dodatkowymi, redundantnymi (nadmiarowymi) założeniami, można spokojnie "wyciachać" z dyskusji. Ale dajmy ateiście się wykazać i niech sobie pospekuluje. Taką próbą (kompletnie przy tym niefalsyfikowalną i nieweryfikowalną) może być odwoływanie się do nieskończonego regresu przyczynowo-skutkowego w czasie. Tzn, koncepcja ta zakłada, że przyczyną powstania naszego wszechświata był jakiś wcześniejszy wszechświat. A jego przyczyną jeszcze wcześniejszy. I tak dalej, aż do nieskończoności. (Jako ciekawostkę podam, że w taką koncepcję regresu, tylko że Bogów, wierzą też mormoni)
Niestety, nieskończony regres przyczynowo-skutkowy w czasie jest nielogiczny. Jeśli przyczyna świata posiada swoją uprzednią przyczynę, a ta jeszcze wcześniejszą przyczynę, to jeśli taki regres jest rzeczywiście nieskończony, to znaczy że na pewno nie ma jego pierwszej przyczyny. A jak nie było pierwszej, to nie miał jak powstać drugi wszechświat. A jeśli nie było tego drugiego, to kolejny, trzeci, nie miałby jak zaistnieć. itd., itd. idąc dalej dochodzimy do tego, że dzisiejszy świat nie miałby jak zaistnieć. Lub, ujmując to od innej strony: nie da się skończyć tego co jest rzeczywiście nieskończone. Nie da się doliczyć do nieskończoności, jak i nie da się przejść do końca nieskończenie długiej drogi. Jeśli osobliwość z jakiej powstał nasz wszechświat, miała się zmienić dopiero po rzeczywiście nieskończenie długim czasie (czy to stagnacji, czy wynikającej z nieskończonego regresu uprzednich wszechświatów), to choćby nie wiem jak długo próbować, nigdy się nie dotrze do chwili, w której nieskończenie długi czas by się skończył. A zatem chwila Wielkiego Wybuchu nigdy by nie nastała. a tym samym nigdy by nie doszło się do punktu dzisiejszego.
Jaka jest jednak natura ostatecznej Przyczyny? Przejdźmy do analizy dalszych możliwych alternatyw.
5. Stwórca świata może być osobowy albo nieosobowy.
Zasadnicza różnica między przyczyną nieosobową, a osobową, dotyczy tego w jaki sposób powstaje jej skutek. Przyczyna nieosobowa zawsze działa w sposób deterministyczny. Tzn. gdy tylko zajdą wszystkie warunki koniecznie i dostateczne, wyzwalany jest natychmiastowy skutek, efekt. Np. aby zapalić zapałkę musi wpierw zajść szereg warunków dostatecznych. Zapałka musi być sucha, nie może być popsuta, nie może dmuchać za duży wiatr aby płomień nie zgasł, itp. Jednak to nie wystarczy. Potrzeba jeszcze warunku dostatecznego, czegoś co wyjmie zapałkę z pudełka i ją zapali.
W wypadku nieosobowym, nie ma opóźnień. Jak tylko zajdą warunki konieczne i dostateczne, skutek jest wyzwalany natychmiast. Np. zapałka może być zapalona przez jakąś maszynę - jak tylko wprowadzi warunki dostateczne, zapałka się zapali. Lecz jeśli ów robot jest też nieosobową maszyną, to problem nie ulega rozwiązaniu, ale cofa się tylko wstecz. Co spowodowało że maszyna uruchomiła czynności prowadzące do zapalenia się zapałki? Cofanie się w nieskończoność nie ma sensu, bo jest nielogiczne. Zatem ostatecznie dochodzimy do pierwotnej Przyczyny, która może zadecydować czy zechce coś zrobić, czy nie, i nie potrzebuje do tego żadnej zewnętrznej przyczyny (której zresztą być nie może, bo nieskończony regres jest nielogiczny). Aby jednak móc o tym decydować należy założyć, że ostateczna przyczyna nie jest zdeterminowana, posiada wolną wolę, słowem musi być osobowa.
Teraz zastosujmy to do powstania świata. Bez względu na to czy przyznamy, że świat powstał jeden, jedyny raz z wielkiej osobliwości, czy że był to tylko jeden z epizodów, w którym przyczyną powstania wszechświata był jakiś wcześniejszy, inny wszechświat - problem zostaje ten sam. Czy warunki konieczne i dostateczne do powstania naszego świata istniały odwiecznie, czy też kiedyś się zmieniły? Jeśli istniały odwiecznie, to dlaczego świat ma tylko skończoną ilość lat? A jeśli się zmieniły, to co spowodowało tą zmianę? Przyczyna nieosobowa nie może zadecydować aby nie zadziałać, działa automatycznie, gdy tylko dostarczymy jej wszystkich warunków koniecznych i dostatecznych do wyzwolenia skutku.
Co spowodowało więc zmianę stanu wielkiej osobliwości, z której wyłonił się wszechświat? Te rozważania można podsumować w przesłance szóstej:
6. Jeśli świat powstał, choć powstać nie musiał, to przyczyna jego powstania jest Osobowa. A zatem istnieje osobowy, transcendentny Stwórca świata i ateizm jest fałszywy.
-
Jarosław Zabiełło (maj 2008)
I które zabrania noszenia ubrań uszytych z dwóch różnych materiałów. Wypełniasz to słowo boże?
A tam :D Moja ulubiona moralna lekcja to gwałt dziewicy, którą potem trzeba poślubić :D A ojcu owej dziewki wystarczy zapłacić 50 złotych monet.
Tego nie trzeba wypełniać, my mamy czynić głównie to co Jezus powiedział, Nowy Testament. No i jeszcze 10 przykazań.
Na jakiej zasadzie jedne przykazania anulują wcześniejsze? Nagle okazało się, że jednak były głupie/nieprzemyślane, mimo, że pochodzące od Boga?
Stary Testament - skierowany do ludzi przed Jezusem.
Nowy Testament - skierowany do ludzi po Jezusie.
Przykład ze Starego Testamentu - "Oko za oko, ząb za ząb"
A co Jezus na ten temat mówił - "Jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi"
Dostosowane do innych czasów, innych ludzi. Tyle w tym temacie.
Czyli innymi słowy uznano, że wcześniejsze przykazania były głupie/złe/nielogiczne, mimo, że pochodząc od boga, powinny być uniwersalne.
Są to zbiory, opowieści od różnych ludzi pisane w bardzo dużej przestrzeni czasu. Nie są one głupie, są skierowane do tamtych ludzi którzy przecież się różnili od współczesnych.
Jasne, ale my rozmawiamy o tym jako o czymś w założeniu prawdziwym. Jako fikcja oczywiście że była pisana w różnym czasie dla różnych ludzi.
Jeśli jestem katolikiem i wierzę w Jezusa Chrustysa a ktoś mówi, że on nie istnieje to obraża najbliższą mi osobę czyli właśnie Chrystusa. Kiedy, więc odpowiadam na argumenty próbujące podważyć istnienie Boga, bronie wiary i słów Bożych które są święte a podważanie ich jest obrazą dla Boga. Jeśli ktoś by powiedział, że to co mówi Twój ojciec to kłamstwa i bzdury to czy nie stanąłbyś w jego obronie?
Ciekawe - że też Bóg ma czas się obrażać ;D a Ty masz czas stawać w jego obronie - Bóg potrzebujący obrony - cóż to za Bóg?
Bóg nie potrzebuje obrony, w jego wymiarze nie ma czasu, jeżeli poprawnie to określiłem...
Doprawdy twoje wywody są nadzwyczaj bezczelne. Dałeś popis totalnej nietolerancji i irracjonalizmu. Jesteś doskonałym przykładem, dlaczego ateiści dyskutują z takimi jak ty. Wypowiedzą udowodniłeś również ignorancje i brak edukacji.
Gdzie znalazles w mojej wypowiedzi cechy bezczelnosci i nietolerancji? Moze tam gdzie napisalem ze niewierzacych szanuje i nie potepiam. Co zlego w tym ze dyskutuje z ateistami. Po czym wnioskujesz u mnie brak edukacji, moze najpierw uzasadnij swoja wypowiedz jak na czlowieka "wedukowanego" przystalo a potem obrzucajac blotem dawajac upust swojemu niezadowoleniu.
To jakiś typowy ateista atakujący wierzących i czepiający się każdej bzdury, szukający na siłę jakiejś niezgodności, głupoty w naszych wypowiedziach itd. Nie warto z nim dyskutować bo i tak nie ma racji.
Gościu, który stworzył podobno cały wszechświat czuje się obrażony, jak jakiś tam Jan Kowalski przed komputerem, napisze "Boga niet"? To w takim razie, ten Bóg ma bardzo małe poczucie wartości. Pogadaj z nim o poczuciu własnej wartości.
Gdyby ktos obrazal mojego ojca to i owszem stanelabym w jego obronie,bo to moj ojciec,ktory poswiecil mi cale zycie a nie jakis wyimaginowany Jezus.Stawiasz Jezusa ponad ludzi ktorzy dali ci zycie ,ktorzy karmili cie i wychowywali?Bo twierdzisz ze to najblizsza ci osoba.
Ja jestem ateistą i nie mam potrzeby nawracać kogokolwiek na niewiarę. Co nie znaczy, że nie mogę o wierze/religii samej w sobie porozmawiać, z mojego punktu widzenia to temat jak każdy inny.
Jakiś czas temu robiono badania, które wykazały, że ateiści to najczęściej ludzie młodzi a to znaczy, że na starość ateiści się nawracają.
Aha, to taki sam jest wierzący całe życie i pasażer spadającego samolotu który ze strachu zaczyna się modlić choć to ateista?
Nie może taki sam, lecz jeżeli się nawrócił to prawdopodobne że kiedyś zostanie zbawiony.
Nie ma tu nic nie logicznego. Osoba dobrze żyjąca całe życie idzie do nieba, osoba grzesząca lecz pod koniec życia nawracająca się, idzie najpierw do takiego miejsca jak czyściec. Tam się oczyszcza z tych swoich grzechów.
Nielogiczne jest to, że przyjmuje się za wierzącą osobę, która modli się tylko pod wpływem impulsu spowodowanego strachem przed śmiercią.
Jeżeli ona się naprawdę nawraca to jest to logiczne. Ma być to szczere i prawdziwe.
Już mówiłem, że chodzi o osobę, która zaczyna się modlić jedynie przez strach przed śmiercią.
No i właśnie z takiego założenia wychodzę. Jestem niewierząca, grzeszę ile wlezie ale zamierzam się na sam koniec nawrocić no i szczerze żałować oczywiście. Właściwie to się zastanawiam, czy rzeczywiście jestem ateistką, wszak nie odrzucam osoby Boga, tylko raczej kościół, religie, obrzędy, tradycję, piekło, niebo, duszę, Jezusa jako syna Bożego, no i jeszcze parę spraw. To jak, jestem niewierząca czy wierząca?
Pozwolę wtrącić swoje trzy grosze.
"Właściwie to się zastanawiam, czy rzeczywiście jestem ateistką, wszak nie odrzucam osoby Boga, tylko raczej kościół, religie, obrzędy, tradycję, piekło, niebo, duszę, Jezusa jako syna Bożego, no i jeszcze parę spraw. To jak, jestem niewierząca czy wierząca?"
Może jesteś deistką? W ogóle to skończony kretynizm robić jakieś czarno-białe podziały w kwestii religii. Bo poza monoteistycznym religiami, które wierzą sobie w TEGO Boga i ateizmem jest jeszcze Buddyzm, który jest bardziej filozofią, albo tak zwaną religia nonteistyczną, rodzimowierstwo i w zwiazku z tym szeroko pojowany politeizm- shinto, hindustczyna religia- czyli masa, bożków, liczona w setkach i tysiącach.
Do tego szamanizm, agnostycyzm, deizm. Więc nie spłaszczajmy tematu.
A tym "Jestem niewierząca, grzeszę ile wlezie ale zamierzam się na sam koniec nawrocić no i szczerze żałować oczywiście" totalnie mnie rozbroiłaś. Faktycznie zła kobieta jesteś
Hehe no ostrzegałam przecież!;P
Buddyzm jest w porządku, to faktycznie filozofia, uważam, że bardzo sprzyjająca człowiekowi, pozwola poznac samego siebie, uzyskać równowagę i harmonię.
Najbardziej irytujące dla mnie to islam, alergię mam na tych wszystkich ludzi. Chyba trzeba być półgłówkiem żeby walić głową w ziemię 5 razy dziennie.
Moim zdaniem najlepszą wiarą, jest wiara w siebie.
Wtedy to nie jest szczere, więc sobie wsadź gdzie indziej takie plany, nie zadziałają...
Ale przecież celowo zaznaczyłam, że szczerze żałować, to więc na jakiej podstawie podważasz szczerość mojego żalu? To jeszcze sprecyzuj gdzie mam sobie to wsadzić;]
"Prawda jest taka ze czlowiek czesto wybiera poglady ktore sa dla niego wygodne. A postawa ateisty jest bardzo łatwa i wygodna."
A postawa części wierzących to nie? Bycie dobrym wpisane w interes- wieczna nagroda.
Niektórzy mają w gruncie rzeczy w d innych, empatii nie mają za grosz, ale robią dobre rzeczy bo im się to opłaca...
Zakład Pascala, to już kpina totalna. Wartościowanie co się opłaca. Jak ktoś jest z dziewczyną bo mu sie opłaca i robi sobie rachunek strat i zysków, to już jest skurczysnyem, a jak wyznaje jakieś poglądy dla takich samych zysków, to jest powinien się rozpędzić główką w ścianę i zastanowić po co właściwie żyje.
Każdy kij ma dwa końce, kto tego nie postrzega po prostu jest stronniczy i tyle.
Jeśli chodzi o postawę wierzących, ale nie takich na pół gwizdka tylko prawdziwie wierzących i pokornych to uwierz nie jest to wygodna postawa. Prawdziwy chrześcijanin potrafi wybaczyć każdą krzywdę, mieć wiele wyrzeczeń i znosić prześladowania, uciekać od pokus cielesnych i nie tylko. Co jest najzwyczajniej trudne i niewygodne, ale prowadzi do prawdziwej wolności i szczęścia. Poznałem to na sobie ;) Mamy "wymagać od siebie , chociażby inni od nas nie wymagali" A niebo jak najbardziej można traktować jako nagrodę całkowicie zasłużoną bo jest trudna do zdobycia. I prawdziwy chrześcijanin nie myśli tylko o sobie i własnym zysku ale pragnie zbawienia również dla innych.
Po co żyjemy? Żyjemy przede wszystkim po to, aby Boga poznawać, miłować, wielbić, służyć Mu i w ten sposób zasługiwać sobie na życie wieczne. Znajdować Go nie tylko w modlitwie w kościółku, jak błędnie twierdzą niektórzy antyklerykałowie, ale przede wszystkim w relacji z drugim człowiekiem. Tu na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami, wędrowcami do "Domu Ojca", do naszej wiecznej Ojczyzny, gdzie Bóg, o ile pełnimy Jego wolę, otrze z naszych oczu "wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie..." (Ap 21,4) Pozdrawiam.
Mnie najbardziej "podobala sie "ta scena w Biblii , w ktorej ojciec oddal dwie corki scigajacym Bozego wyslannika bandytom,aby zrobili z nimi co zechca (czytaj.zbiorowy gwalt)a goscia zostawili w spokoju i wedlug Boga i jego wyznawcow to bylo wspaniale katolickie posuniecie.Stary Testament ukazuje w calej okazalosci,ze Bog byl agresywnym i brutalnym typem dla ktorego kobieta byla niczym.
Jestem ateistka odkad nauczylam sie logicznie myslec i nie wazne czy skoncze w piekle,skoro Bog jezeli istnieje stworzyl mnie ateistka czyli od samego poczatku skazal mnie na wieczne potepienie?Ale jak to powiedzial Szatan w Raju Utraconym Miltona:"Niewazne gdzie bede,poki bede soba!"
Już trzeci punkt całkowicie przekreśla wartość twojego wywodu. Jeśli świat sam się nie "powołał" do istnienia, to tym bardziej ten, który rzekomo go stworzył, nie mógł sam się powołać do istnienia. Trochę logiki.
Teoria wielkiego wybuchu jest po prostu wnioskiem wynikającym z naukowej obserwacji wszechświata. A skąd wzięła się sugestia, że świat stworzył Bóg? Z ignorancji i niewiedzy wierzących czy może jednak z książki napisanej 2 tysiące lat temu przez kilkudziesięciu niewykształconych wieśniaków?