W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia jako Pierwszy Oficer, bo Naszej Kapitan to nie przystoi, pragnę w imieniu Załogi Curiosity złożyć filmwebowi najserdeczniejsze życzenia.
Może o nas zapomnieliście, lecz my pamiętamy, że to dzięki filmwebowi się poznaliśmy. Nie dzięki jego użytkownikom, ale dzięki temu serwerowi, który zawdzięcza nam częste zadyszki. Nie będziemy skromni – to przez nas macie 1000 postów limitu, lecz my nie ubolewamy z tego powodu. Przeciwnie wręcz, wielu z nas czynnie bierze udział w życiu tego serwera, choć nie objawiamy tutaj naszej agresji, za to jak nas potraktowano dwa lata temu. Wygnanie przyjęliśmy z godnością. I tak trwamy dwa lata w wielkiej przyjaźni i każdy kamrat się ze mną zgodzi w tej kwestii.
Jednakże zbliżają się święta i chcielibyśmy być mili dla „prawie” wszystkich. Są oczywiście wyjątki, nikt temu nie przeczy.
Biorąc powyższe pod uwagę zostawiam temat otwartym......
Ann i Edward postanowili dołączyć do reszty. Po drodze zastanawiali się jak zrealizować plan.
- No i co, tak po prostu tam popłyniemy i odwalimy swoje? - pytała Ann z lekkim niedowierzaniem.
- No takie łatwe to to nie będzie.. - Edward spochmurniał.
- O co chodzi?
- Zastanawiam się czy to dobry pomysł. Czy zbytnio cię nie naraże.
- O czym Ty mówisz? Co się moze stać?
- No nie wiem... będę nieprzytomny i....
- Dam sobie radę. Przecież Curiosity umie walczyć i już nie z jednymi sobie radziliśmy...
- Curiosity? - zdziwił się Edward - Załogi tam nie bedzie...
- Że co proszę!? - krzyknęła Ann.
- Nie powiedziałem Ci... Cholera! Nikt nie moze tam z nami płynąć, bo wszyscy zginiemy zanim dobijemy do brzegu!
- Czyli, że....
- czyli, że to jednak zły pomysł... - stwierdził zrezygnowany. Ann gdy tylko to zauwazyła mocno sie w niego wtyuliła.
- Pojadę tam z Tobą. Poradzą sobie beze mnie przez te kilka tygodni. A potem wrócimy i wszystko bedzie dobrze.
- Jesteś pewna? Nie mogę od ciebie wymagfać, zebyś.. - Ann przytkneła mu palec do ust i powiedziała:
- Jestem pewna. Musimy jednak poczekać z tym aż znajdziemy tych rosjan. Kiedy rozprawimy siez Calipso popłyniemy... ej... właściwie to gdzie ten człowiek mieszka?
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jeszcze go o to nie zapytała.
- Mówi Ci coś nazwa Grenlandia?
- CO!? Przecież tam jest cholernie zimno! Kto normalny chciałby tam, mieszkać... - Ann aż sie wzdrygnęła.
- Kto powiedział, że on jest normalny.. - zasmiał sie Edward.
- No dobra.. Nie ma wyjścia. Musimy isc wszystkim powiedzieć o naszych planach. Wiem gdzie ich znajdziemy.
Złapała go za rękę i ruszyła w stronę ich ulubionej tawerny, jednak juz po kilku krokach wpadli na...
nie, właściwie na nich wpadły. Spadły z nieba, czy z dachu, co za różnica, Rzeżucha i Liriel.
- Ooo, miękkie lądowanie! - zauwazyła radośnie Liriel skacząc po brzuchu Anamarii.
- Eeeeeeeegggggggghhhh - wydobyło się spod jej siedzenia.
Edward, wygramoliwszy się spod nóg Ann i pleców Rzeżuchy zrzucił Liriel na ziemię.
- A wy co, latać się uczycie? - spytał.
- Eee.. nie no, w zasadzie to... uciekałyśmy przed..- Rzeżucha się zamotała.- Liriel, przed czym my uciekałyśmy? I czemu właściwie? Ej, skumajcie to: idę sobie ciemną uliczką, szukam Liriel, bo miałam jej powiedzieć czego się dowiedziałam o Mordim, a ona..
- Co wiesz o Mordimerze!? - przerwała jej Liriel
- A ona co? - spytała Ann
- Widziałam się ze Scarlett i Giselle - Rzeżucha próbowała odpowiedziec na pytanie Liriel - a ona wyskoczyła przez okno i...
- Ooo, i jak im się wiedzie? - Edward zapytał z kolei o nasze znajome portowe kurtyzany.
Rzeżucha nie wiedziała, na czyje pytania ma odpowiadać. Zapowietrzyła się i usiadła na ziemii, zeby trochę ochłonąć. Ann zabiła Edwarda wzrokiem, a Liriel w tym czasie starała się przypomnieć sobie, dlaczego właściwie gonił ją cały garnizon Kompanii stacjonujący na Tortudze. I w cholerę, skad oni się tam wzięli?!
- Ej! Stop! - krzyknęła Ann próbujac wstać. - Spokój. Musimy znaleźć reszte, bo i tak potem każdy będzie chciał wszystko wiedzieć, a przecież dwa razy nie bedzie Wam sie chciało tego powtarzać.
- Dobra pomyśl - powiedział Edward uśmiechając sie do niej, za co Ann znów zabiła go wzrokiem.
- No co?
- Chwilowo sie do niej nie odzywaj.. - zasugerowała Rzezucha
- Ale co ja takiego zrobiłem? - zapytał Edward szeptem.
- Wiesz... Ann już tutaj była kilka razy, dość długo tu mieszkała i wierz mi, że wie kim są Scarlett i Giselle i fakt, że TY je znasz mnie również na jej miejscu by nie zachwycił.
- Rzeżucha! Nie gadaj z tym zdrajcą! - wkurzyła się Ann.
- Oj, ale ja z nimi tylko rozmawiałem i to lata temu!
- Albo jednaj odezwij sie do niego i powiedz, żeby sie nie odzywał!
Edward wywrócił oczami a wyraz jego twarzy mówił coś w rodzaju: "Nigdy nie zrozumiem kobiet", ale podszedł do niej i pocałował w policzek.
- To nie jest odzywanie - zaśmial się a Ann odpuściła.
- Oh.. no prosze Was. Miło, ze już sie w końcu spiknęliście i nie będziecie sie wydzierać na każdego kto powie, że jesteście razem, ale tak mizdrzyć sie nie musicie! Ruszcie wasze pirackie czy tam wampirze- wszystko mi jedno - tyłki, bo musimy znaleźc resztę, a poza tym mamy na karku jakichś typków, którzy nie ulegną "sile Waszej miłości"!! - wydarła sie Liriel po czym ruszyła przed siebie. Rzeżucha ruszyła za nią, a Edward i Ann wybuchnęli śmiechem i jakby nigdy nic powoli ruszyli za kamratkami.
W karczmie "Pod Krakenią Macką" [mam nadzieję że nie była już wcześniej nazwana inaczej.. ale mam na myśli TĄ karczmę, nad którą mieszka sasza i w której sie poznaliśmy itd itp.] tym razem panował względny spokój. Nie to, co kiedyś, gdy Sean musiał stawać w obronie cnoty Pchełki i wywiązała się z tego rozpierducha. Tym razem załoga Curiosity postawiła na odpoczynek. Ci, którzy nie poszli tropić Mordimera, szukać koleżanek Giselle czy kto-ich-tam-wie-co-jeszcze, złożyli broń pod ladą, pod czułym okiem barmana, rozsiedli się przy złączonych trzech stolikach na dwóch kanapach i krzesłach i zażywali tak zwanego "świętego spokoju".
- Jacques, polej nam tu jeszcze! - Posejdon zawołał barmana - To samo.
- Dziewięć rum, trzy ruskie wódki, raz sex on the beach, raz nalewka babuni, tak?
- A, dorzuć jeszcze sok pomarańczowy. - zawołała Lolewina.
- Dla ciebie?!
- Tsa. Bananek chyba dawno na diecie nie był!
- O Kraken! Moglibyscie juz o tym zapomnieć! - jęknął Banan.
Jacques podszedł do nich z zamówieniem.
- To jak, Tomuś, wracasz do pracy czy potrzebujesz urlopu po wojażach? - zapytał Gołego Toma.
- Wracam. Ale.. pięć kart do ciebie! ... daj mi ze trzy dni oddechu. - odrzekł Tom, rzucając z pasją króla kier na stół.
- O ty sadysto! - Odkrzyknęła Martucha. - Dziesięć do ciebie! - odpowiedziała królem pik.
- Wiesz, bo z tymi ruskimi co przypłynęli tydzień temu, był taki chłystek... chciał sie gdzieś zaczepić i nie wiem czy go zatrudniać. - powiedział Jacques.
- Nie zatrudniaj nikogo nowego. - odpowiedział Tom. - Dwanaście.
- Piętnaście Katie. - Martucha do stosu dorzuciła trójkę pik. - Siorbiesz? - spytała z szatańkim uśmieszkiem.
Katie nerwowo zerknęła w swoje karty. Jak zwykle wygrywała w makao, tak dziś wszystko szło nie tak.
- Siorbię. Nienawidzę was. - burknęła, spychając ze swojego ramienia wciąż nieprzytomnego Saszę. - Ty, Żaczku, Żuczku, a jak ten chłystek wyglądał? - zapytała.
Żuczek Żak nie zdązył odpowiedzieć, bo do karczmy wtoczyli się Rzeżucha, Anamaria, Liriel i Edward.
- Nawet zgadnij Ja nie kogo wiem wyobrazacie Ann spotkałam! gdzie sobie musimy co wam się coś jest stało! powiedzieć! Mordimer! - cała czwórka zaczęła opowiadać naraz, biegnąć od progu do stolików załogi.
- No i spokój szlag trafił. - mruknęła Ewel.
Katie z Saszą byli na statku przecież!! Ale i tak Ty to będziesz prostowac ;)
-----------------------
-Spokój! Zamknąć sie wszyscy! - wrzasnęła Pchełka, a cała czwórka stanęła jak wryta.
- Po kolei. Liriel pierwsza.
- No więc siedziałam sobie spokojnie w karczmie no i tam usłyszałam, że Mordiego mają skrócić o jego piękna buźke!
- Mi Scarlett i Giselle powiedziały to samo! - wtrącia Rzeżucha, za co Pchełka rzuciła jej nienawistne, aczkolwiek skuteczne spojrzenie.
- No i się spotkałyśmy, bo ja uciekałam przed Kompanią no i..
- Kompanią? - zapytało równocześnie kilkoro załogantów, jednak Pchełka uciszyłą ich gestem ręki, gdyż chciała dowiedzieć sie wszystkiego.
- Też nie wiem, co oni tu robią, w każdym razie wpadłam na Rzeżuchę i zaczęłyśmy wiać. Wpadłyśmy na Ann i jej fa... faceta
- Edwarda - przypomniała Ann.
- No wiem przecież! I w czwórkę postanowiliśmy, że znajdziemy Was i wszystko powiemy.
- A wy co robiliście?
Kapitan zwróciła się tym razem do swojej siostry i Edwarda z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Nic, co w chwili obecnej powinno Cię interesować -powiedziała Ann z szerokim uśmiechem.
-Dobra ludzie. Trzeba coś ustalić. Wracać na statek i obmyślać, co tu zrobić, zeby Mordiego odbić. My musimy jeszcze coś załatwić... - dodała po chwili patrząc znacząco na Anę i Edwarda, którzy zupełnie nie mieli pojęcia, o co jej chodzi. Załoga, chodź niechętnie, wypełniła rozkaz i powędrowała w stronę swojego ukochanego okrętu. Ann i Edward zajęli wolne miejsca obok Pchełki.
- No dobra. Teraz możemy spokojnie pogadać. - zaczęła Kapitan.
- Chyba przeprowadzić przesłuchanie... - rzuciła Ann.
- Jak tam sobie chcesz. Ale nie wymigacie się gołąbeczki! To jak? Jesteście w końcu razem? - zapytała całkowicie bez ogródek. Nie musiała czekać na odpowiedź, bo Ann zarumieniła się jak burak patrząc Edwardowi głęboko w oczy.
- Ok. Wszystko jasne! Trzeba to uczcić! Barman!!!! Dawaj rum!
No dobra... to o czym chcecie mi powiedzieć?
Ann i Edward byli zbici z tropu. Skąd ona mogła wiedzieć? Z konsternacji wyrwał ich Jacques, który przyniósł 6 butelek rumu. Tak na zapas.
- Skąd Ci to przyszło do głowy. Przecież my nic nie...
- Ann. Bez ściemy, prosze Cie. Co jak co, ale po Tobie to widać, jak nie chcesz mi o czymś powiedzieć tak zawzięcie, ze cały czas o tym myślisz.
Ann znów sie zarumieniła i nie mogła spojrzeć siostrze w oczy. Miały przed soba ciężkie zadanie i nie był to perfekcyjny moment na rozgrzebywanie osobistych problemów.
- To może ja powiem... Ann zgodziła się pomóc mi wrócić do żywych. - stwierdził jak gdyby nigdy nic Edward. Pchełkę na chwilę zamurował, ale potem zapytała:
- Ale...czekaj. Tak w sensie, ze w sensie!? Będziesz człowiekiem!?
- Z krwi i kości.
- Ale czadowo! Jacques dawaj więcej rumu!!! - krzyknęła uradowana.
- Ale ja was zostawię - wycedzila nagle Ann a Pchełka kolorem skóry zaczęła przypominać Edwarda.
- Jak to? Chcesz mnie zostawić? Nie mozesz, Ann! Przecież ja.. - Pchełka zaczęła wpadać w histeryczną panikę, jednak Ann złapała ją za rękę i zaczęła uspokajać:
- Spokojnie.. źle sie wyraziłam. Tylko na kilka tygodni. Potem wrócimy do Was. Razem!
Pchełka siedziała przez chwile z otwartymi ustami. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nagle krzyknęła:
- Jacques!!!!!!! Dawaj cała skrzynkę! A Ty natychmiast mów mi po kolei o co chodzi, bo wiesz, ze jako Kapitan mam prawo Cię nie póścić!
- Ale jako siostra mi tego nie zrobisz - powiedziała pewna siebie Ann i ją przytuliła. Wiedziała, że tak właśnie będzie.
- No dobra, ale musze znać wszystkie szczegóły.
Ann i Edward zaczęłi objaśniać swój plan. Pchełka słuchała ich bardzo dokładnie, aby nic nie umknęło jej uwadze. Po kilku godzinach Edward, który odpuścił sobie rum zadecydował, ze pora wracać na statek.
- EJ NO! Edziutku siadaj! - bełkotała Ann.
- Siostra... Ty masz racje. Ty go trzymaj krótko!
- No nie bedzie mi fikał! Co z tego ze jest... HYP... silny i...
- misiowy... - przerwałą jej Pchełka wybuchając śmiechem.
- e! E! Ty mi sie nie rozpędzaj, bo.. HYP, sie pogniewłamy.
- No moje drogie panie... pora spać. A zeby spać trzeba dojsć na łajbe! - próbował uspokoić je Edward
- Ciiiicho. - uciszała go Ann.
- To moja łajba i sama zdecyduje kiedy tam sobie na nią pójde. A może mi sie nie chce i co mi zrobisz? - droczyła się Pchełka.
- Kupie Ci nowy kapelusz - stwierdził Edward, gdyż był pewny, ze Pchełka i tak nie będzie tego pamietać.
- Siora! Ja też chce wampirka!
- Spieprzaj na maszt! Ten jest mój.
- Ale szwagier moze być... Misiowy jest! - powtórzyła się.
- Dość tego! - wściekł sie Edward i złapał siostry za ręce. Wlókł je za sobą. Dzięki swojej wampirzej sile nie miał z tym zbytnich problemów - Idziemy do domu.
- Uu.... pan piękny się zdenerwował - ciągnęła Ann. - nieładnie.
- Te! Ana ty uwazaj.. brutal z niego!
- No wiem przeciez.. Hyp! Dlatego mnie sie podoba!
- Dobrze wiedzieć - powiedzial jakby do sibie Edward.
- A czy ty mie odstawisz prosto do łożka? - zapytała dosć jednoznacznie Ann. Edward nie odpowiedział tylko spojrzał na nią groźnie.
- uuuu... ostro będzie HAHA - naigrywała sie Pchełka.
Kiedy w końcu dotarli na Curiosity Edward miał tej konwersacji po dziurki w nosie. Załoga albo spała, albo byłą w podobnym stanie, co Pchełka i Ann, więc na pomoc nie mógł liczyc.
- Przeklęci piraci - zaklął pod nosem.
Odstawił najpierw Panią Kapitan do jej kajuty, a ponieważ dla Pchełki "impreza dopiero się rozpoczynała" zajęło mu to trochę czasu. Kiedy wrócił na pokład Ann spała smacznie opierając się o maszt.
- Uff... Nareszcie - westchnął Edward z ulgą. Wziął ją delikatnie na ręce i odstawił do jej kajuty, poczym sam stanął na warcie.
Z samego rana piraci zaczęli powoli wtaczać się na górny pokład. Większość wydawała przy tym dziwny, niezrozumiały jęk albo bełkotała od rzeczy. Edward spojrzał na nich z politowaniem.
- Czy wy nie znacie umiaru? - zagadnął przechodzącą obok Katie, którą co dwa kroki łapała czkawka.
- Lepi... Hyp!... ej... Się... Hyp!... Przyzwyczaj. Hyp!
Wampir przewrócił oczami, po czym chwycił piratkę pod rękę i pomógł jej pokonać strome schody. Gdy weszli na górę ich oczom ukazał się widok jak po przejściu tornada. Kacperrr wisiał bezwładnie na bocianim gnieździe, z jednej z beczek wystawały nogi Namelessa, Martucha stała na wpółprzytomna opierając się o ster i szepcząc mu coś do jednego z pachołków, a Lolewina leżała na ziemi z kuszą w ręce i jedną ze strzał wbitą w ścianę tuż nad głową. Pozostali nie wyglądali lepiej.
- To, to... To jest przecież...
- ... to normalka. - odpowiedziała mu Liriel z uśmiechem.
- A ty co? Nie powinnaś leżeć i bełkotać jak reszta?
- Wczoraj niewiele wypiłam.
- Przez Mordimera?
- Ta... - mruknęła dziewczyna i powoli ruszyła w stronę kładki prowadzącej na pomost.
- Chyba nie pójdziesz sama na poszukiwania?!
- Żebyś się nie zdziwił...
- W takim razie pójdę z tobą.
- Nie dziękuję. Nie chcę skończyć ze śladami pazurów na twarzy.
- Pazurów? Ja nie mam pa... Ahaaaa. - dokończył Edward widząc jak spojrzenie Liriel wędruje w kierunku kajuty Ann.
- Właśnie. Ale dzięki za dobre chęci. Gdyby ktoś pytał: ty nie wiesz gdzie poszłam. Jasne?
- Jasne. I powodzenia.
- Dzięki. - odparła Liriel i zeskoczyła szybko z kładki. Chłopak odprowadził ją kawałek wzrokiem, a gdy znikła mu z oczu odwrócił się i poszukał wzrokiem Pchełki. Nigdzie jej nie było. Zniknęła również Katie, którą wcześniej tu przyprowadził.
- Statek widmo? - zażartował pod nosem.
- Z tego co mi wiadomo, to nie. - zaśmiała się Nesy siedząca na barierce.
- Podzielasz żałobę Liriel, czy nie lubisz rumu?
- Nie bluźnij! Po prostu wypiłam mniej niż inni.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Pełniłam nocną wartę na górnym pokładzie. Ot, cała tajemnica.
- A w jakich tajemniczych okolicznościach znikają załoganci?
- Znikają? Załoganci? Dobrze się czujesz?
- Była Katie - nie ma Katie!
- Poszła do Saszy.
- Aaa... aaa Pchełka? Widziałem ją przy schodach!
- Noga jej się podwinęła. Teraz pewnie leży gdzieś pod pokładem.
- Czyli nie ma statku widmo?
- Pewnie cię to rozczaruje, ale - nie. Przykro mi.
- Mówisz, że Katie poszła do Saszy?
- Podobnie jak i wczoraj.
- Ciekawe...
- Ciekawe dla ciebie, czy w ogóle? - zaciekawiła się piratka.
- Yyy... Tak w ogóle. Mnie nie interesują romanse innych.
- Czyżby? Założę się, że wiesz więcej niż ja.
- A ty?
- Co "ja"?
- Masz kogoś?
- No cóż... Prawdę mówiąc to nie.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Jesteś za bardzo ciekawski chłopie. - burknęła Nesy i zeskoczyła z barierki. - Lepiej się pohamuj, bo pazurki Ann są ponoć ostre.
- Tak, już to słyszałem. A ty się ich nie boisz, jak Liriel?
- Ja wiem, że kiedy słychać skrzypienie drzwi kajuty Ann, to trzeba znaleźć sobie innego rozmówcę.
- Ciekawa teoria.
- I się sprawdza. Dlatego skorzystam z niej teraz. Bywaj.
- Powodzenia.
- "Powodzenia"?
- Kiedyś kogoś znajdziesz. Na pewno.
- Eee... Ta, jasne. - mruknęła piratka i zeszła pod pokład. Na schodach minęła Ann, kiwającą się we wszystkie strony. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Oczy miała rozbiegane i co chwile chwytała się za głowę. Na pokład weszła - albo raczej wczołgała się, na wszystkich czterech kończynach. Edward spojrzał na nią czule. Podszedł i pomógł jej wstać.
- Ann? Dobrze się czujesz?
W tym czasie Liriel snuła się po porcie w poszukiwaniu statków Kompanii.
"Jeżeli mieli powiesić Mordimera, to na pewno nie w porcie. Nie na Tortudze." myślała
"Musieliby wypłynąć za główki i tam na rei..." zatrzymała się i zamknęła oczy.
"Tak być nie może. Nie teraz!!" Spojrzała przed siebie i zobaczyła ogłoszenie o egzekucji. Wściekła zdarła je ze ściany i wrzuciła do rynsztoka.
- Za zaśmiecanie będzie grzywna - usłyszała za plecami
Odwróciła się i zobaczyła jednego z Kompanijnych
- Za zaśmiecanie? A za łamanie niepisanych reguł to ile? - krzyknęła na niego
- Jakich niepisanych... - nie skończył. Przerwała mu pięśc wybijająca zęby. Gdy upadł dzieło zostało poprawione kopnakiem
- Jeszcze nikt na Tortudze nie został stracony. Nie ma tu też żołnierzy ani mandatów. Zapamiętaj.- spojrzała mu w oczy - I zapamiętaj, żeby się do mnie nie zbliżać rana. Dla własnego dobra - po czym odwróciła się i odeszła
Kompanijny odprowadzał ja spojrzeniem
- Wariatka jakaś...
Od strony Curiosity rozległ się głośny jęk i odgłos zbuntowanego żołądka.
Liriel dotarła na swoje ulubione miejsce na pomoście i zaczęła myśleć.
Po dłuższym czasie uśmiechnęła się do siebie.
Kiedy już w końcu wpadła na pierwszy pomysł, kolejne zaczęły sypać się jak z rękawa. Czyli to jednak prawda, że trening czyni mistrza!
Tymczasem na Curiosity dalej panowała kacowa atmosfera. Załoga głownie leżała na pokładzie, czekając aż przejdzie im ból głowy. Kilka osób wisiało przewieszonych przez relingi, opróżniając zbolałe żołądki. Nagle Nam wstał, wykonał gest godzien Krzysztofa Kolumba, kiedy ten stanął na brzegu Ameryki i podjął starą żeglarską pieśń:
'Przepuściłem znów całą forsę swą
na hiszpańską dziewkę z Calleo!'
Męska część załogi kontynuowała szante tak głośno, że dosłyszała ją nawet Katie, siedząca pod pokładem w swej kajucie. Popatrzyła na wciąż nie przytomnego mężczyznę leżącego na jej hamaku, po czym wzięła gitarę, i potrącając delikatnie jej struny, zaczęła nucić inną niż na górze szantę:
'Mewy, białe mewy, wiatrem rzeźbione z pian,
Skrzydlate, białe muzy okrętów odchodzących w dal'
Edward posadził Ann przy relingu obok reszty kamratów. Nie ukrywał swojego poirytowania mimo iż martwił się o nią.
- O Boze.. - wzdychała
- Sama chciałaś.. - drażnił ją.
- Daj spokój... zostaw mnie.
- Wedle życzenia - nie miał ochoty rozmawiać z niaw takim stanie. Dosiadł się do Liriel, która obmyślała własnie plan odbicia Mordiego.
- Jakiś pomysł? - zapytał niepewnie.
- Domyślam sie, gdzie moze być. Ale potrzebuje chociażby wtyki u rusków. Domysłami go nie uratujemy.
- Jak chcesz to mogę popytać tu i ówdzie.. Mam troche znajomości na tej wyspie.
- Serio mógłbyś?
- Jasna sprawa. Zaraz wracam.
Liriel nawet nie zdążyła mrugnąć okiem, a jego juz nie było. "Naprawdę przydatny ten wampir", pomyślała.
Z głębi portu rozległy się werble.
Piraci męczeni zatruciem alkoholowym przerwali jęczenie, z twarzy znikły skrzywienia spowodowane uporczywym bólem głowy. Liriel pobladła.
- Dziś w południe na rafie przed portem zakotwiczy statek Wielkiej Kompanii Wschodniorosyjskiej. O zmierzchu odbędzie się egzekucja potwora, mordercy, plugastwa z głębin, (...) znanego wszystkim jako...
Liriel nie słuchała dalej. "Mamy coraz mniej czasu..."
- Liriel!! - krzyknął nadbiegający Edward.- Sły.. Co teraz?
- Jak to co!? Jst członkiem załogi, a my kamratów nie zostawiamy w potrzebie! - krzyknęła Pchełka majestetycznie unosząc głowę. Wygladało to dsosć komicznie gdyz nadal miała drobne problemy z równowagą.
- W takim stanie? - zapytał z przekąsem Edward.
- "Takim" to znaczy? - ciągnęła Pani Kapitan. - Drogi chłopcze.. wiele musisz sie jeszcze nauczyć. Juz nie raz walczyliśmy w stanie takim w jakim zastałeś nas wczoraj..
- To chyba nie wiesz w jakim byłaś stanie...
- Wiem doskonale. A! I wisicz mi kapelusz! - puściła do niego oczko, a Ann cicho zachichotała.
- Jasna cholera. Jak wy to robicie?!
- Lata praktyki. Spoko, też sie nauczysz. A teraz uwaga... Mamy bardzo mało czasu. Jakieś genialne pomysły? - popatrzyło znacząco na Edwarda jednak ten rozłożył dłonie i podszedł do Ann nadal patrzac na nią lekko spode łba.
- Liriel? - ciągnęła Pchełka
- Jeszcze myślę. Idźcie sie pobawić, jak wymyślę to wam powiem. - Zdeklarowała Liriel.
- Tylko ja nie wiem, czy do jutra zdązysz, ale tyle czasu nie mamy...- rzuciła Pchełka
- To już jest prawie mobbing! - oburzyła się Lir.- Idę na rekonesans. Ann, czy mogę wypożyczyć twojego wampira?
Ann skrzywiła się, bo to się trochę kłóciło z jej wyobrażeniem zwrotu "idźcie się pobawić".
Edward widząc grymas Ann zareagował natychmiast.
- A czy ja jestem sprzęt do nurkowania!? Jasne że pójdę. Zobaczymy się za parę godzin. - pocałował naburmuszoną Ann w policzek i szybkim krokiem oddalił się za Liriel w stronę miasta.
- No nie wierzę!- wydusiła Anamaria.
- Że co, że poszedł?
- No poszedł! A przecież miał nie iść, tylko JA...
- Oho! Chyba nam się rodzi mała despotka. No, mała - metr osiemdziesiąt... - powiedziała Pchełka - Wiesz, bo jednak wampir to nie zabawka.
- Co ty mi sugerujesz!?
- Że jesteż zołzą jakich mało, ale on się twoich pazurków nie boi, bo ma swoje! - roześmiała się Pchełka, szturchając siostrę.
- A ja sie zaczynam bać o siebie skoro moje pazurki nie działają! A poza tym jak on na mnie popatrzy to zapominam, że wogóle ja mam...
- Szkoda, ze nie zapominasz o tym, kiedy ze mną gadasz - rzucił jakby do siebie stojacy za nimi Jaszczur.
- Bardzo śmieszne! - krzyknęła Ann.- Wiecie co? Ide rozrysowac mape na koniec świata! Popłynętam i tyle będziecie mnie widzieć!
Kiedy sklończyłą ten monolod okręciła się na pięcie i powędrowała w stronę swojej kajuty.
- Jezu.. co ona taka drażliwa? - zadrwił Jaszczur.
- Pewnie ma PSM... przejdzie jej. My mamy ważniejsze sprawy na głowie. I coraz mniej czasu...
- No to nie gadajmy bez sensu tylko biermy się do roboty- powiedział Kacperrr i zaraz odszedł na bok naostrzyć swoje noże.
- Co prawda, to prawda- przytaknął Jaszczur i poszedł za kompanem