Tristan i Izolda to film, który od lat był marzeniem Ridleya Scotta. Teraz gdy ma już znaczącą pozycję w Hollwyood i wystarczające możlwości finansowe, oddał reżyserię filmu dla Kevina Reynoldsa, sam zadowalając sie rolą producenta. To chyba znaczące. I faktycznie Tristan i Izolda jest przeciętnym filmem, filmem być może z potencjałem, ale pelnym dysonansów.
Przede wszystkim niezbyt dobry scenariusz. Reynolds postanowił zrobić film bardziej historyczny i z pieknej legendy o Tristanie i Izoldzie wyciął wszystkie wydarzenia magiczne. Przez to pojawia się dysonans. Bo do historii miłosnej nie pasuje podejście ściśle realistyczne, a do wydarzeń historycznych nie pasuje miłość pary bohaterów. Reynolds pozbawiając historii magii i nadnaturalnych wydarzeń pozbawił jednocześnie film siły. W efekcie film nie spełnia się ani jako historia miłosna, ani jako historia o okresie krwawych walk o dominację w Brytanii.
Zawalili też aktorzy. Przede wszystkim James Franco, który nie potrafił wyjść poza rolę płaczliwego Harryego ze Spider-mana, którą zagrał tam doskonale. Rola Tristana wymagała większej ciężkości, tym bardziej że to rola główna, a nie drugoplanowa. Ciężko uwierzyć, że Tristan w jego wykonaniu jest najlepszym wojownikiem. Jak kochanek wypada już trochę lepiej, ale widmo Harryego nie pozwala mu rozwinąc skrzydeł. O wiele lepiej gra Sophia Myles w roli Izoldy. Jest naturalna, smutna, ma w sobie potencjał tragiczny, jednak w dużej mierze niewykorzystana. Najlepiej z pewnością zagrał Rufus Sewell zaskakującej dla siebie roli.
Po filmie Reynoldsa bardzo dobrze widać, że Tristan i Izolda sa wariacją na temat legend arturiańskich. To jest na plus. Niestety Reynolds dążacy do wierności faktom historycznym nieświadomie je nagina. Zbliżenie miłosne pary bohaterów odbywa się za szybko i jest raczej w stylu XXI wieku. W tamtym czasie byłoby to raczej niemożliwe. Kolejna sprawa to motyw przybycia Tristana do Irlandii. Tristan zatruty trucizną i cieżko ranny w łodzi bez wioseł, która zostaje podpalona przepływa do Irlandii i na dodatek przeżywa. Ewidentna głupota. Gdyby Reynolds zostawił w filmie miejsce na element magiczny, wtedy dałoby się to jakoś usprawiedliwić. A tak film razi takimi infantylnymi rozwiązaniami.
Bardzo dobra natomaist jest ostatnia scena filmu na tle rzeki. Znaomicie sfotografowana przez Reinharta. Zdjęcia to zdecydowanie najmocniejsza strona tego filmu. Tristan i Izolda jest filmem przeciętnym, z niezbyt dobrym scenariuszem, z kilkoma błędami, przeciętną reżyserią, ale nie jest tak zły, żeby go nie oglądac. Typowy średniak.