Tak mało śmiechu, a to przecież angielska komedia! Pierwsze 30 minut filmu to istna mordęga, z kompletnie niepotrzebnym budowaniem postaci i relacji między nimi, które i tak giną w prześmiewczej konwencji i mimo dramatu zostają pogrzebane pod stosem trupów. Powiem więcej: gdy kolejne postaci ginęły cieszyłem się niezmiernie, ponieważ poza Peggiem i jego bohaterem cała reszta mnie irytowała swoim sieroctwem, darciem się i lamerskim stylem bycia. Zwłaszcza Frost i jego Ed - modliłem się od początku filmu, aby ten paskudny grubas zamienił się w zombie i został odstrzelony.
Za to film całkiem dobrze wykorzystuje konwencję zombie movie. Wszystkie składniki, a przede wszystkim pierwsze zwiastuny epidemii żywych trupów są wykonane z klasą (zresztą jak cały film pod względem reżyserskim - Wright daje radę!) i niejeden horror mógłby ich pozazdrościć przy straszeniu. Oczywiście potencjał był na o wiele więcej np. większą siekę, szkoda jednak, że poszli w suche dowciapy i dość mierne próby budowania czegoś więcej obok komedii. Marzyła mi się wizyta w jakimś centrum handlowym albo aquaparku i jakaś fajnie zainscenizowana potyczka z hordami truposzy. To także wada produkcji - niewielka skala (kilka domów, pub, sklep), chociaż i tak jest nieźle jak na film angielski, bo m.in. efekty są co najmniej porządne.
Ciekawa pozycja wśród horrorów o żywych trupach, lecz po komedii angielskiej spodziewałem się jednak więcej, tak samo po samym Edgarze.