Mam ostatnio problem z fabularyzowanymi biografiami. Życie samo pisze scenariusze, które warto przenieść na ekran, jednakże twórcy tego rodzaju filmów bardzo często wpadają w pułapkę przerzucania na ekran Wikipedii odhaczając w następujących po sobie scenach kolejne wydarzenia z życia głównego bohatera swych dzieł. I tak oto w ostatnim czasie powstały takie potworki jak „Reagan” w reżyserii Seana McNamary czy niesławny „Napoleon” Ridley’a Scotta.
Wybierając się na nowy film Adriana Panka „Simona Kossak” zdziwiły mnie recenzje pełne zarzutów o nie umieszczenie w filmie istotnych wydarzeń z życia Simony.
Polska biolożka jest postacią niezwykle zasłużoną dla polskiego leśnictwa i bogactwa naturalnego naszego kraju i z pewnością zasługiwała na dobry film, który przybliżyłby jej postać szerszemu gronu odbiorców. W mojej opinii taki film właśnie otrzymała. Co więcej film Adriana Panka uważam nawet za bardzo dobry.
„Simona Kossak” jest filmem złożonym, dotykającym zarówno pasji tytułowej bohaterki, ale także jej życia prywatnego. Reżyser dotyka zarówno tematu rodowodu Simony- wielkiego i zobowiązującego nazwiska Kossak, nazwiska malarzy Juliusza, Wojciecha, Jerzego, a także poetów, gdyż przecież właśnie z Kossaków wywodzi się Maria Pawlikowska- Jasnorzewska.
Dzieciństwo Simony nie zostało w filmie poruszone, jednak widz od pierwszych scen zauważy, że Simona byłą traktowana jak czarna owca w wybitnym rodzie. Wszyscy na każdym kroku wypominają jej nazwisko i talent malarski. Introwertyczna Simona stroniła od towarzystwa, w przeciwieństwie do jej siostry Glorii popularnej i obdarzonej talentem malarskim.
Relacje z siostrą też są zgrabnie na ekranie ujęte, wliczając w to okrutny, lecz słynny żart Glorii.
Ważną postać w filmie stanowi matka Simony Elżbieta, grana przez fenomenalną Agatę Kuleszę. Surowa wręcz okrutna matka na każdym kroku gnębiąca córkę wytykająca (jej zdaniem) głupotę Simony stanowi kontrast dla twardej, lecz ciepłej i dobrodusznej osoby jaką była Simona Kossak.
Simona (w tej roli świetna Sandra Drzymalska) jest ukazana jako twardą, zawzięta „kobietę z jajami” (cytując jedną z postaci filmu Adriana Panka) wśród świata, w którym kumoterstwo, zysk i kapitał polityczny są wyżej cenione niż dbałość o naturę.
Życie Simony przedstawione w filmie jest objęte ramą. Zaczyna się od obrony magisterki, a kończy na zrobieniu doktoratu. Niby reżyser, a zarazem scenarzysta, wziął na tapet krótki okres życia młodej Kossakówny, lecz film nie daje widzowi odczuć poczucia znużenia.
Badanie przez Simonę diety Saren i piękne ujęcia przyrody Puszczy Białowieskiej są przeplatane przez kolejne sceny humorystyczne oraz dramatyczny przedstawiające relacje tytułowej bohaterki z Lechem Wilczkiem (w tej roli ceniony przez mnie Jakub Gierszał).
Film jest pełen komizmu zarówno słownego jak i sytuacyjnego. Dialogi są celne i bardzo dobrze skonstruowane na co warto zwrócić uwagę wśród wielu współczesnych filmów, które pod tym kątem pozostawiają sporo do życzenia.
Ważny punkt filmu stanowi walka z ludźmi z Lasów Państwowych, niszczącymi ekosystem puszczy dla zysku ze sprzedaży drewna. Tak jak przyroda niszczona była w latach 60-tych tak patrząc na różne doniesienia niszczona jest i dziś. W tej sytuacji historie postaci o szczytnych celach i dobrym sercu takie jak Simona są warte przeniesienia na duży ekran w sposób przystępny dla szerokiego grona odbiorców.
Oczywiście zgodzę się, że życie Simony Kossak obfitowało w wiele historii wartych przedstawienia, których zabrakło w filmie Panka. Uważam jednak, że szczegółowa biografia tej postaci to już zadanie filmów biograficznych takich jak film Natalii Korynckiej-Gruz „Simona” sprzed dwóch lat, zaś film Adriana Panka spełnił, moim zdaniem, swoje zadanie i zachęcił mnie do pogłębienia wiedzy o tak ważnej postaci.
8/10
To, czy Simona miała jaja, to dyskusyjne dla mnie. Z jednej strony potrafiła się postawić zawodowo, ale z drugiej ani razu nia dała matce w ryj, a powinna ją lać codziennie, aż do połamania gir. To samo zresztą winna robić z siostrą. Zamknąć w piwnicy obie i lać bez opamiętania. Po paru tygodniach by tak skruszały, że byłby spokój.