Z całym szacunkiem dla tej perełki światowej literatury, ale cała ta książkowa historia wydaje mi się bardzo naciagana i sztuczna. Chodzi mi przede wszystkim o motyw miłości. Jak już gdzieś wspominałam, co to za miłość jeśli została sztucznie wywołana? Przecież gdyby bohaterowie nie wypili magicznego napoju może nie zwróciliby na siebie uwagi! W filmie zakochali się w sobie naturalnie, od pierwszego wejrzenia co nadało filmowi więcej tragizmu... To i scena śmierci Tristana (naprawdę robi wrażenie, myślę,że chyba najlepsza w filmie) są głównymi wg mnie atutami filmu.
Także postacie bohaterów podobają mi się bardziej w filmie. Izolda wcześniej wydawała mi się taka zimna, wręcz wyrachowana. Tu też jest to częściowo ukazne, ale podkreślone są jej dobre cechy, wielka miłość do Tristana. W książce największe wrażenie robiło na mnie to z jaką łatwością i brakiem wyrzutów sumienia przechodziła z łożka jednego do drugiego. Zarówno w książce jak i w filmie to tristan bardziej przeżywal całą sytuację, więc krytykę filmowego Tristana uważam za przesadzoną.
Jednak troszkę brakuje wyciętych scen, mi szczególnie sądu Bożego i postaci Izoldy o Białych Dłoniach i całego wątku z nią związanego, ale cóż nie można mieć wszystkiego, chociaż można się zastanawiać, jakby to wyglądało gdyby....
A sama książka powstała na podstawie opowieści/legendy bretońskiej. Typowa triada, Marek-Izolda-Tristan. Film być może bliższy jest rzeczywistym wydarzeniom, choć niewątpliwie zamerykanizowany, co mnie w nim najbardziej wkurzało ;) A jedną z zalet filmu jest piękna muzyka :))))
pozdrawiam!