Oceniam film „Zgon przed weselem” na 1/10. Film odnosił sukcesy frekwencyjne na Netflix, ale to jest straszny gniot. Już sam tytuł, jak na komedię, zwiastował pewne problemy. I rzeczywiście: można odwalić „zgon” oglądając tego gniota. Na odrębną analizę socjologiczną zasługuje przebieg kariery i dokonania artystyczne Tomasza Koneckiego, reżysera tego filmu. Jakim cudem facet, który nakręcił na początku swojej drogi twórczej (a przynajmniej jest pod nim podpisany) fenomenalne arcydzieło komedii „Ciało”, następnie kręci coraz gorsze farfocle, ostatnio po beznadziejnym filmie „Zołza” powinien przejść w stan spoczynku, a teraz wytworzył takiego monumentalnego gniota? Może ktoś na ten temat coś wie, bo chciałbym to zrozumieć. Inna sprawa, że z gniotowatego i głupawego scenariusza, to nawet największy artysta miałby problem, żeby coś wykręcić. A ten scenariusz to po prostu sensacja głupoty za sensacją głupoty. Największą beznadzieją tego filmu jest „policyjny wątek śledczy”. Jakiś lokalny gamoń, który służy z radiowozem za lokalną taksówkę w magiczny sposób znajduje dane, które nawet CBA i Urząd Skarbowy by nie znalazło?... Ten lokalny James Bond podjeżdża pod bramę zamkniętego zakładu i od ochroniarza dowiaduje się wszystkiego w minutę… co za głupota. Inna sprawa: główni bohaterowie to małżeństwo: brygadzista i sekretarka w małym lokalnym prowincjonalnym deficytowym zakładzie mleczarskim. A dom (z piętrem i podpiwniczeniem) i ogród mają jak milionerzy! Chyba raczej powinni mieszkać w jakimś 4-piętrowym małomiasteczkowym bloku? Takich kiksów w tym filmie jest więcej, jak chociażby cała relacja prezesa i prezesowej. A na specjalną czerwoną kartkę zasługuje moment, kiedy chłop z Senegalu (tak, tak! rozpoznałem flagę z końcowych ujęć) ocenia Polskę jako „barbarzyński kraj” i robi za smakosza serów. Pisząc scenariusz naprawdę czasami warto walnąć się konkretnie w głowę, a para scenarzystek jest podpisana pod kilkudziesięcioma innymi produkcjami, więc chyba powinny wiedzieć, co robią? Na specjalny komentarz zasługuje jeszcze wątek pseudo-feministyczny w tym filmie. Niby te kobiety to „mogą wszystko”, „potrafią wszystko”, ale jak przyjdzie co do czego, to lądują wszystkie w szpitalu, bo potrąciły się serem na stoku góry. Aktorzy w tym filmie to głównie grają drewno. Niektórzy (np. Karolak) ewidentnie dostają polecenia, co mają udawać w której scenie, bo to wszystko przerysowane i niespójne. Najlepiej wypada w tym filmie Suchora, gratulacje. Dlaczego dałem temu filmowi 1 punkt? Dlatego, że na specjalne uznanie zasługuje Robert Talarczyk w brawurowej roli Alberta Gajdy. W sumie ten film to straszny śmietnik, gdzie parę dialogów miało szansę na porządną komedię, ale zostały utopione w tak beznadziejnej opowieści, że nie da się tego utrzymać w żaden sposób. Ten film to straszna porażka. Pozdrawiam Was, Wasz Profesor Jan Film.