Z książką ma wspólny tytuł i nazwiska bohaterów. Chronologia wydarzeń to niesmaczny żart, obowiązkowe sceny łóżkowe i muzyka rujnująca wszystko co zostało do zrujnowania żywcem wycięta z jakiegoś Wiedźmina, czy innej amatorskiej przeróbki muzyki ludowej. Dno dna i nic więcej. Zabrakło tylko striptizu w wykonaniu Marysi w gospodzie w której pracowała. Jprd - Netflix na pełnym "niemieckim zakręcie".
Niestety, muszę się zgodzić. A czekałam na ten film jak dziecko na prezent gwiazdkowy, pełna nadziei i optymizmu. Moim zdaniem największym błędem jest zaburzenie chronologii i absurdalność scenariusza, w filmie w zasadzie brak punktów kulminacyjnych, które u Hoffmana rozłożone były bezbłędnie. Sceny łóżkowe aż tak mnie nie raziły, bardzo subtelne jak na produkcję Netflixa, za to na łopatki rozłożył mnie ślub profesora Wilczura z Zosią - taki iście młodopolski smaczek :)