Jest parę drobnych błędów jeśli chodzi o fakty. Rasputin zanim dotarł do Petersburga był już dosyć znany, najpierw założył sektę w swojej rodzinnej wsi w której był znany jako złodziej i woźnica, a potem pielgrzymował z licznymi dewotkami z którymi współżył. Miał żonę i z nią kilkoro dzieci, no i oczywiście masę nieślubnych. W filmie nie pokazano jak duży miał wpływ na rodzinę cara i politykę , a miał ogromny, to on głównie decydował kto może być awansowany a kto popadnie w niełaskę. Jusupow właśnie przez niego popadł w niełaskę i bodajże został zdjęty z stanowiska wojskowego, co też było przyczyną tego że go zamordował, a nie jak sugeruje film z przyczyn patriotycznych. Z tego co sobie przypominam przyczyną zgonu było utonięcie. Acha i rzeczywiście miał "wielkiego" , do dziś Rosjanie przechowują go w formalinie w jakimś muzeum :)
Możlwie, że to tylko przyzwyczajenie. :) Nie muszę oglądać "OSTATNIEGO SMOKA", by wiedzieć, że pan Thewlis (czyli Profesor Remus John Lupin) potrafi zagrać drani. Widziałam jakiś czas temu film "Linia czasu", gdzie pan Thewlis zagrał szefa koncernu i jednocześnie naukowca, którego maszyna pozwalała podróżować w czasie i przestrzeni. Ten obywatel też się okazał niezłym draniem, ale marnie zginął, gdy sam się przeniósł do Francji ogarniętej wojną stulenią. :)
Aha... "LINIA CZASU", powiadasz? Pamiętam doskonale ten film. Nawiasem mówiąc bardzo brutalny film, bo wiesz, zwykle jak grupa ludzi podróżuje w czasie, to zwykle wszyscy wracają do swoich czasów, a tu kilku ochotników zginęło. Ale pamiętam pana Thewlisa w roli tego drania i muszę ci powiedzieć, byłem zaskoczony, jak zagrał złą postać. Ale myślisz, że w "LINII CZASU" był draniem? To co byś powiedziała o nim, gdy zagrał psychopatycznego młodego króla w "OSTATNIM SMOKU"? Normalnie Szeryf z Notthingham był chyba jego nauczycielem, takim kanalią był ten młody król. Porwania, plądrowania, podpalanie wiosek, gwałcenie dziewczyn... To jego chleb powszedni. Ten gość z "LINII CZASU" może się schować xD
No tak. Aż takiego łotra spod najczarniejszej gwiazdy zagrał w tym "Ostatnim smoku"? No, teraz to zdębiałam. :D
Ale to ci trochę zabawnie wyszło, to stwierdzenie: Szeryf z Nottingham był nauczycielem tego młodego króla z "Ostatniego smoka". :D No bo uważ, że to brzmi tak, jakby Profesor Snape był nauczycielem Profesora Lupina, a przecież oboje wiemy doskonale, że ten pierwszy nienawidził tego drugiego, bo o mało przez niego i przez jego kumpli nie zginął.
Widzisz? Jednak udaje mi się ciebie czasem zaskoczyć, moja droga. Nie inaczej. Profesor Lupin w filmie "OSTATNI SMOK" zagrał młodego króla, syna starego tyrana, który ginie w walce ze zbuntowaną wioską - w tej samej walce książę zostaje ranny, ale dobry smok Draco oddaje mu połowę swego serca, aby go ocalić. Jego ofiara idzie na marne, bo książę był już od dawna bydlakiem, tylko skrywał to w sobie. Jego dawny nauczyciel, szlachetny rycerz obwinia o wszystko serce smoka bijącego w jego piersi, więc szuka Draco, aby go zabić. Potem jednak zaprzyjaźnia się z nim i razem doprowadzają do rewolucji i zabicia księcia, a raczej młodego króla, jednak wymaga to też śmierci Draco, który musi umrzeć, żeby tyran zginął, bo przez ten numer z sercem obaj byli połączeni ze sobą. Mówię ci - miałem 12 lat, gdy widziałem pierwszy raz ten film, a tak płakałem, jak Draco umierał, jak małe dziecko. No, ale tak sobie myślę, że ten młody król uczył się tak naprawdę od Szeryfa Jurka z Nottingham, bo tak: nakładał wysokie podatki, gnębił prosty lud, nadzorował tortury więźniów, gwałcił niewiasty, a do tego zabił własną matkę, gdy ta chciała zabić Draco złapanego przez króla do niewoli (bo matka wiedziała o łączącej ich więzi). Mówię ci, to był nieodzowny uczeń naszego drogiego Szeryfa. Nawet w szaleństwie jest do niego podobny.
No dokładnie. Umiesz mnie jednak od czasu do czasu zaskoczyć. :) O ile mnie pamięć nie myli, ten film jest z 1996 roku. Czyli pani Rowling, tworząc Harry'ego Pottera, a zwłaszcza ostatnie trzy tomy, musiała obejrzeć ten film. Bo w tych tomach jest coś takiego, że "żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje". Czyli Voldemort musiał zabić Harry'ego, żeby zabić siebie. Ja widzę taką analogię między tamtym filmem a seria o Harrym Potterze, ale nie wiem, czy to pasuje. :{) Wierzę ci na słowo, choć i tak to jest trochę zabawne, gdy pomyślę, że Profesor Snape nie znosił też Profesora Lupina. ;)
No widzisz, moja droga? Wiedziałem doskonale, że mój geniusz pozwala mi nieraz cię zaskoczyć, co przecież nie jest takie łatwe. No cóż... Muszę cię częściej zaskakiwać, tylko to nie będzie takie proste xD No tak, masz rację. Jak się nad tym zastanowić, to masz rację. Film "OSTATNI SMOK" mógł nieco wpłynąć na pomysły pani Rowling, bo przecież wątek jest tutaj podobny do wątku Harry'ego i Voldemorta :) No cóż, jeśli szokować może profesor Snape jako Rasputin, to pomyśl, jak może szokować profesor Lupin jako podły młody król :)
Muszę naprawdę przyznać ci rację. Niewątpliwie film "OSTATNI SMOK" mógł być znany pani Rowling i tym samym wpłynąć na fabułę jej powieści o Harrym Potterze. Wcale by mnie to nie zdziwiło, wcale a wcale :) Właśnie, masz rację. Taki to już geniusz wspaniałych, brytyjskich aktorów. Tym lepiej, bo dobry aktor zagra każdą rolę.
Ani mnie by to nie zdziwiło. :) Brytyjskich albo i nie brytyjskich. Ale to się wie nie od dziś, że jak aktor potrafi zagrać każdą rolę i to mu znakomicie wychodzi, to znaczy, że jest genialny.
No właśnie, niewątpliwie Rowling się mogła na niejednym brytyjskim lub nie tylko brytyjskim filmie wzorować, gdy pisała swoją serię książek :) Masz rację, dobry aktor zagra każdą rolę, ale też jeśli bohater jest młody, a gra go aktor po 40-stce to nie zawsze taki numer przejdzie. Znam filmy, głównie stare, gdzie młode postacie grali aktorzy właśnie po 40-stce i efekt był różny. Jedni się spisali (np. Gene Kelly jako d'Artagnan lub Jean Marais jako zarówno młody Edmund Dantes, jak i ten dojrzały Dantes, czyli hrabia Monte Christo), inni z kolei dali ciała.
No to miała się dzięki czemu dokształcać. Poza tym na pewno jeszcze sięgała do dobrych słowników łacińsko-angielskich i innych mądrych książek, żeby móc stworzyć niektóre postacie. ;) No tak. Wiek też ma znaczenie. :)
Właśnie, pani Rowling doskonale się dokształciła, muszę to przyznać, bo jej dzieła o Harrym Potterze to najlepszy dowód na to, że pani Rowling to erudytka. Jej dzieła to jej najlepsza wizytówka, nie sądzisz? :) No, łaciny musiała sporo liznąć, skoro wiele imion i nazwisk oraz zaklęć nawiązuje do łaciny :) Właśnie, wiek aktora czasami znaczy naprawdę bardzo wiele, ale czasami wystarczy dobra charakteryzacja i doskonała gra aktorska. Ale też nie można przesadzić, bo 60-latek nie zagra 20-latka. Raczej nie... Chyba, że znają metody odmłodzenia aktora tak mocno.
Dokładnie. :) Co do wieku aktora, to ja widziałam w filmie "Piksele" odmłodzonego do wieku 10 lat Petera Dinklage'a, a przecież on przekroczył czterdziestkę. No, ale w tym "odmładzaniu" wydatnie mu pomógł wzrost, no i znakomita charakteryzacja. Więc czasami jednak da się odmłodzić aktora.
Właśnie, chwała zatem pisarzom erudytą, są oni chlubą naszego świata :) Hmm... Zgadzam się z twoją argumentacją, można aktora o te 10 lat odmłodzić, ale więcej to może już być nieco trudniej, nie sądzisz? :)
Cześć i chwała. Jamen. Secula seculorum. :D Czy ja wiem? Jak pan Rickman grał profesora Snape'a w pierwszym filmie o Harrym Potterze, to nie miał jeszcze sześćdziesięciu lat, a przecież - jak kiedyś sobie obliczyłam - jego bohater był o dwadzieścia lat młodszy od samego aktora. Ale i tak jak zobaczyłam pana Alana w tym kostiumie, pomyślałam sobie, że jednak charakteryzacja i ta czarna peruka odjęły mu lat. :)
Właśnie, nie ma co gadać. Ave, pani Rowling! Sława i chwała ci za twoją erudycję :) Hmmm... A wiesz, to nawet bardzo ciekawie brzmi, co mówisz. No cóż... W sumie to może nawet i racja, czemu nie? Ja bym mu nie dał 60 lat w filmach o HP. Ja bym mu dał... może 50 lat. MOŻE. Bo bardziej bym stawiał na 45 lat. No, to w sumie rzeczywiście charakteryzacja robi bardzo wiele.
A wiesz, że pan Rickman musiał specjalnie nosić czarne soczewki do swojej roli? Bo normalnie to miał piwne oczy - tak jak ja. O tych soczewkach wiedzieli panowe Columbus i Cuaron, a nie wiedział pan Newell, gdy kręcił "Czarę Ognia". Ale się dowiedział, jak powiedział panu Alanowi, że ma ciekawy błysk w oczach. Na co pan Alan po prostu zdjąl jedną z soczewek i pokazał ją reżyserowi. Nieźle, co? :)
No i znowu mnie zaskoczyłaś. Ciekawostka jak się patrzy. No, to ja sobie wyobrażam minę tego reżysera, jak mu Rickman pokazał soczewkę wyjętą ze swojego oka. On miał naprawdę wielkie poczucie humoru xD
No, może mu szczęki nie opadły z wrażenia, jak Nostalgii Criticowi, ale mógł powiedzieć na to: "Aha, więc to takie buty" albo coś w ten deseń. :) Miał wielkie poczucie humoru, ale też był straszny z niego śmieszek. Jak kręcili scenę, w której Profesor Snape najpierw wali tego gadułę Rona książką (albo zeszytem) po głowie, a potem jemu i Harry'emu przygniata karki prawie do poziomu stołu, to nie mógl się powstrzymać od śmiechu, tak że musieli powtarzać jedno ujęcie kilkakrotnie. Dowiedziałam się o tym na Facebooku, bo znów pokazali to samo zdjęcie. :D
Rozumiem. No cóż, naprawdę zaskoczyłaś mnie tym, moja droga. Wiesz, nie oceniam aktorów po rolach, jakie grają, ale czasami to instynktownie człowiek sobie pomyśli "On musi być wesołkiem" albo "To musi być ponurak". Nieprawdaż? Masz też takie uczucia, że widząc jakiegoś aktora i jego grę to myślisz, że on musi mieć albo poczucie humoru, albo być ponury jak noc listopadowa w czasie burzy? No, ja myślałem to właśnie o Alanie Rickmanie, a tu proszę... Jaka miła niespodzianka.
Ja sama byłam tym zaskoczona. Znów przybrałam minę a' la Nostalgia Critic, gdy czytałam tę ciekawostkę. :D Prawdaż. No, ja też tak miałam. Ale naprawdę - pan Alan Rickman (tak jak Luke Skywalker) nie raz potrafił zaskoczyć. I to jest część jego uroku. :)
No więc oboje w takim razie byliśmy tym równie mocno zdumieni, gdy odkryliśmy te ciekawostki. Naprawdę, muszę ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba to, co mi odkrywasz na temat tego wspaniałego aktora. Nie ma co... Tym bardziej podziwiam tego aktora i jego kreacje oraz życie prywatne. Masz rację, Alan potrafił nieraz zaskoczyć, rzecz jasna pozytywnie :)
Dokładnie. Ja też go coraz bardziej podziwiam. :) No, się wie. Nie było nigdy tak, żeby nas zaskoczył negatywnie. :)
Wiesz, całkowicie się z tobą zgadzam, moja droga. Ale w jednym najbardziej mnie Alan zaskoczył. W tym, że sam wykreował wedle własnego pomysłu postać Szeryfa z Nottingham. Wiesz, moja kochana matula nieraz mi mówi o jakimś aktorze "gra tak, jak mu każą". Aż chce się powiedzieć, że nie w tym przypadku... W tym przypadku gra on wedle własnego pomysłu. Więc zasługa za doskonały pomysł na postać nie należy się twórcom, ale jemu :)
No, twoja matula myli się w przypadku pana Alana. Ta jego kreacja Szeryfa z Nottingham to po prostu istna improwizacja. Jeżeli cały film zebrał pochwały krytyków i widzów na całym świecie, to lwia część tych pochwał należy się właśnie czcigodnemu odtwórcy Szeryfa z Nottingham. Zagrał on jedną z najważniejszych postaci w tym filmie tak, jak żaden aktor nigdy by nie zagrał, choćby się nawet nie wiem jak starał. :)
No właśnie, bo ja często podziwiam aktorów, jak doskonale grają lub jakie kwestie rzucają. Moja matula zwykle wtedy mówi, że nie ma się co zachwycać, bo przecież oni grają tak, jak mają w scenariuszu i mówią to, co mają w nim napisane. Jednak w przypadku Alana Rickmana grającego Szeryfa z Nottingham ta zasada nie obowiązuje i masz rację. To nie Kevin Costner był powodem tylu nagród dla filmu. Wręcz przeciwnie, jego krytykowano. To właśnie Alan zdobył nagrody dla tego filmu. W sumie nie tylko on, ale moim zdaniem PRZEDE WSZYSTKIM on.
Może i tak jest, jak twoja matula mówi, ale gdy pojawia się na ekranie nasz drogi Mistrz, a zwłaszcza jako Szeryf Jurek, to tu nie ma mowy o ścisłym trzymaniu się scenariusza. Bo w sumie aktor nie tylko powtarza kwestie zapisane w scenariuszu, ale jeszcze musi mimiką, głosem i w ogóle całym sobą przedstawić daną postać. A tak perfekcyjnie to wszytko robić, to umiał tylko nasz drogi Mistrz, Idol i Autorytet. Wystarczy spojrzeć na sekcję "Nagrody" dla filmu "Robin Hood - Książę Złodziei": coś niecoś nagród, a przede wszystkim sporo nominacji zdobył właśnie Maestro. To świadczy samo za się. :)
Jestem pewien, że moja szacowna matula ma w tej sprawie, ale w przypadku Alana Rickmana to się myli. Naprawdę nie ma co gadać, grany przez niego Szeryf z Nottingham jest naprawdę doskonale odegrany. W sumie to Alan nie tylko gra Szeryfa, on nim jest i to do tego sam opracował jego zachowanie i mimikę twarzy. Nie ma co gadać, masz rację. Lista nagród, jakie otrzymał ten film lub samych nominacji do nagród mówi sama za siebie :)
Ja też tego jestem pewna. I to jest jedyny Szeryf, którego nie da się zapomnieć właśnie dlatego, że był inni niż wszyscy pozostali szeryfowie. I pan Alan sprawił, że jego Szeryfa nie da się zapomnieć, tak samo, jak nie da się zapomnieć samego jego odtwórcy. Absolutnie. :)
Nie inaczej. Każda inna kreacja Szeryfa z Nottingham może wpaść w pamięć, ale nie musi. Pozostali Szeryfowie są... No cóż, są na pewno całkiem dobrzy, nie mogę zaprzeczyć, ale też przecież nie zapadają tak bardzo w pamięć. Powód? Bo są dość typowi jak inne czarne charaktery, więc cóż... Co tu dużo mówić, Szeryf grany przez Alana swemu szaleństwu oraz żądzy władzy zawdzięcza swoją popularność i to, że kto go raz zobaczy na ekranie, nigdy nie zapomni tej postaci.
Niezłe podsumowanie tematu, nie powiem xD Aż mi się twoje "Jamen" skojarzyło z tym, jak Szeryf poprosił Lady Marion o rękę w sposób jakże romantyczny (to sarkazm, żeby nie było) i cóż... Naprawdę mnie bawiło to, jak jeszcze ceremonia nie dobiegła końca, a już mu się paliło posiąść Lady Marion. A mówił, że choć raz w życiu nie zgrzeszy xD
A ja myślałam, że moje "Jamen" skojarzy ci się z serialem "Janosik". :D Szeryf Jurek i nie grzeszyć... A tu mi czołg jedzie i zostawia po sobie ślady gąsienic. :D
Nie no, z serialem "JANOSIK" też mi się to słowo skojarzyło, w sumie przede wszystkim, ale skoro jesteśmy właśnie w klimacie naszego angielskiego Janosika, czyli Robin Hooda, to właśnie mi się też przypomniało, jak Szeryf Jurek nieudolnie choć raz chciał nie zgrzeszyć i jakie były tego efekty xD
Możliwe, ale tak czy inaczej nie możesz zaprzeczyć temu, że naprawdę zabawnie to wyglądało, gdy Szeryf Jurek choć raz w życiu nie chciał zgrzeszyć xD
He he he. No, wiesz co? W sumie to ja bym już wolał od ciebie dostać cios bokserski niż zostać przypalonym gorącym woskiem, jak Szeryf Jurek. Jakoś odnoszę wrażenie, że sierpowy prawy bądź lewy mniej boli xD
Aż taką sadystką jak Lady Marion to ja bym nie była. Parę ciosów a la wściekła kangurzyca by starczyło. Ale i Mortianna by ode mnie po łapach oberwała za to macanie. Aż by mnie musieli reżyserzy poskramiać. :D
He he he. No widzisz, ale w sumie Lady Marion nie miała wielkich mięśni. Co innego jej służąca Sara. Ta to przecież miała niezłe mięśnie, nie ma co gadać i jakby przyłożyła Jurkowi, to by nie było przebacz xD Z kolei Mortianna to sobie zasłużyła za macanie Marion po brzuchu. Oj, należałoby się jej za takie coś. Pielęgniarka od siedmiu boleści xD
A czy do boksowania potrzeba wielkich mięśni? Ja też muskułów nie mam jak Baamisjanie, ale wyprowadzić lewy prosty lub prawy sierpowy tyle bym potrafiła. :D No, dokładnie. :D
No, w sumie to masz chyba rację, że nie trzeba wielkich mięśni, aby porządny sierpowy znokautował naszego przeciwnika. Coś w tym jednak jest :) He he he. W sumie masz rację. To nie była pielęgniarka, a raczej pani ginekolog od siedmiu boleści. Ech... Nie dziwię się, że Marion się wiła i szarpała, gdy ta ją macała po brzuchu. Sam bym to robił, gdyby taka mnie chciała dotknąć.
No właśnie. ;) A czemu się Mańka wiła i szarpała? Któś ją przytrzymywał, czy jak? :) Tak czy siak, ode mnie Mortianna dostałaby po łapach, to pewniejsze niż amen w pacierzu. :D
No tak, ale trzeba mieć wolne ręce, żeby jakoś ten cios pięścią można było wyprowadzić. A niestety Mańka wtedy nie miała wielkiej możliwości zadawać ciosów. Szeryf ją mocno trzymał za ręce, ta się wiła i szarpała, chcąc mu się wyrwać, ale nie udało się jej to, bo niestety Jurek był za silny xD Niestety ona nie miała możliwości wiedźmie dać po łapach za to, że ją obmacywała xD
To Mańka nie mogła nadepnąć Jurkowi na nogę albo kopnąć go w dowolny punkt na nodze (albo ździebko wyżej)? :D To fakt, podejrzewam, że nasz Mistrz miał trochę muskułów. ;) A ja, po zwycięskiej (dla mnie, ma się rozumieć) walce z Szeryfem Jurkiem, dałabym Mortiannie po łapach. :D
Wiesz, tobie to się wydaje takie proste, ale moja droga... Marion naprawdę bardzo dzielnie się broniła, jak na damę swoich czasów, ale niestety Szeryf dał jej radę i bez biednego Robinka by się nie udało :) Owszem, nasz Mistrz miał naprawdę bardzo sporo muskułów, przynajmniej mogę się tego domyśleć :) He he he. No, ale najpierw musiałabyś wygrać, a to nie jest takie proste xD
To ja bym jeszcze zrobiła taki numer, że po prostu bym przykucnęła i przechyliła się do przodu, tak żeby Szeryf poleciał głową naprzód. Jak w dżudo. :) Ja też się tego domyślam. No, może nie wyglądał jak kulturysta, ale przynajmniej ręce miał muskularne. ;) Może nie ćwiczyłam nigdy ciosów karate razem z bratem, i w ogóle nie ćwiczyłam żadnych sztuk walki, ale zapewniam cię, że wycisnęłabym ze swego przeciwnika setne poty. Ostatecznie nie zapominaj, że Dawidowi udało się pokonać Goliata, a ksieżniczka Leia dała radę Jabbie Huttowi. Ja może bym nie miała ani procy z kamieniami, ani łańcucha pod ręką, ale też bym walczyła jak lwica z tym tygrysem Szeryfem Jurkiem. :D