Film ogląda się miło i przyjemnie, ale tylko pod warunkiem, że jest się miłośnikiem bezdennej przewidywalności, totalnej głupoty, nieziemskiej nudy i taniego romansu. Fabuła filmu jest prostsza niż budowa cepa i głupsza niż but.
Książe jednego z angielskich państewek postanawia zewrzeć sojusz z innymi władcami, by połączyć siły przeciwko Temu Złemu (w tej roli Irlandia). Niestety, dochodzi do ataku barbarzyńców z zielonej wyspy i giną wszyscy oprócz syna księcia - Tristana, uratowanego przez Marka - władcy Kornwalii. W tym samym czasie Izolda (rzecz jasna córka Króla Irlandii) całe dnie spędza na marzeniu o lepszym świecie. Mija 9 lat, sytuacja się nie zmiania, w takich czy innych okolicznościach dochodzi do jakiejś potyczki. Tristan zostaje zraniony zatrutym ostrzem, ma ranę głęboką na 2cm przez całą klatke piersiową, nie oddycha, jego serce przestaje bić. Łódź (pełna chrustu) na której zostaje złożony, jest wysyłana w morze i podpalona. Co może się stać z martwym Tristanem?:
a) spali się
b) utonie
c) Richard Nixon
d) łodź w nienaruszonym stanie przypłynie 100km do Irlandi wprost w ręce Izoldy, która (znając się na ziołach) uratuje księcia.
Oczywiście odpowiedź d)... W tym momencie pomyślałem sobie, że film jest przecież oparty na legendzie, więc dopuszczam takie przewinienie fabularne i oglądam dalej. Nie będe "zdradzał" reszty fabuły, ale wspomne o jakości scenariusza.
To zdecydowaniu największy mankament filmu, scenariusz nie zawiera w sobie żadnych elementów akcji ani dramatu, teoretycznie są jakieś intrygi polityczne i romans, ale całość jest przedstawiona w najnudniejszy z możliwych sposobów. Twórcy filmu, nie pomyśleli nawet, by ciekawymi stworzyć dialogi, 90% z nich topi się w własnej głupocie, żeby nie być gołosłownym, przytoczę moją "perełkę".
Dialog między tytułowymi bohaterami podczas stosunku seksualnego:
-Jak się czujesz?
-Nie wiem.
Nie mam zamiaru przytaczać większej ilości podobnych tekstów, zostawie Wam "przyjemność" wyłapywania ich we własnym zakresie. Skoro zjechałem już totalnie głupi scenariusz, przejdźmy dalej.
Reżyseria, naprawdę słabizna, ale w porównaniu ze scenariuszem jest powyżej średniej filmu, poprostu da się znieść, można nawet zrozumieć wiele decyzji reżysera, ale zabrakło jakiejś ciekawej wizji, interesującego spojrzenia na ten obraz.
Reżyserem jest Kevin Reynolds, znamy go już ze takich dzieł jak "Robin Hood: Książe złodzei" czy "Wodny świat", tym razem ten twórca nie zaprosił do produkcji, znanego z poprzednich obrazów, Kevna Costnera lecz kogoś o wiele słabszego. Tristana zagrał James Franco (Harry Osbourn z Spider-Mana), na ekranie zachowuje się jak kłoda, trzeba było zatrudnić jakąś deskę, byłoby przynajmniej śmiesznie... Aktor nie włożył najmniejszego wysiłku, by choćby udawać, że gra - przychodzi, mówi swoją kwestie, odchodzi. Zero uczuć, zero emocji, zero talentu, a do tego drażni jak nie wiem co! W rolę Izoldy wcieliła się Sophia Myles; gdyby pan Franco zagrał na dopuszczającym poziomie, to pewnie przoczyłbym i pannę Myles, ale że miała tak fatalnego partnera, trzeba ją pochwalić. Nie jest to rola zdumiewająca, zachwycająca, lecz jak najbardziej poprawna, można powiedzieć, że jest o.
Film ma też pewne plusy, niewątpliwie są nimi scenografia (o niej zaraz więcej), kostiumy i zdjęcia. Zdążyliśmy sie już przyzwyczaić do pięknych strojów w filmach kostiumowo/przygodowo/fantastyczno/historyczno/epickich, a te z "T&I" nie wzbijają się ponad przeciętność, ale wierzcie mi, gdy ma się do czynienia z papką zamiast scenariusza, docenia się wszystko wokoło. Zdjęcia są całkiem miłe, niewątpliwie piękne scenerie dziewiczych lasów Wysp Brytyjskich przykuwają uwagę widza, a sama kamera chętnie je nam pokazuje - i słusznie. Co do scenografii, to wszystko jest cacy, z tym, że mam pewne wątpliwości historyczne. Film ma chyba dosyć poważne luki w tej dziedzinie, akcja rozgrywa się w VI w.n.e, ale takie np.siodła, łóżka czy dywany, zdają się pochodzić z późnego średniowiecza, a nie z czasów jedyne 500lat po Chrystusie. Film posiada również ścieżke dźwiękową, nie jest to może zdumiewające osiągniecię, ale jest ona plusem tego filmu. Niestety ktoś, najprawdopodobniej reżyser, zdecydował się dręczyć nas nieustannie tym samym motywem muzycznym; moim zdaniem można by oprzeć cały soundtrack na dźwiękach muzyki celtyckiej, nadałoby to temu obrazowi jakiegoś klimatu.
Na początku usprawiedliwiałem zmartwychwstanie Tristana, powołując się na legendę, na której oparty miał być film. Okazuje się, że całość nie ma nic wspólnego z tą piękną opowieścią, pamiętam jeszcze dobrze wiele wątków z utworu, a także te olśniewające zakończenie, które, z racji tego, że nie jest happy-endem, przykuło moją uwagę i pozostało w pamięci. W filmie nie ma nic z magii oryginału, scenarzysta wierząc we własne siły, postanowił sklecić własną historyjkę, wątpliwe, by była w jakikolwiek spoób związaną z starą legendą...
Zanim skończę, pozwólcie mi zwrócić uwagę na jeszcze dwa fakty, które nie pozwalają mi dobrze ocenić tego dzieła. Strasznie drażni mnie płytkość bohaterów, ale także ich rażąca w oczy wspołczesność. Wiele z zachowań czy wypowiedzi przywodzą na myśl perypetie miłosne bohaterów żywcem wyjętych z MTV. Wszyscy są nazbyt współcześni, teoretycznie zachowują się zgodnie z tradycjami i normami wczesnego średniowiecz, ale nie da się uniknąć wrażenia, że pomyliły im się epoki. Gdyby akcja filmu miała miejsce w, dajmy na to XVI wieku, jeszcze przymróżyłbym na to oko, ale ludzie, to mają być okolice roku 550, więc dominują kompletnie inne wzorce zachowań i sposób bycia!!! Do tego dochodzą jeszcze hasła reklamowe takie jak "batalistyka rodem z "Braveheart - Walecznego serca" i "Królestwa niebieskiego"", przecież to bzdury wyssane z palca, sceny batalistyczne są na równym poziomie co w polskiej "Starej baśni", nie da rady, nie zauważyć podobieństwa. Kolejny slogan oznajmia nam, że będziemy mieć do czynienia "z wątkiem wielkiej, niespełnionej miłości, godnym dramatów Szekspira", z Szekspira to oni co najwyżej zżynali pare tekstów czy motywów, ale film naprawdę nie jest godny by go na równi postawić z jakimkolwiek literackim romansem czy chanson de geste.
W tenże sposób skończę recenzję, myślę, że nie poszła mi ona tak źle, jak realizacja filmu jego twórcą. Filmu nie polecam, chyba, że ktoś jest maniakiem kultury celtyckiej i musi koniecznie zobaczyć kolejne dzieło, czerpiące z tej niezwykłej cywilizacji.
Ciekawa recenzja. Filmu nie widziałem - ale doprawdy trudno uwierzyć w to co piszesz, biorąc pod uwagę film "Fandango", który jest genialnym reżyserskim "brylantem" Reynoldsa... No ale tak jak pisałem: nie oglądałem, więc się nie wypowiadam.
Powiem szczerze, że rozczarowałem się tym filmem.
1. Jest to adaptacja opowieści, nie ekranizacja. Nie przejmowałbym się tym, gdyby scenarzysta był drugim Kennethem Brannaghem, albo gdyby Kevin Reynolds osobiście przearanżował legendę jak w Robin Hoodzie, lecz patrz punkt trzeci.
2. Gra aktorska, która jest mizerna.
3. Banalna fabuła - nie prosta w sensie przyjemna, tylko prosta w sensie prostacka.
Ma też plusy, istotne, jednak niewystarczające by obronić film:
1. Przepiękne zdjęcia.
2. Wspaniały motyw główny.
Jeżeli mam być w tym momencie sprawiedliwy, to powinienem stwierdzić, że ten film jest nic nie wart. To nie jest do końca prawdą, można go obejrzeć, ale chyba głównie po to, by go oglądać, ponieważ zdjęcia są naprawdę niesamowite, godne "Hannibala po drugiej stronie", czy "Pachnidła". I muszę oddać również sprawiedliwość reżyserowi, który sprawił że ten film nie jest tragiczny, tylko zły. A może nie tyle zły, co naprawdę przeciętny, niczym film telewizyjny.
Jeżeli mam zabrać po 3 punkty za kanon filmu (reżyserkę, scenariusz, aktorstwo), to ten film powinien dostać 4/10, na upartego 5. Gdyby nie reżyser, byłaby kompletna klapa. Gdyby nie Reynolds, byłoby gorzej. Reasumując - jak obejrzycie krzywda się nie stanie, ale można bez niego spokojnie się obejść.
Hehe, bez obrazy, ale autor recenzji nie dość, że ogląda MTV, to jeszcze interesuje się siodłami i dywanami późnego średniowiecza... A oprócz tego czyta Shakespeare'a. Tylko pozazdrościć ;) ;)
A tak swoją drogą, to film mi się podobał. 'Braveheart'owi' zaiste do pięt nie dorasta, ale przyjemnie się go ogląda. Widoczki ładne, muzyczka w tle... Odprężające takie :)
Autor recenzji z chęcią odpowie. Z mojego tekstu nie wynika oglądanie MTV, a poza tym - nie wiem co jest złego w znajomości realiów wczesnego średniowiecza - jakby Trisan wyciągnął walkie-talkie to też byłoby spoko?
Oczywiście, że "Bravehartowi" do piat nie dorasta - tu się zgadzamy, mimo tego, że nie przepadam za reżyserią Gibsona. Film jest odprężający, ale to dzieło sztuki, a nie sitcom, więc ma wzbudzać wrażenia estetyczne, skłaniać do rozważań, a że to film - prezentować ciekawą fabułę i wysoki poziom techniczny, czego oczywiście nie robi.