Pierwsze skojarzenia jakie nasuwają się z tym filmem, to tanie chrześcijańskie, włoskie produkcje (albo Znachor w stylu Przebudzenia Mocy). Dużo wyniosłości, ckliwa muzyka - jednym słowem kiczowato. Aktorzy pod względem wyglądu bardzo fajnie dobrani, ale jednak same dialogi bardziej przypominają wiejską dyskotekę, niż dwudziestolecie międzywojenne. Do tego brzmi to bardzo teatralnie.
Podobają mi się krajobrazy. Momentami, może trochę sterylne, ale ogólnie bardzo dobre. Piękne.
Akcja dzieje się bardzo szybko. W porównaniu do poprzedniej wersji, nie mamy tu możliwości poczucia, że jesteśmy uczestnikami wydarzeń. Innymi słowy - sceny wyizolowane od siebie. Trudno sobie jakoś wyobrazić, że dane miejsca tworzą jakby jedną całość. Reżyser jakby wyszedł z założenia, że cały czas musi się coś dziać - albo walenie po oczach tanimi emocjami, albo coś ktoś odwala. Jak dla mnie, nawet seriale brazylijskie lepiej budują emocje.