W tym filmie najbardziej zdumiał mnie budżet - jedyne 6 mln dolarów! Biorąc pod uwagę stosunek nakładów do dochodów trzeba by uznać, że film się udał, a jednak nie, nie udał się. Po pierwsze scenariusz, który należy określić mianem... no, powiedzmy, że kontrintelektualnego. Wiem, że w tego typu dziełkach logika często schodzi na drugi plan, ale mimo wszystko powinna mieć jakieś znaczenie. Tutaj nie ma żadnego. Po drugie zaczerpnięta niemal z greckiej tragedii jedność miejsca i czasu, która jest przeszkodą, bowiem sedno intrygi jest tak słabe, jak sprane dziewiętnastowieczne koronki brabanckie. Po trzecie reżyser nie bardzo wiedział, czy ma nakręcić slasher, gore, czy może horror. To niezdecydowanie powoduje, że trudno nie uznać niektórych fragmentów za komedię, ale jak na dłoni widać, że nie taki był pierwotny zamysł twórców. Chwilami film po prostu nudzi, bo wszystko jest oczywiste i przewidywalne, a kulminacja nie zaskakuje niczym, czego nie mógłby domyśleć się średnio wyedukowany widz.
Jedyne, co się naprawdę udało, to obsada, naprawdę majstersztyk. Ciocia Helene to pod każdym względem kwintesencja horrorów, obaj nieco zblazowani bracia pozują na zepsutych angielskich lordów, a głowa rodu chwilami wygląda jak jeden z głównych bohaterów "Dynastii". Jednak wszystkich przebiła Samara Weaving i nie mam tu na myśli jedynie gry, choć ta była na najwyższym poziomie. We współczesnym kinie naprawdę rzadko spotyka się aż tak piękne dziewczęta o absolutnie naturalnej urodzie i wyjątkowym wdzięku. Cóż, pozostaje czekać na kolejny film z jej udziałem, może nieco bardziej udany.
Podsumowując seans wydaje mi się, że obraz, choć średni i nie wnoszący nic nowego do kanonu, można z powodzeniem obejrzeć, bo mimo wszystko różni się od bezkształtnej masy współczesnych horrorów i jeśli nie będziemy oczekiwać czegoś wyjątkowego, to przynajmniej chwilami dostaniemy rozrywkę na solidnym, średnim poziomie.