W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia jako Pierwszy Oficer, bo Naszej Kapitan to nie przystoi, pragnę w imieniu Załogi Curiosity złożyć filmwebowi najserdeczniejsze życzenia.
Może o nas zapomnieliście, lecz my pamiętamy, że to dzięki filmwebowi się poznaliśmy. Nie dzięki jego użytkownikom, ale dzięki temu serwerowi, który zawdzięcza nam częste zadyszki. Nie będziemy skromni – to przez nas macie 1000 postów limitu, lecz my nie ubolewamy z tego powodu. Przeciwnie wręcz, wielu z nas czynnie bierze udział w życiu tego serwera, choć nie objawiamy tutaj naszej agresji, za to jak nas potraktowano dwa lata temu. Wygnanie przyjęliśmy z godnością. I tak trwamy dwa lata w wielkiej przyjaźni i każdy kamrat się ze mną zgodzi w tej kwestii.
Jednakże zbliżają się święta i chcielibyśmy być mili dla „prawie” wszystkich. Są oczywiście wyjątki, nikt temu nie przeczy.
Biorąc powyższe pod uwagę zostawiam temat otwartym......
- A mamy inne wyjście.. ? - odpowiedziała Pchełka.
- Chwila! - krzyknęła Ann. Mimo, iż wszyscy patrzyli na nią z wyrazem twarzy mówiącym: "Zamknij się", a statkiem lekko zakołysało ciągnęła dalej:
- A jak już ich znajdziemy to co wtedy?
- Hm.. musicie ich jakoś... naznaczyć....pomyślmy....
- Tylko nie zbyt długo! - niecierpliwiła się Rzeżucha za co dostała z łokcia od stojącej obok Nesy.
- Cicho siedź - szepnęła dziewczyna.
- Mam - powiedziała szyderczo Boginii, a załoga Curiosity wstrzymała oddech.
- A to zależy. Jakie to stworzonka? - Nie wytrzymała Martucha, Miotacz Chaosu i mistrzyni niepotrzebnych i dziecinnie naiwnych pytań. - takie duże, małe, takie z zębami czy bez?
Calipso w odpowiedzi z pomocą wrednej mewy wyrwała jej z kapelusza pióro.
- Eej! Ała!
- Niunia. Takie różowe rozgwiazdy. O konsystencji twoich smarków. No i jeszcze takie białe... żarłacze. Ale to juz betka, jak klaśniesz to aportują.- odparła Calipso szyderczo.
jestem za tym żeby rozmawiać z Kalipso...ale ze statkiem..niet
Duchy i boginki są ok
ale gadać z Łajbą? no błagam:P:P
hahahha
Ale i tak fajnie to wyszło:):)
Pochichrałam się trochę:P
Bogini wypluła na rękę coś... piraci woleli nie wiedzieć co to było.
- No wreszcie! - uśmuechnęła się Bogini - Już trzeci tydzień mnie męczyło.... Wiecie jak to ciężko jak coś wam siedzi między zębami i...
- To jak mamy ich naznaczyć? Opluć czy co? - irytowała się Ness za co zarobiła śmiechobóla. Nie wiedziała od kogo. sprawca się ulotnił i po jej lewej stronie nie było nikogo.
-No już już myślę.. - na twarzy Calipso malowało się niesamowite cierpienie
- Ty.. dym jej uszami idzie - mruknęła Liriel
Kilka osób mimowolnie się zaśmiało.
- Macie jakiś problem?! A może znudził wam się ten statek?! - zagrzmiała Bogini, po czym pojawił się kolejny, silniejszy niż dotychczas wstrząs.
- Okej, spokojnie! Słuchamy cierpliwie propozycji... - uspakajał Jaszczur.
- Dobrze, masz rację. Złość urodzie szkodzi.
Załoga odetchnęła z ulgą.
- Więc? Co mamy zrobić? - kontynuował pirat.
- Zabijcie ich.
- Eeee... A co z tym, no... "naznaczaniem" i w ogóle? - zaprotestowała Katie.
- Staroświeckie. Te wszystkie "Czarne Piętna", "Dotyki Przeznaczenia" to przeżytek. Spróbujmy czegoś nowego. - odpowiedziała radośnie Calipso. Jednak piraci nie podzielali jej entuzjazmu.
- Mamy rannych, braki w amunicji i broni. Do tego raz już dali nam wycisk. - zaczęła spokojnie Martucha. - Rozbicie się o skały lub potyczka z nimi dają nam takie same szanse na przeżycie - czyli marne.
- Ale istnieje szansa odbicia jednego z załogantów... - odparła Bogini, ze szczególnym naciskiem na ostatnie słowa.
- Dobrze. Zrobimy to. - krzknęła Liriel.
Przyjaciele spojrzeli na nią z wyrzutem.
- Nie. Nie zrobimy! - krzyczała Katie.
- Niby dlaczego?!
- Bo w tej chwili przedkładasz swoje cele nad dobro załogi!
- Czyli to ja jestem ta zła?! A wy...
- Cisza! - uspokoiła obie dziewczyny Calipso. - Szybka decyzja. "Tak" czy "nie"? Pamiętajcie: kurs na Tortugę, rozprawienie się z rosyjską załogą, odbicie kolegi i jesteście wolni. Jaka jest wasza odpowiedź? Zdecydujcie się, bo pytam ostatni raz!
- A czy nie sprawiłoby Ci większej satysfakcji zabicie ich OSOBIŚCIE? - próbowała podejść ją Ann. Załoga znów popatrzyła na nią z wyrzutem.
- My Ci ich wystawimy. Popłyną za nami z Tortugi w kierunku, który nam wskazesz.
- I pokażesz im gdzie raki zimują! - krzyknął Jacek.
- Ugryź sie w język! - napuszyła się Karola.
- W każdym razie zapłacą za to, że sprzeciwili się Tobie. - kontynułowała Ann. - To jak?
- mhhhmmm zastanawiała się bogini
Pod kopuła zawrzało i czaszka wydała charakterystyczne pyknięcie
- O. I gaz wykonał pracę - zadrwił Jaszczur
- No szybka decyzja, tak czy nie! - dorzucił Jacek
- Zgoda - powiedziała po chwili Calipso.
- Jupi! Nie będzie mordowania! - ucieszyła się Katie za co załoga spiorunowała ją wzrokiem.
- Czyli płyniemy na Tortuge, namawiamy rusków żeby płyneli za nami, zabieramy im Mordiego, a potem Ty się nimi zajmujesz, a nas puszczasz wolno? - podsumowała Martucha.
- Mniej więcej. Macie na to dwa tygodnie. A tych łotrów prowadźcie w kierunku Isla de Muerta.
- Tak jest. - powiedziała Pchełka, której mina nie wyrażała zbytniej euforii. Nagle wiatr ucichł a Curiosity przestała bujać się z boku na bok. Sztorm ucichł.
- Wiatr ukradli - zasępiła się Liriel
- No. - przytaknęła Martucha
- Może z rana przywieje - usiłowała szukać jaśniejszej strony Ness
Piratki spojrzały z nadzieją na wschodni horyzont .
- Gdy Słońce krwawo wschodzi w żeglarzu bojaźń się rodzi - rzucił sentencją Jacek
- Może i w żeglarzu, ale w nas nie - Krzyknęła Pchaełka - do roboty szelmy!!
Ruszać się!! Płyniemy na Tortugę!! Gdzie każdy znajdzie sobie ... no tak.
Załoga niechętnie powlokła się na stanowiska. Kapitan stanęła przy relinga i przewiercała wzrokiem krwistoczerwony horyzont.
- Nie bardzo wierzysz w to co mówisz, co Pcheł? - dołączyła do niej Ann
- Nie. Ale ktoś tu musi robić dobrą minę do złej gry. Ta Calipso była jakaś...
- Fakt. Ale nie mamy wyboru. - piratka klepnęła ją w ramię i pobiegła w swoją stronę
- I co teraz? - westchnęła Pchełka - A co potem?
Początkowo Ann miała zamiar zająć się mapami jednak postanowiła odstawić to na później. Zakradła się na rufę gdzie Edward, Tom i Posejdon pracowali juz w pocie czoła. Bez koszulek oczywiście. Żeby mieć lepszy widok wdrapała się na reje. Jednak nie pomyślała o tym, ze po huraganie reja jest mokra i śliska. Kiedy zdała sobie z tego sprawę juz leżała na pokładzie. Kamraci wystraszyli się trochę i okręcili w kierunku z którego dochodził hałas. Usłyszały to również Martucha i Nesy.
- Ała. no do stu... yy... cześć.. - próbowała podnieśc sie Ann.
- Co ty do cholery robisz? - zbulwersowała się Martucha początkowo nie zauważajac chłopców.
- No bo ja własnie..chciałam.. no... sprawdzic stan żagli! Tak! Własnie!
- Ehe.. jasne. - zadrwiła Ness śmiejac sie pod nosem i spogladając wymownie na niekompletnie ubranych współzałogantów. Martucha również poprowadziła swój wzrok w tym kierunku i rozdziawiła usta. Ana natomiast zakryła twarz rękoma.
- To.. my mamy... CALIPSO NA KARKU A TY... NO ANN!!!!!!! - wściekała sie Martucha
- W sumie to sie jej nie dziwie - wtrąciłą Ness nadal nie mogąc powstrzymać śmiechu. Martucha westchnęła.
- A o co chodzi? - zagadał Tom podchodząc do Martuchy.
- A nie nic.. Ann właśnie... sprawdzała stan żagli.
W tym momencie wszystkie trzy wybuchneły śmiechem.
- To my może... - zaczęła Ness.
- nie będziemy wam przeszkadzać! - skończyłą za nia Martucha chwytając Ann i ciagnąc ją w stronę nadbudówki.
- Ale Marta.. no co Ty - szarpała się Ann.
- Cicho siedź!
Po chwili stanęły na mostku kapitańskim.
- Stąd jest lepszy widok! - powiedziała wesoło Martucha.
- Yyyy?
- No a cos Ty myślała!? Że sama będziesz ich podziwiać? No way!
- No a co z Calipso? - myślała Ann.
- Pomyślimy o tym na Tortudze. Na razie patrz i rozkoszuj się tym widokiem...
W końcu wszystkim piratom opadły ręce, zaczęły kleić się oczy. Statek tylko czekał na wiatr. Biorąc pod uwagę fakt, ze najlepszą rekonwalescencją jest sen, Wariaci z Karaibów powoli wpełzywali do swoich kajut.
Następnego dnia rano wszystkich obudził wrzask Kacprrrrra:
- LĄD NA HORYZOOOOOOOOOOOOOONCIEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!
- Mamo jeszcze piec minut.. - majaczył jak zwykle Namm. Reszta załogi jednak zerwała się na równe nogi. Pierwsze wyszły Martucha, Ann i Pchełka.
- O! Tortuga! Jaki kurs? - zapytała Pani Kapitan
- Prawidłowy - odpowiedziała Ann. - Chociaż jesteśmy trocheze złej strony. Martucha weź no okrąz troche od zachodu. W południe przybijemy do portu.
- No i to mi sie podoba! - powiedziała wesoło Pchełka przeciagajac się. Na myśl o dostawie rumu wszystkim kamratom poprawił się humor. Martucha w podskokach pobiegła do koła sterowego. Zdziwiłą sie bardzo, gdy zobaczyłą tam Gołego Toma.
- A Ty tu czego?
- Dziendobry, też ciesze się, ze Cie widzę - odpowiedział złośliwie chłopak.
- No, fajnie, ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
- Czekam na Ciebie.
- Po co?
- Albo mnie unikasz albo mi się wydaje.
- Jeśli Cię unikam to nie chce z Tobą rozmawiać, a jeśli ci sie wydaje to sie nie przyznawaj, bo pomyśle, że jakieś haluny masz albo co...
- O co Ci chodzi? - zapytał patrząc jej w oczy, co zawsze ją peszyło.
- Oj nic. A teraz mi przeszkadzasz. Porozmawiamy w porcie. Obiecuje.
- Wcale jej nie przeszkadzasz, bo na dzisiaj Martucha ma wolne! - wtrąciłą się Ann. - Dzisiaj ja steruje.
Martucha popatrzyła na przyjaciółkę z mordem w oczach. Ze złości aż się gotowała, na co Ann odpowiedziała uśmiechem.
- No juz! Zmykajcie!
Martucha nie miała wyjścia. Poszła za Tomem na dziób gdzie usiedli opierając się o relingi i patrząc jak okręt rozcina równa tafle wody. Mieli zapewnione trochę prywatności gdyż reszta załogi skorzystała z okazji, że Pchełka jest w dobrym humorze i nadal spali pod pokładem.
- Powiesz mi teraz o co chodzi? - niecierpliwił się Tom. - I nie mów mi, że o nic, bo widzę. Prawie wogóle ze mną nie rozmawiasz i starasz się trzymać z daleka ode mnie, tylko nie wiem dlaczego!
- No bo... ja.. no nigdy nikogo nie miałam i najzyczajniejw świecie boje sie zaangażować. - powiedziała na jednym oddechu Martucha. Jej szczerosć samą ją zdziwiła.
- A czego się boisz? Że Cie zranie? - drążył temat podchodząc blizej do dziewczyny. Serce Martuchy przyspieszyło. Spojrzali sobie głęboko w oczy i wtedy Martucha dostrzegła, ze oczy jej przyjaciela są smutne. Głos uwiązł jej w gardle.
- Powiedz coś... - nalegał Tom.
- Możliwe... - wyszeptała, a chłopak podszedł jeszcze blizej i objął ja w pasie. Nic nie odpowiedział tylko ją pocałował. Martucha zamkneła oczy i straciła rachubę czasu. Jednak po chwili się ocknęła i popatrzyła na Toma.
- Powinieneś teraz chyba zaprzeczyć... -zaniepokoiła sie jednak kolejny pocałunek rozwiał jej wszelkie mozliwości.
Ann obserwowała ich z daleka. Kiedy zobaczyła co się dzieje na jej twarzy pojawił sie szeroki uśmiech. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko Edwarda, który w tej chwili spacerował gdzieś pod pokładem
- Wołałaś mnie? - mruknął ktoś za jej plecami.
- Eeeej, czytasz mi w myślach?!
- Tak mi się jakos zdarzyło bo tego... też akurat o tobie myślałem i wiesz, taki most telepatyczny, takie tam... - zaczął wykręcac się Edward.
- Akurat! - prychnęła Ann. - Jak kłamiesz to ci się robią pryszcze!
- A tobie, jak mówisz nie to, co myślisz, świecą się oczy na niebiesko! - odparował Edward.
- Masz pecha, panie blady, bedą się tak świecić, bo nie zamierzam ci mówić wszystkiego, co myślę! - zastrzegła Ann. No tak, nie mogła mu przecież powiedzieć, główny bohater stał przed nią.
- Masz pecha, pani kokietko, bo uwielbiam twoje oczy w każdym kolorze..
Ann oczywiscie strzeliła buraka.
- Nie wiedziałem, że piraci też się rumienią. - Edward odsunął jej włosy za ucho i szepnął: - To by znaczyło, że ci okrutnicy też mają serce.
- Póki im go ktoś nie ukradnie, iście po piracku.. - bąknęła Ann.
Edward usłyszał. Uśmiechnął się pod nosem i delikatnie wziął ją za rękę.
Ann okrutnie gardziła dziewuszkami pokroju "wachlarz, loczki i przypudrować nosek", ale kiedy po chwili Edward oparł drugą rękę o jej nie-wiotką kibić, poczuła się jak gubernatorowa. Prawdziwa dama. Dama jego serca.
---
Melodramatyczne ze aż mi niedobrze. Była rozpierducha, teraz będzie wysiskacz łez jeszcze przez parę postów. Uff. Chyba mamy problem z zachowaniem równowagi?
W tym momencie spod pokłądu wypadła Ness pochłonieta rozmową z Pchełką. Martucha i Tom spłoszyli sie i zaczęli przechadzać się wzdłuz pokładu. Ann i Edward wogóle sie tym nie przejęli. Nadal patrzyli sobie w oczy i żartowali trzymając sie za ręce. Nagle Ann przypomniała sobie, ze odpowiada za ster...
- Ups. Chyba mam do pana prośbe panie sokole oko.
- Jaką pani cudownie błekitne oko? - powiedział zadziornie się uśmiechając
- Powiedz mi.. czy gdzieś tam widać port?
- Widać, ale.. - złapał koło i delikatnie skorygował kurs - teraz płyniemy równo.
- Dziękuję bardzo - odpowiedziała zalotnie Ann. Świadkiem tej słodko-romantycznej wymiany zdań była Pchełka...
- Jasne... No już spadać mi stąd gołabeczki! Kapitan przejmuje ster.- powiedziała wesoło odpychając ich od koła i mrugając di siostry.
- Ok. To my idziemy sie przejśc - zatrajkotała Ann i pociągnęła Edwarda za sobą.
W tym czasie Martucha i Tom znów zaczeli rozmowę:
- Co macie zamiar zrobic na Tortudze? - zaczął Tom łapiąc ją za rękę.
- Yyy.. uzupełnić rum i poszukać tych rusków. A czemu pytasz?
- Musze sie przygotować na to, że będziesz zabiegana i...
- Ty będziesz zabiegany razem ze mną! - rzuciła wesoło i oboje zaczęli się śmiać.
- I jak ja mam Cię teraz spóścić z oczu, co? Chyba powoli uzależniam się od Twojego uśmiechu...
- Jak sam powiedziałeś jest to moj usmiech więc jakoś będziesz musiał to przeżyć.
- Niech mnie śmierć zabierze, ale jeszcze raz sie uśmiechnij.
Martucha choćby chciała byc w tym momencie poważna nie umiała. Była tak radosna, ze śmiała sie w głos. Tom również.
Nagle spoważniał.
- Wiesz, gdyby nie wtedy na Tortudze... gdyby twoje karty nie staneły mi na drodze, to zaciagnąłbym się przecież do Kompanii. I w tym momencie byłbym już pewnie...
- Przystojnym pół-martwym komodorem, który zdycha wskutek odniesionych wczoraj ran. Może nawet z mojej ręki. - dokończyła Martucha ponuro.
Zasępili się na chwilę.
- Nie, może nie byłoby aż tak źle. Nie odważyłbym się wejść na statek, sam nie wiem, co tu teraz robię, wiec siedziałbym za biurkiem i podpisywał jednoczesnie listy kaperskie i wyroki śmierci.
- Jeśli nadal będziesz się tak spoufalał z piratami, to pójdziesz na szubienicę razem z nimi. - zauważyła bystrze Martucha.
- Przy czym "spoufalanie się z piratami" nie musi być jedynym zarzutem...
- Jak to?
- Światem rządzi przypadek, dziecinko, przecież wiesz. Zawierając kontakty z Saszą, musiałem się z tym liczyć. - odpowiedział Goły Tom.
Widząc minę Martuchy natychmiast wyjaśnił:
- Z Saszą robię interesy. Niekoniecznie legalne. Widzisz więc, wszystkich nas teoretycznie czeka teraz szafot. Bez względu na to, kim się było, kim się chciało być.
- Taaak.. Liczy sie to, Z kim jesteś, albo ile zdołasz komu zapłacić. - Martucha westchnęła i po raz pierwszy od dawna poczuła sie aż tak bezradna wobec świata. Podeszła bliżej i przytuliła się do Toma, bo był taki duży jak mur chiński i mogła się przy nim schować, ukryć. A więc nie można było zawsze być kozakiem i wychodzić cudem z opresji! Morelia, jakby wiedział, o co chodzi [stanowczo za dużo motywu czytania w myślach] pogładził ją po ciętym wczoraj policzku/czole/nie pamietam co to było.
- Nie przejmuj się. - wyszeptał. - Póki jeszcze mamy parę dni...carpe diem!
Nagle jakby spod ziemi wyłoniła się lubiana przez wszystkich i jakże błyskotliwa Katie. Zakochani(tudzież inny tym podobny twór) odskoczyli od siebie jak poparzeni, a Kat zaczęła:
-Sasza... Jakieś dziwne imię jak chłopaka z Karaibów.
-On jest Rosjaninem... Albo Ukraińcem... coś takiego- odpowiedział Tom
-No nie, bolszewik... A niechby ich wszystkich czort jeden...- narzekała dziewucha.
-A właśnie... Bo mam do Ciebie taką prośbę...- zaczął niepewnie Tom
--------------------
No nareszcie się coś dzieje... Musze odreagować test z histerii
Katie! Nie wkurzaj mnie, już trzeci raz jest motyw "odskoczyli od siebie"!
Co to, trening jakiś lekkoatletyczny?!
No to nie odskakuj! :P
-----------------------------
- O nie nie nie! Z Ruskami ja nie robie interesów... Kacapy jedne - zaczęła wyklinać Katie.
- Ale jeszcze nie wiesz nawet, o co chodzi! - pciagnął Goły Tom.
- I nie chce wiedzieć! Kacap to kacap! - powiedziała okręcając sie na pięcie.
- Spoko... przekonam ją! - zapewniałą ambitnie Martucha. - No to o co chodzi?
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. - wtrąciła sentencjonalnie Banan, mijając rozmawiajacych.
- ... trochę też.- przyznał Tom.- bo widzisz, ty masz to swoje dziurawe pudło... a on nie, a lubi gitary... i gitarzystki... i wiesz. No musisz uważac przy nim, na ten... ale myślę, ze gdybyś mu odstapiła gitarę to mógłbym z nim ubić niezły interes... no i zyski fifty-fify.
Martucha potoczyła wzrokiem po statku.
- W zasadzie łajbie przyda sie teraz generalny remont, a do tego potrzeba sporo... - urwała, widząc mord w oczach Katie.
- Po moim trupie! Gitarę oddać! BOLSZEWIKOWI! Czy wam się od migdalenia juz do reszty zmysły pomieszały?!
Kłótnie przerwała Pchełka, której głos omal nie uszkodził bębenków słuchowych załogi:
-Przybijamy do pomostu! Ruszać się! Do reji!
Piraci posłusznie zajęli swoje miejsca wykonując polecenia Kapitan. Po chwili Curiosity była ustawiona do zacumowania, gdy nagle Pchełka straciła panowanie nad sterem. Łajba gwałtownie uderzyła prawą burta o drewniany pomost. Pchełka zaklęła pod nosem...
-Czy my nigdy nie możemy wejść do portu jak ludzie?- zapytała Nesy
-A czy my jesteśmy zwyłymi ludźmi?- dokończył myśl Jaszczur
Część załogi zeszła na lad, jednak niektórzy zostali na pokładzie. Byli wśród nich Martucha, Tom i Katie, którzy kontynuowali rozmowę:
- No dobra to gitarę mu tylko pokażesz... - próbowała uspokoić przyjaciółkę Martucha.
- Niech on tylko spróbuje jej dotknąć!
- Gitara raczej nie bedzie jego głównym obiektem dotykowego porządania.. - myślał głośno Tom. Dziewczyny jednak póściły tę uwagę mimo uszu.
- To jak, Katie? - zapytałą błagalnym tonem Martucha.
- Oh.. no dobra! Ale wisicie mi za to cysterne rumu. A nawet dwie!
- Dzięki! - zapiszczała Martucha i rzuciła się jej na szyję. Tom odetchnął z ulgą. Po chwili jednak rzucił ciagnac za sobą Złą:
- No to w drogę
Na końcu pomostu czekał na nich Sasza. Morelia wybiegł mu na spotkanie.
- Tom, skurczybyku, skad się tu wziąłes?! W zyciu nie szukałbym cię na statku, chyba ze sam bym cię do tego przymusił!
- Cóż...różnie bywa. - Speszył się Tom. - Complications arose, ensued, were overcome. Nieważne... - wymamrotał.- a ty skad wiedziałeś, że my..?
- Wynająłem pokoik nad tą karczmą, widać stamtąd cały port. Przyszedłem w zasadzie po najnowsze ploty z szerokiego świata, ale... nie, w szoku jestem! Nie wiem, czy bardziej z twojego powodu, czy.. - Sasza zerknął na towarzyszy wspólnika - ...przez to stężenie seksapilu tam, za twoimi plecami...
Istotnie, Sasza miał na co popatrzeć. Kobiety morza - silne i niezależne piratki, z osmaganymi wiatrem twarzami, miały w sobie jednoczesnie tyle kobiecego uroku i kuszacej tajemniczości, że od samego ich spojrzenia falowane włosy Saszy zwijały się w sprężynki. A już szczególnie od takiej jednej, co to wygladała jakby się z Delhi urwała. Dziewczyna o kasztanowych włosach, z perłowym błyskiem w oku i bollywoodzkim nosem. No i miała gitarę...
Z zamyślenia wyrwała go taka trochę niższa.
- Pchełka jestem, Kapitan Curiosity. - przedstawiła się. - Sasza, jak mniemam?
-Właściwie Aleksander Jurjewicz Rasolnikow, ale wszyscy mówią Sasza- odpowiedział mężczyzna, po czym pocałował Pchełkę w rękę, czym wzbudził zdziwienie żeńskiej i złość męskiej części załogi. Potem posłał szarmanckie spojrzenie w kierunku Katie. Dziewczyna widząc zainteresowanie Saszy swoją osobą nieco mocniej ścisnęła gitarę i westchnęła ostentacyjnie.
-Emm więc... My idziemy, a wy sobie pogadajcie tutaj i w ogóle...- powiedziała nieco speszona Pcheła, po czym szturchnęła w ramię Nesy wpatrującą się w chłopaka jak sroka w kość. Katie z ochotą zrobiła krok w przód, jednak Martucha spojrzała na nią wymownie. Dziewczyna niechętnie stanęła w miejscu. Załoga oddaliła się w głąb lądu. Na pomoście zostali: Tom, Martucha, Katie i Sasza. Chwilę milczeli, po czym Sasza, cały czas wpatrując się w Katie zaczął:
-Piękna… Gitara piękna… Emm. Długo już grasz?
-Chyba nie rozmowa o mojej gitarze jest celem tego spotkania- odpowiedziała obojętnie dziewczyna
-Mogłabyś być milsza?- szepnęła Martucha, dodając na głos- to może porozmawiajcie jak starzy przyjaciele, a my sobie z Katie tam przycupniemy przy beczkach…
-Katie…- powtórzył zadumany Sasza
-Tak, to jest dobry pomysł- przytaknął Tom.
Dziewczyny oddaliły się szybko, a Sasza zaczął rozmowę:
-No bracie, zazdroszczę podróżowania w tak doborowym towarzystwie… Ale co cię skłoniło do wejścia na statek?
-Ah, uratowali mi życie, a potem obiecali odstawić na Tortuge… Ale z tymi wariatami nie chce mieć więcej do czynienia…
-Dlaczego?
-Wyobraź sobie, że nie mogliśmy jakoś normalnie dopłynąć na wyspę, tylko zachciało im się abordażu i przycupnęli na przemytników…
-Rosyjskich?
-Skąd wiesz?
Wyraz twarzy Saszy zmienił się w momencie. Nie było na niej już pogodnego uśmiechu, ale grymas wściekłości.
-Ej, stary co jest?- zagadnął Tom
-To byli moi ludzie! Z kim ty się zadajesz?! Wiesz ile ja na tym straciłem?! Poza tym to byli niewinni ludzie!- krzyczał.
-Uspokój się, nie wiedziałem…
-Teraz mnie załatwią! Nie spłacę długu i to przez ciebie! Nie mogłeś ich zatrzymać?!- Sasza wpadł w szał, rzucił się na Toma z pięściami. Dziewczyny patrzyły z boku na całą scenę, Martucha mimowolnie poklepała rękojeść swego kordelasa. Mężczyźni szamotali się chwilę, ale potem nawiązała się prawdziwa walka. Sasza był wyższy od Toma i po kilku minutach zaczął wyraźnie dominować nad przeciwnikiem. Właśnie wymierzył się do zadania, być może, decydującego ciosu, gdy nagle zesztywniał i padł na ziemię jak trup. Tom nie wiedział co się stało, dopiero po chwili zauważył tkwiąca w szyi przyjaciela małą strzałkę. Spojrzał na Katie, która dzierżyła jeszcze w ręce drewnianą rurkę. Piratki podbiegły do Toma. Katie schyliła się nad Saszą i wyjęła z jego szyi strzałkę.
-Po co to robiłaś? Myślałaś, że sobie nie poradzę?! Już nie z takimi wygrywałem!- oburzył się Goły
-Nie ma za co- odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
-Zaraz, ale czy on nie żyje?- zapytała Martucha
-Nie, nie użyłam kurary… Dostał trutką na małpy… Obudzi się za jakieś 12 godzin.- odpowiedziała Katie
-To co z nim zrobimy? Nie możemy go tak zostawić. W końcu to mój przyjaciel…- powiedział Tom.
-Mówił coś o pokoju nad tawerną… Zanieśmy go tam.- zaproponowała Martucha.
W tym momencie na pomoście pojawił się Posejdon i Jaszczur.
-Z nieba mi spadacie… Trzeba go zanieść do tawerny- powiedziała Katie wskazując na nieprzytomnego Saszę.
-A co mu się stało?- zapytał Pos.
-Opowiem wam po drodze…
A ja i Pchełka chyab dzisiaj odpadamy :D:D Ale jestem z weas duman dziołchy! Świetnie Wam to wyszło :P :*:*
bombastycznie!!
pysznie wyszło nie powiem!!
tylkoo... oni mają Morda!!
a ja pałam żądzą mordu :D ( nie zapominajcie o mnie, też mam koncepcję tylko nie chcę waszej zepsuć)
Katieeee! Jesteś mistrzem ^^
Obiecuję, że więcej nie napiszę nic ckliwego.
Nawet, jakby mnie która próbowała czekoladą przekupić!
---
Martucha wróciła na pokład i podjęła z góry skazane na porażkę próby naprawy ułamanego koła sterowego.
- Bodajby cię korniki! – krzyknęła zdenerwowana do kawałka drewna. Usiadła bezradnie na podłodze.
Nagle za jej plecami rozległo się… szuranie. Martucha obróciła się. Na deskach leżały wszystkie rzeczy Toma, obok wiadro z wodą, a parę kroków dalej sam Morelia. Z poparzonymi słońcem plecami na wierzchu, na czworakach, prezentował się dość komicznie.
- A co ty wyprawiasz?- spytała piratka. – Szorujesz pokład z własnej woli? Dobrze się czujesz?
Goły Tom tylko się uśmiechnął.
- Coś się tej łajbie ode mnie należy… Taka rekompensata za ten ster, bo jakoś pośrednio się czuję winny tego chaosu, no i pożegnanie z morzem.
- Jak to?!
- Martucha, nie jestem marynarzem ani piratem. Wracam na ląd.
Te słowa zawisły między nimi w powietrzu. Zła nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wzięła więc drugą szmatę i zaczęła szorować pokład razem z nim. Wreszcie skończyli. Martucha wstała i oparła się o maszt. Tom podszedł do niej.
- Martucha, czy..
- Nie. – przerwała mu jak zwykle.- Nie, Tom. Nie mogę i nie chcę. Zejdę na ląd po śmierć, ale życie i młodość poświęciłam morzu. I jemu będę wierna.
Obróciła się, nie lubiła, jak jej się oczy pocą, bo przed całym światem udawała twardziela. Tom objął ją, wyciągnął scyzoryk i sięgając znad jej ramienia wydrapał na maszcie swoje imię.
- To żebyście pamiętali o takim hazardziście, który dla ciebie pozbył się spodni i choroby morskiej. – wyszeptał jej we włosy.
- Chodźmy do tawerny, do reszty. Może z Saszą już lepiej... – urwała Martucha tę ckliwą scenę. – Co powiesz na pożegnalną partyjkę Sadysty?
to ja będę ciagnęła romantyczny wątek! Swój :P (we współpracy z Pchełką, która w sumie jest główniejszym twórcą niz ja :P) Szerzmy poszczyzę xD
-------------------------
Tymczasem Ann i Edward spacerowali wzdłuż brzegu morza. Z pozoru wyglądali jak przeciętna zakochana para, jednak tak nie było. Ann wpatrywała si ew linię horyzontu, natomiast Edward spoglądał w piasek. Sami nie wiedzieli kiedy uleciał ich dobry nastrój.
- Nie ja tak nie mogę - wypalił nagel Edward obracając Ann żeby na niego popatrzyła.
- Jak? - zapytala jakby nigdy nic.
- Co się stało? Przecież jeszcze rano wszystko wyglądała jak bajka!
- No, ale życie niestety nie jest takie kolorowe..
- Chyba nie rozumiem.
- Chodzi o to, ze... a nieważne.
- Jak już zaczęłaś to skończ. - Edward był juz trochę nerwowy.
- Ty też sie o czyms zamyśliłeś.
- Powiedz pierwsza. Proszę - chłopak złapał ją za ręke, a jej oczy stały się trochę bardziej wilgotne nizzwykle.
- Po prostu... zastanawiam sie jak długo będziemy ciągnąć te sielanke. Ty jesteś wampirem. Nieśmiertelny. A ja? Mogłabym być taka jak Ty gdybym chciała, ale nie zostawie załogi. Nie zostawie Pchełki samej.
- Co sugerujesz?
- Że w końcu odejdziesz i złamiesz mi serce. - poczuła, że po policzku spływa jej łza. Kiedy dostrzegła ból na twarzy Edwarda poczuła sie jeszcze gorzej.
- To teraz ja Ci powiem o czym myślałem. Zastanawiałem sie czy moja egzystencja, bo nie mogę nazwać tego życiem będzie miała jakikolwiek sens bez ciebie. Bez Twoich oczu, Twojego uśmiechu (musze siostrze posłodzic troche :P ) - odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów i w tym momencie załamał mu sie głos, jednak po chwili kontynuował:
- Nie chce żebyś była wampirem i nie wymagam od ciebie takiego poświęcenia. Ale nie chce Cię stracić. Nie mogę.
- A jest jakieś inne wyjście? - łkała Ann.
- Jest. Jeden człowiek zna sposób jak przemienić wampira w człowieka. Oczywiście nie za darmo...
- A jaka jest cena? - zapytała podekscytowana, a jednak troche wystraszona Ana.
- Oczywiście nieśmiertelność, ale nie tylko. Straciłbym pamięć.
- Nie pamiętałbyś mnie? - zapiszczała Ann prawie tracąc równowagę gdyż zakręciło się jej w głowie.
- To jeszcze jeden problem. Pamietałbym tylko osobę, którą kocham, czyli tylko Ciebie.
- To Ty mnie... - zdziwiła sie Ann, chociaż w głębi serca to czuła.
- Całym sercem. Oddałbym dla Ciebie życie i jestem na to gotowy.
Teraz dziewczyna się zaniepokoiła
- O czym Ty mówisz?
- No bo widzisz... Musiałabyś mi "pożyczyć" troche krwi. Ale muszę mieć pewność, że Ty mnie...
- Kocham Cię, Edward. Pokochałam Cię od pierwszej chwili. - dokończyła za niego. Edwarda na chwilę zamurowało. Stali tak w milczeniu, nieruchomo przez kilka minut. Dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznali.
- No... to mogę być spokojny - powiedział w koncu ze swoim zwykłym łobuzerskim uśmiechem.
- A czym miałbyś się martwić? - zapytała trochę kokietująco.
- Bo gdybym dostał krew osoby, która... mnie nie kocha to bym sie nie obudził.
Ann rozdziawiła usta ze zdziwienia. Teraz juz nic nie wiedziała. W jednej chwili wszystkie myśli jej sie pomieszały.
- Ufam Ci. Z resztą nie mam wyjścia. Nie mam po co życ jeśli mnie nie kochasz. - powiedział prawie szeptem i ujął jej dłonie. Teraz Ann była pewna swoich uczuć. Wspieła się na palce i pocałowała Edwarda tak, jak jeszcze nigdy nikogo.
------------------------
Melodramat do kwadratu. Przesadnie ckliwy i słodki, ale musiałyśmy. NIech marzenia chociaż w wirtualnym świecie się spełniają. Juz mozecie krzyczeć.
oooo matko wy baby ;p słodkie :)
dalej proszę dalej!!
idę ciągnąć swój wątek
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Tymczasem Liriel przetrząsała każdy kąt Tortugi, w poszukiwaniu wieści o Mordimerze. A jak wiadomo wszem i wobec, na trzeźwo źle się myśli. Nawet bardzo źle.
Niewiele myśląc, wstąpiła do najbliższej tawerny, celem naoliwienia neuronów.
Jak bardzo niefortunne miejsce wybrała zorientowała się dopiero po ... n-tej kolejce. Knajpa była przepełniona żołnierzami kompanii.
Rozterki czy wyjść niepostrzeżenie, czy moze siedzieć i udawać że ona to nie ona przerwała jej rozmowa facetów siedzący kawałek od niej.
- Ty a słyszałeś o tej egzekucji co to miałaby by być? - przyciszonym głosem zapytał jeden
- Chyba ci uczciwość mózg przeżarła. Egzekucja? Tutaj?! Niezły żart, naprawdę - wyszydził go drugi
- No przecież mówię!! Co ty, kartek nie widziałeś? Trąbią o tym jak nie wiem.
- A kogo? Ktoś z nas?
- Niee... chyba. mówią że szuja i gad bezczelny, potwór piekelny i oni w jednym. Pewnie sama Calipso nie wie co to. Złapali go na morzu, kilka dni temu. Musiał neiźle zaleźć Kompanijnym za skórę
- Żartujesz? No to musi być ciekawe.. dawno nie widziałem czegoś takiego...
- I długo nie zobaczysz. - przerwał im rozmowę wysoki mężczyzna, z potworną szramą na policzku.
Liriel zmartwiała. To mogła być pamiątka od niej. Ale musiała się dowiedzieć kiedy odbędzie się egzekucja...
Rzeżucha również opuściła resztę załogi by pomagać Liriel w zdobywaniu informacji. Poszła w przeciwnym kierunku. W pewnej chwili natknęła się na Scarlett i Giselle.
'Taak, one powinny wiedzieć wszystko o kazdym mężczyźnie na tej wyspie, a moze i nie tylko.'- pomyślała.
- Drogie dziewczęta, znacie niejakiego.... eee... Ferrante?
- Ferrante Lopez, Ferrante Rackam czy Julio Ferrante Iglesias? - wymieniła Giselle.
- No, jest jeszcze Ferrante John Golden, kuzyn Długiego Silvera. - dodała Scarlett.
- Nie, ten miał jakoś inaczej... Mordimer Ale..cośtam Ferrante.
- Aaa, ten! Jasne! - Scarlett zerwała ze ściany ogłoszenie i podała je Rzeżusze. - to twój fagas? Bidulko..
- Nie martw się, na Tortudze na samotność się nie cierpi!- krzyknęła na odchodnym Giselle znikając w ciemnej uliczce z klientem.
Rzeżucha spojrzała na świstek papieru i pobladła.
- Liriel!!! - wykrzyknęła i puściła się biegiem w stronę, z której przyszła.
Na Tortudze? Żołnierze? Okej, nie wnikam, ale też popoisze o czyms innym, żeby nie psuć koncepcji... A zgadnijcie o czym popisze?:P
----------------------------
Podczas gdy Rzeżucha szukała Liriel, Posejdon i Jaszczur taszczyli po stromych schodach bezwładnego Sasze. Katie wyjęła mu z kieszeni klucz i pobiegła przed chłopakami, by otworzyć pokój. Jednak gdy dotarła na najwyzsze piętro, zauważyła, że drzwi pokoju są otwarte. Weszła do środka i... Pokój był zdemolowany. Na łóżku leżał otwarty i pusty worek marynarski. Jego zawartość leżała na podłodze. Meble były polamane, a szyba w oknie wybita. Jaszczur i Pos stanęli przed drzwiami.
-No chłopaki, ktoś tu był przed nami.- powiedziała Kat. Posejdon wszedł do pokoju i rozejrzał się dookoła. Po chwili dostrzegł leżącą na podłodze kartkę. Podniosł ją i przeczytał na głos:
-Masz czas do jutra, albo nakarmimy tobą rekiny.
-No to ma biedak problem- odpowiedziała Katie i wyszła.
-No chyba go tu nie zostawimy, weźmy go na Curiosity- zaproponował Pos
-Nie możemy tego zrobić bez zgody Pchełki- odpowiedziała dziewczyna, nie miała ochoty opiekować się tym 'bolszewikiem'. Jednak po chwili spoglądając na jego twarz dodała- ale tutaj go nie zostawimy... Nie chce mieć go na sumieniu.
-Czy wyście już całkiem rozum stracili?!- krzyknął Jaszczur- przecież...
-Weźmiesz go, czy ja mam to zrobić?- zapytała chłodno piratka.
-Wezmę, ale z Pchełką gadasz ty. Poza tym to ty go dmuchnęłaś tym czymś od Indian.
-To coś od Indian nieraz uratowło Ci życie. Na dół z tym Czarusiem, ja spakuje jego worek.
Kilka minut później Sasza 'siedział' z chłopakami w tawernie, a Katie szukała Kapitan. Znalazła ją w sklepie z nićmi do żagli.
-O! jesteś nareszcie!- krzyknęła
Nie wiem, skad się tam wzięli żołnierze, no ale niech już jej będzie ;)
---
-..słuchaj, mamy problem, bo ten Bolszewik chyba musi być jutro przechowany u nas na statku.- dodała sciszonym głosem.
- Jaja sobie robisz? - odburknęła Pchełka. - Sasza u n..- widząc niebezpiecznie zainteresowaną minę sprzedawczyni Katie zatkała Pchle usta.
- Ma kłopoty na wyspie, lepiej, żeby nikt nas z nim nie identyfikował.- wysyczała przez zęby.
- Wiec po cholerę chcesz go brać do nas?! - spytała Pchełka, odpychając dłoń Katie.
- Będzie nieprzytomny jeszcze cały dzień, więc jak przyjdą po niego, to nie bedzie nawet mógł się bronić. I co, mają go zarżnać jak wieprza? Nie chcę go mieć na sumieniu, skoro jestem pacyfistką. Przecież to ja go dmuchnęłam.
- To jak możemy go przenieść do nas, jeśli nie chcemy być z nim kojarzeni? Zostawmy go, ale gdzie indziej!
- Martuchy dziadek miał "szacun na wyspie", moze ma jakichś bezpiecznych starych znajomych...
-Nie, na to, żeby narażać jakieś osoby trzecie nie pozwolę. Ale na Curiosity go nie wpuszczę.
-A jakoś barmana bez spodni i wampira na detoksie to do załogi przyjęłaś? -To coś innego...
-Ja chce tylko, żeby doszedł do siebie. Potem go wypieprzymy i koniec. Wcale nie mam ochoty go oglądać. Pchełka patrzyła chwilę na Katie. Po namyśle odpowiedziała:
-Okej, zapakujcie go pod pokład. Ale do TWOJEJ kajuty i to TY będziesz przy nim siedzieć.
-Ja? Dlaczego ja?!
-Pf, jak to dlaczego? Przecież to ty go dmuchnęłaś- zaśmiała się pani kapitan.
czepcie się!! Sasza jest? Jest. Kto pomógł Saszy? Kompania.
No to żołnierze kompanii, bo byli uzbrojeni. I jeszcze mają na punkcie jej(kompanii) ideologii hyzia, to nie najemnicy :)
A że na Tortudze.... mówiłam już że ten świat schodzi na psy?
- - - - - - - -
Rzeżucha mijała po kolei coraz to gorzej wyglądające tawerny.
Z jednej rozlegał się dźwięk podobny do warczenia i bicia szkieł.
"Warczenie? świat schodzi n psy... dosłownie..." pomyślała Rzeżycha
Nagle kilka metrów przed nią przez okno wyleciała drobna postać, a za nią Liriel.
Spojrzała na Rzeżuchę z błyskiem szaleństwa w oku i pociągnęła ją w wąską uliczkę.
- Liriel... - zaczęła nieśmiało
- Nie teraz. Teraz musimy stąd spadać. Potem ci opowiem - przerwała jej
Na ulicy rozległy się krzyki i komendy.
Piratki biegły jak szalone. Z tym że jedna chyba naprawdę była..
Jak to,że pomogli mu żołnierze?;p
No mniejsza o to;p Pisz Lir dalej, bo wreszcie coś ciekawego, a nie mój melodramat xD
tzn nie jemu tylko tym Ruskim co ich prawie wytłukliśmy :D
piszcie kochane piszcie :D
ja muszę dopracować moją zadyszaną koncepcję ^^
Zdyszane dopadły ściany.
- I co teraz? - wydyszała Rzeżucha
- Nie wiem - odsapnęła Liriel
- Nooo a twój genialny plan ucieczki?
- Plan? Mój plan? Czy ja wyglądam na osobę która mogłaby mieć plan?
- No to pięknie - westchnęła Rzeżucha
Liriel trąciła ją łokciem opokazała w górę. Zaczęła się wspinać po parapetach.
Po chwili za pomocą gestów zawołała kamratkę.
- Szybciej - syknęła - są niedaleko
Rzeżucha zasuwała jak nigdy, przeklinając w myślach swoje dobre serce i chęć pomocy....
Po kilku minutach wspinaczki dziewczyny znalazły się na dachu budynku.
- Nigdy... Nigdy więcej... Łażenia... Po ścianach. - wysapała Rzeżucha.
- Trzeba było się nie wtrącać.
- Co?! To niby moja wina?!
Liriel nie odpowiedziała. Przyklękła blisko krawędzi i spojrzała w dół. Nigdzie nie dostrzegła żołnierzy.
- Chyba im uciekłyśmy.
W tym samym czasie część załogi siedziała w jednej z tawern, rozmyślając o zleconym im przez Calipso zadaniu.
- Gdybym była rosyjską załogą, to gdzie bym się schowała? - zaczęła Pchełka.
- W błeczcee...? - zaproponował Nameless.
- Rosjanie to nie rum, nie trzyma się ich w beczkach. Inne propozycje?
- Skoro stale tu przebywają, to muszą mieć na Tortudze jakąś kryjówkę. - zauważyła Ewel.
- Racja. Można pogadać z miejscowymi. Może coś wiedzą?
- Wątpię, żeby zechcieli nam o tym opowiedzieć... - oznajmiła powoli Ness, spoglądając jednocześnie na grupkę osób siedzących w rogu sali.
- Widzisz tam co? - zapytała niepewnie Karola.
- Sama nie wiem... Ale wydaje mi się, że nie jesteśmy tu mile widziani.
- Co masz na myśli?
- Nie "co", a "kogo". Tamtych zbirów. Gapią się na nas nieustannie. - wyszeptała Nesy, pokazując dyskretnie palcem w ich stronę.
- Faktycznie, nieciekawi kolesie. - odpowiedziała Pchełka, patrząc na wszystkich po koleii. Niestety w pewnym momencie jej wzrok spotkał się ze wzrokiem któregoś z mężczyzn. Piratka szybko odwróciła głowę, ale było już za późno. Kilkanaście osób wstało od stolika i ruszyło w stronę załogi Curiosity.