Wola boska i jak bóg da - raz po raz powtarzano na kartach powieści. Bezsensowna samobójcza śmierć zupełnie nie pasowała do jego profilu psychologicznego, rysowanego przez tak długo. Wprawdzie jego wiara ocierała się o zabobonny fanatyzm, ale nie było tam żadnego fatalizmu. I nagle Wołodyjowski wywyższa się ponad tego samego boga i popełnia samobójstwo. Wszystko w imię kupy kamieni. A przecież wojna dopiero się zaczynała i stokroć więcej zdziałałby w polu gromiąc Turczyna, niż w taki sposób. Głupi nie był, jakieś tam rozeznanie w sprawach kraju miał i musiał wiedzieć, że przykład to akurat najmniej ważna rzecz. Nie bohaterstwa w kraju brakowało, ale zupełnie innych zasobów.
Poza tym kochał Baśkę ponad swoje życie, wiec byłby to egoizm pierwszej wody, od którego było mu daleko.
Jakby mało tego było, Wołodyjowski uśmierca jeszcze Ketlinga, do którego to zupełnie niepodobna rzecz. Sienkiewiczowi być może to pasowało, ale nie wyjaśnił dokładnie motywacji swoich bohaterów.