Dżem to zespół bardzo popularny - nawet do dziś ma on rzeszę swoich zwolenników. Dlatego też kwestią czasu było powstanie filmu na temat zespołu (chociaż "Skazany na bluesa" jest bardziej o samym Ryśku).
Ja fanem tej grupy nigdy nie byłem, nie wydaje mi się by kopiujący zachodnie standardy zespół, który zresztą spóźnił się w stosunku do USA o jakieś 10 lat, zasługiwał na taką popularność. Najbardziej jednak dobiło mnie, że nawet w filmie twórcy otwarcie podają nam na tacy od kogo Rysiek z chłopakami ściągali.
Mniejsza o to. Historia Ryśka Rydla jest naprawdę interesująca i można by z niej wiele wycisnąć. Niestety "Skazany na bluesa" zdaje się być o niczym. Jako historia zespołu się nie spisuje, bo ten temat jest tylko liźnięty. Jako historia wzlotu i upadku człowieka, którego przerosła popularność też się nie sprawdza, bo w tej sytuacji ociera się wręcz o banał, chwytając się utartych schematów w budowaniu historii i postaci. Widać, że twórcy nie wiedzieli jak do opowieści podejść i wszystkiego jest po trochu, a urywane i gubione wątki aż rażą. Bardzo trudno było było mi dostrzec momenty, w których coś się w Ryśku zmieniało, a zaryzykuję nawet stwierdzenie, że takich momentów nie było - wydaje mi się, że każdy z bohaterów jest od początku do końca taki sam, nie licząc ojca Rydla, którego zmiana podejścia do syna jest w niezwykle banalny sposób umotywowana.
Wyszedł kolejny film o gościu, który się zaćpał tak naprawdę nie wiedzieć czemu. Można było zrobić więcej - można było zrobić film o ciężkich relacjach ojca z synem, zobrazować tamte czasy (a ja twierdzę, że nawet za bardzo nie uchwycono ich klimatu) czy po prostu pokazać Ryśka jako człowieka uwikłanego w ciężkie sytuacje życiowe. A wyszło tak jakby się zaćpał, bo był głupi. Nie powiedziałbym by taki film był godnym hołdem dla człowieka, o którym opowiada.