PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=108150}

W stronę morza

Mar adentro
7,7 24 033
oceny
7,7 10 1 24033
7,8 13
ocen krytyków
W stronę morza
powrót do forum filmu W stronę morza


Trzeba umrzeć dumnie, skoro żyć dumnie już dłużej nie można.

F.Nietzsche

21 stycznia 2005 roku na ekrany polskich kin wszedł jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazów roku poruszający temat eutanazji. „W stronę morza”, bo taki nosi tytuł, wyreżyserował Alejandro Amenabar- hiszpański twórca znany m.in. z takich filmów jak „Vanilla sky” czy „Inni”.
Film jest autentyczną opowieścią o życiu Ramona Sampedro (Javier Bardem), człowieka który przez prawie 30 lat swojego życia toczył walkę o ...śmierć, która w jego rozumieniu była ucieczką od cierpień. Po ciężkim wypadku-skoczył ze skał do morza, gdy to było w momencie odpływu i skręcił kark- został sparaliżowany. Mimo, że otoczony był miłością rodziny i przyjaciół od tamtej pory cały czas starał się o skrócenie cierpień. W końcu, rozgoryczony postawą sądu, postanawia popełnić samobójstwo. Tyle można powiedzieć o filmie-a właściwie to jest cała historia. To nie jest obraz rozrywkowy, nie ma w nim akcji, pościgów, nie ma zderzenia z wirtualną rzeczywistością, nie ma scen walk grupowych, jest tylko intymny dramat i walka jednostki. Walka-jak mówi sam Ramon-o godną śmierć. Wielokrotnie pojawia się zdanie: „Skoro nie mogę godnie żyć, chcę chociaż godnie umrzeć”. Zawsze zastanawiałam się i w sumie nie mogłam pojąć-dlaczego ktoś świadomie chce się zabić? Dlaczego chce popełnić samobójstwo, a w wypadku eutanazji prosi o wykonanie wyroku osobę-żeby mu pomogła. Dla mnie chęć zakończenia życia to sprawa niepojęta. Ale ten film ukazuje dramat tej właśnie osoby. Obraz jest strasznie monotonny i jednostajny, ale w tym wypadku te cechy nie są zarzutem! Są odzwierciedleniem życia Ramona, tego jak wygląda jego dzień-w zasadzie tak samo jak noc. Leży w łózku, nie porusza ani rękami, ani nogami. Jedyna sprawna część ciała to głowa. I jest on jak najbardziej świadomy swojej decyzji-decyzji o śmierci. To nie jest tak, że to człowiek chory psychicznie, wręcz odwrotnie.
Patrząc na ekran sali kinowej zastanawiamy się nad najprostszymi rzeczami. Czym dla nas jest przejście dwóch metrów? Albo uścisk dłoni? Złapanie szklanki czy napisanie listu? Czym to dla nas jest? Codziennością. Wykonujemy te ruchy mechanicznie. Dla Ramona te czynności to...marzenie. Jego niedoścignione marzenie, które nigdy nie zostanie spełnione. Czy jesteśmy w stanie sobie coś takiego wyobrazić? Raczej nie, i to jest najbardziej przerażające i przytłaczające zarazem w tym filmie. Uświadomienie nas o tym jak często niedoceniamy życia. Ramon kochał kobiety, kochał pisać wiersze, kochał morze...a wybrał śmierć. On kochał życie i dla niego umarł. „Umrzeć by żyć”- to tytuł jego książki, którą pomogła mu napisać Pani prawnik. Historia jego życia, wszystko co było przed wypadkiem i kim był, oraz wszystko co działo się z nim po wypadku.
Jedni mogą powiedzieć ,że temu człowiekowi brakowało przede wszystkim miłości. Tak uważa w filmie ksiądz, który również jest sparaliżowany. Pragnie on pokazać Ramonowi, że jednak można żyć i cieszyć się każdym dniem, ale nasz bohater wie, iż on zdania nie zmieni. I albo mu w tym ktoś pomoże, albo sam to zrobi. Bohater wielokrotnie powtarza bardzo ważną kwestię: „Nie oceniaj mnie, bo nie jesteś mną.” Jest to moim zdaniem święta racja. Jak można oceniać kogoś kto znalazł się w takiej sytuacji będąc osoba zdrowa i "normalna". To trzeba przeżyć. Nie mnie i Tobie oceniać jego postawę. Przecież od zawsze wiemy, że niewiadomo jak MY postąpilibyśmy w pewnych sytuacjach. Ja nigdy nie mówię, że w takim i takim momencie, gdybym była Tobą zrobiłabym to i to. Uważam, że nie mam do tego prawa-bo nie wiem co Ty czujesz w tej chwili i co uważasz za stosowne. Mogę jedynie wyrazić swoją opinię, ale nie mam prawa Cię oceniać-nikt nie ma do tego prawa. Tak samo przypominam, że życie to jedno z naszych PRAW, ono nie jest obowiązkiem-jeśli jest prawem to możemy decydować o nim sami, należy do nas i możemy w każdej chwili zrobić z nim co chcemy. Ale czy tak rzeczywiście powinno być? Czasem sama gubię się w tym wszystkim. Generalnie jestem za legalizacją eutanazji, podobnie za aborcją (ale tylko w wyjątkowych wypadkach jak gwałt czy zagrożenie życia matki). A z drugiej strony pojawia się przeświadczenie : „Bóg dał, Bóg zabierze”. A potem pojawia się pytanie: ”Czy Bóg w ogóle istnieje skoro pozwala na takie cierpienie?” I dochodzę do punktu wyjścia...
Filmowi Amenábara od strony warsztatowej trudno coś zarzucić. „W stronę morza” to błyskotliwe dzieło, potwierdzające aspiracje młodego reżysera. Komplementy należą się również odtwórcy głównej roli. Javier Bardem, dysponując bardzo ograniczonymi możliwościami ekspresji, stworzył postać, którą pamięta się długo po wyjściu z kina. Piękna muzyka, która dodatkowo uświadamia nas i pokazuje jakie jest życie Ramona. Podniosła i zarazem intymna, z nutą zadumy.
Uważam, że każdy z nas bez względu na wiek czy zapatrywanie na życie powinien ten obraz zobaczyć. Zapewniam, że po wyjściu z sali kinowej spojrzycie na świat inaczej przez pryzmat codzienności, zwykłości, normalności- teraz wydaje się to banalne, ale jak obejrzycie ten film to zrozumiecie moje słowa. Polecam gorąco.

Sara_von_Krolock

„Nie oceniaj mnie, bo nie jesteś mną.”
Dobre życiowe motto.
Chyba Ramon zwrócił się tymi słowami do Rosy, która jest wyjątkowym cielątkiem. Jednak nie bez pewnego uroku, szczerości, spontaniczności. Takim głupiątkiem, co to spija z warg Ramona każde słowo, aż po najśmiertelniejsze. Spija i wciela w czyn.

Też uważam, że mamy prawo zrobić z życiem to, co chcemy i nie rozumiem oburzenia w tym zakresie tylko dlatego, że akurat w kontekście tego filmu chodzi konkretnie o śmierć. Jednak pozbawienie siebie życia bez względu na okoliczności, nie jest jedynym zaprzepaszczeniem szans, jakie daje nam życie. De facto w każdej chwili dokonujemy wyborów i w każdej chwili uciekamy się do swoich małych ucieczek, które skumulowane być może nawet przeważyłyby swoim ciężarem decyzję o odejściu w obliczu cierpienia. Bo cóż znaczy ta decyzja w obliczu cierpienia, a cóż mrowie decyzji w okolicznościach łagodnych i sprzyjających, a mimo to dopuszczamy się stale jakiegoś zaniechania, nie wykorzystujemy naszych możliwości, idziemy na łatwiznę, chylimy karki, dokonujemy wyborów nas upodlających, prostytuujemy się niekiedy w wykonywanych przez nas zawodach bezgranicznie.
W moim rozumieniu to nasze codzienne życie, przepojone rozmaitymi demonami, dyskwalifikuje nasze tzw. Człowieczeństwo niekiedy bardziej niż decyzja odejścia w obliczu cierpienia, które nie pozwala prowadzić już godnego życia.
Idea karmy jest bardzo fajna i można się nią nawet karmić ;) jednak wiele wcale nie tak małych uchybień codzienności może przważyć to jedno: pozornie tylko monstrualne.

Bóg niech daje i niech sobie zabiera, ale niech nie pastwi się nad człowiekiem, „obdarzając“ go cierpieniem ponad miarę. To już wolę Boga olimpijskiego Apollina od tego judeo-chrześcijańskiego, bo przynajmniej ze swoją siostrą Artemidą przynosili śmierć nagłą ;)

użytkownik usunięty
Klitajmestra

Klitajmestro! Czy na pewno Bóg się pastwi nad życiem człowieka? Pismo przecież mówi, że Bóg nie daje nic ponad nasze siły. To nie jest pastwienie. W końcu Bóg też wybrał cierpienie. Popatrz na Jezusa, który bierze krzyż. Czy Bóg się pastwi? Na cierpienie odpowiada cierpieniem Syna. I co?

Z poważaniem
Ł

Czy "na pewno"? A któż to może na pewno wiedzieć? Bóg domagający się ofiary, choćby i z własnego Syna, coś za bardzo mi się ludziom podobny wydaje. Tak jakby nie człowiek był na podobieństwo bogom stworzony, lecz jakby człowiek stworzył Boga przykrojonego do siebie.

Najwidoczniej człowiekowi potrzebna jest ofiara, którą następnie wynosi do rangi Boga.

Jezus nie jest jedynym na to przykładem: np. mały Dionizos tez byl zabity przez Tytanów i to w dziecięctwie, by zostac następnie wskrzeszonym przez Zeusa i cieszyć się wcale pokaźnym kręgiem wyznawców. Występuje w tym micie zresztą nawet sam motyw spożywania ciała Dionizosa, co będzie i praktykowane przez jego wyznawców spożywających zwierzęta, w które bóg ten się wciela. Pełna analogia: tyle że ciało Syna Bożego występuje nie w formie zwierzęcej jak u ludzi pierwotnych lecz pod postacią chleba i... wina, aby dopełnić już tej jakże zbieżnej analogii. Przecież Dionizos jest m.in. bogiem również winnej ratolośli. Zaś atrybutem Dionizosa był bluszcz oplatający nie tylko tyrs oraz wieńczący nie tylko głowę Dionizosa, ale będący wręcz atrybutem i innych bogów czy bogiń, których ołtarze sąsiadowały z jego ołtarzami. Sam bluszcz symbolizuje m.in. zmartwychwstanie i nieśmiertelność. Równie ciekawy, powiedziałabym ekscytujący i jeszcze bliżej przywodzący na myśl Syna Boga, jest mit o Zagreusie, zrodzonym z Persefony i Zeusa przybierającego tym razem postać węża (sic!), który też zostaje pożarty przez Tytanów (innymi słowy tłuszczę), a jego bijące jeszcze serce uratowane przez Atenę lub Zeusa, połknięte przez Semele, staje się zarodkiem właśnie boga Dionizosa.

I co? I nico. Jesteśmy dalej niż bliżej fenomenu uzasadniającego cierpienie. Pozdrawiam, M.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones