Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Prezydent+jak+z%C5%82oto-127992
GORĄCZKA ZŁOTA

Prezydent jak złoto

Podziel się

Niedawno ogłoszono, że książka "Ogień i furia", opowiadająca o prezydenturze Donalda Trumpa, zostanie zamieniona w serial telewizyjny.

Niedawno ogłoszono, że książka "Ogień i furia", opowiadająca o prezydenturze Donalda Trumpa, zostanie zamieniona w serial telewizyjny. Czekając na niego, warto obejrzeć kilka poświęconych mu dokumentów, w których twórcy prześwietlają osobowość obecnego prezydenta USA oraz jego finansowe imperium.

***

Podobno nie przepada za książkami, równocześnie jest autorem kilku bestsellerów i bohaterem kilku biografii. Wynika z nich, że zdecydowanie woli telewizję i kino, a z kina szczególnie klasykę. Dużą miłością darzy "Bulwar zachodzącego słońca" i "Obywatela Kane'a(uważa, że Kane rozwiązałby wszystkie swoje kłopoty, gdyby tylko znalazł sobie inną kobietę) – ciekawe, że akurat te filmy, opowiadające o upadku ze szczytu i rozpamiętywaniu minionych, wypełnionych zwycięstwami lat. Jeśli ktoś dobrze wytęży wzrok, ujrzy jego sylwetkę w kilku produkcjach. Grał w nich jednak zawsze ogony – za jeden z nich otrzymał nawet Złotą Malinę – i praktycznie wyłącznie siebie, np. milionera, który pomógł Kevinowi trafić do recepcji. Ten milioner został nie tak dawno amerykańskim prezydentem. Nazywa się Donald Trump i uważa swoje nazwisko za markę. Pewnie dlatego można znaleźć je na kilkunastu budynkach, pudełkach z lalkami, etykietach na alkoholach, a nawet na stekach.

W swojej sypialni w Białym Domu ma podobno dwa telewizory, na których nieustannie ogląda kanały informacyjne – to z nich czerpie wiedzę o świecie. Długich narad nie lubi, nie czyta raportów, męczą go nawet prezentacje w Power-Poincie, decyzje podejmuje najczęściej pod wpływem emocji. Dużo czasu spędza na polach golfowych i przy telefonie; wieczorami dzwoni do znajomych i żali im się, jaki jest nieszczęśliwy i szykanowany – taki obraz Donalda Trumpa kreśli Michael Wolff w książce "Ogień i furia". Niedawno ogłoszono, że zostanie ona przeniesiona na mały ekran. Dla Trumpa to dobrze, przynajmniej nie będzie musiał jej czytać, dla nas też – od książki Wolffa naprawdę trudno się oderwać. Przypomina ona trochę "Paragraf 22" Jospeha Hellera, z tą tylko różnicą, że jest to literatura faktu.

Z pewnością jest tu materiał na wspaniały serial; kto nie wierzy, niech rzuci okiem na ten monolog, który prezydent USA zaserwował pracownikom CIA w Langley. Zaczął od słów: "Sporo wiem o West Point. Osobiście mocno wierzę w tradycję akademicką. Opowiadam czasem, że miałem wujka, który przez trzydzieści pięć lat był wybitnym profesorem na MIT i miał niesamowite osiągnięcia akademickie, był wręcz akademickim geniuszem. Wtedy ludzie pytają: czy Donald Trump jest intelektualistą? Zapewniam, jestem bystrym człowiekiem". Co ciekawe, wystąpienie miało być pochwałą nowego dyrektora CIA, Mike'a Pompeo, mianowanego właśnie przez Trumpa. Prezydenta jednak porwała fala, nie pierwsza i nie ostatnia. Swoją żeglugę kontynuował tak: "Powiem wam, że gdy byłem młody... Oczywiście nadal czuję się młodo – czuję się, jakbym miał trzydzieści...trzydzieści pięć... trzydzieści dziewięć lat... Ktoś zapytał: Czy jest pan młody? A ja odpowiedziałem, że moim zdaniem jestem młody. W ostatnich miesiącach kampanii robiliśmy po cztery, pięć, nawet siedem przystanków. Przemowy, wystąpienia przed dwudziestoma pięcioma tysiącami, trzydziestoma tysiącami ludzi, piętnastoma tysiącami, dziewiętnastoma tysiącami. Czuję się młodo, wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy bardzo młodzi. Gdy byłem młody, to w tym kraju zawsze wszystko się wygrywało. Wygrywaliśmy w handlu, wygrywaliśmy wojny. Nie pamiętam, ile miałem lat, jak jeden z moich wychowawców powiedział mi, że Stany Zjednoczone nigdy nie przegrały wojny. A potem, później, jest tak, jakbyśmy niczego nie wygrali. Znacie to stare powiedzenie, że zwycięzca bierze wszystko. Pamiętacie, że ja zawsze mówię, żeby zatrzymać ropę".

"Znacie to stare powiedzenie, że zwycięzca bierze wszystko. Pamiętacie, że ja zawsze mówię, żeby zatrzymać ropę". Aaron Sorkin by tego lepiej nie napisał.
Jakub Socha
Aaron Sorkin by tego lepiej nie napisał. Od tej perełki w zasadzie mógłby zacząć się przyszły serial – już niemal widzę Aleca Baldwina z charakterystycznie ułożonymi ustami wygłaszającego tę gadkę. Widzę też Trumpa, który ogląda ten występ na swoich dwóch telewizorach i pierwsze, co robi, to łapie za telefon, żeby przy pomocy Twittera obrazić gwiazdora. Po jego występach w SNL Trump ćwierkał, że Baldwin jest słabym aktorem i że tylko dzięki niemu jego przyblakła gwiazda znowu świeci. Baldwin z kolei utrzymuje, że żona prezydenta uważa go za wspaniałe wcielenie jej męża.

Wolff tworzy katalog ekscentrycznych i niepokojących zachowań obecnego prezydenta, w "Ogniu i furii" jest jednak też wciągająca akcja, napędzana przez sporą grupę bohaterów pobocznych, którzy w cieniu Trumpa zawiązują sojusze i walczą o wpływy. Z jednej strony grupa Steve'a Bannona – niepokornego dziennikarza, chodzącego w przepoconych ubraniach człowieka z misją, nieufnego wobec establishmentu, prowadzącego narady w motelu nad kartonowym kubkiem z chińszczyzną. Z drugiej: Ivanka Trump i jej mąż, Jared Kushner – członkowie elity, pozbawione charakteru i charyzmy dzieci milionerów, które próbują rozgościć się w Białym Domu, choć naprawdę nie powinni. Są jeszcze zwolniony przez Trumpa James Comey, były dyrektor FBI, znienawidzony tak samo przez Demokratów, jak i Republikanów. Oraz specjalny prokurator, Robert Mueller, który ma zbadać powiązania między Trumpem a Rosją – człowiek starej daty z zegarkiem Casio za 40 dolarów na ręce, który poświęcił pracę w prywatnej korporacji, gdzie zarabiał duże pieniądze, na rzecz służby państwu. Jest tu materiał co najmniej na dwa sezony, a przecież sytuacja jest, że tak powiem, rozwojowa.

Czekając na premierę, warto wrócić do dokumentów – dokumentaliści zajmowali się Trumpem często i gęsto. I to z przeróżnej strony. Jeszcze niedawno o "Trump: An American Dream" było cichutko, dziś, pod wpływem ostatnich miesięcy, jest o nim głośno. Ten czteroodcinkowy serial dokumentalny to coś na kształt "Dynastii" – wczorajsza estetyka, wczorajsze fryzury, wielkie pieniądze, namiętności i zdrady. Trudna miłość między Trumpem a jego ojcem, Fredem. Trudna miłość między Trumpem a Ivaną Marei Trump, przekreślona jego romansem z Marlą Malpes i definitywnie zakończona w świetle reflektorów – na kozetce u prezenterów telewizyjnych i na pierwszych stronach nowojorskich brukowców. W tle hazard, katastrofy lotnicze, flirt z mediami i występ podczas gali amerykańskiego wrestlingu.

Z "Trump: An American Dream" wyłania się portret małodusznego i bezwzględnego człowieka, narcyza, który wyraźnie nie radzi sobie z uczuciami, w dodatku – nie radzi sobie także z samym biznesem. Twórcy dokumentu rozbrajają kilka mitów, które narosły wokół Trumpa, chociażby ten, że jest współczesnym Rockeffelerem i że wielki sukces osiągnął wyłącznie dzięki swojej pracy. Ani jedno, ani drugi nie jest prawdziwe. Ani sukces nie jest taki wielki, ani nie został osiągnięty bez wsparcia.



Wątek pieniędzy powraca także w "Dirty Money", serialu dokumentalnym, którego szósty odcinek poświęcony został w całości Trumpowi. Okazuje się, że pierwszego miliona wcale się nie dorobił, tylko dostał go od tatki – tatko z kolei dostał pół miliona od swojego ojca. Ok, postawił wielki wieżowiec, dziś nazywany Trump Tower, ale większość innych interesów mu raczej nie wyszła, by wspomnieć chociażby o spektakularnej klapie kasyna buńczucznie nazwanego Taj Mahal w Atlantic City. Ludzie, którzy wtedy zaufali obecnemu prezydentowi, do dzisiaj nie mogą się podnieść z długów. Z kolei producenci telewizyjni odpowiedzialni za program "The Apprentice", w którym Trump robił za prawdziwego bogacza i nauczyciela przedsiębiorczości, co ograniczało się w zasadzie do tego, że krzyczał do uczestników: "You're fired", śmieją się, że przed przystąpieniem do realizacji trzeba było mocno odświeżyć Trump Tower, bo pachniało tam grzybem i starocią. Co ciekawe, program okazał się wielkim sukcesem; w trakcie drugiego sezonu Trump miał zgarniać milion dolarów za odcinek.

I tu dochodzimy do jeszcze jednej rzeczy. Mówi się, że gdyby Trump zastrzelił dzisiaj kogoś w biały dzień, na nowojorskiej ulicy, nawet bez wyraźnego powodu, i tak w następnych wyborach dostałby prawie 40 procent głosów. Ten wątek przewija się w dokumencie "Trumped: Inside the Greatest Political Upset of All Time". Patrzymy na niego z perspektywy trzech dziennikarzy politycznych, towarzyszących mu najpierw w wyścigu po nominację Republikanów, a potem już w starciu z Hillary Clinton. Trump jest tu taki jak zawsze: chamski i nieprzygotowany, ale równocześnie trudno nie zauważyć, z jaką łatwością pokonuje kolejnych kontrkandydatów i z jakim entuzjazmem ludzie słuchają tego, co mówi. Ludzie zmęczeni i wściekli na wyalienowany waszyngtoński establishment wręcz jedzą mu z ręki; uważają go za zbawcę. Nie przeszkadza to dziennikarzom wygłaszać w telewizyjnych studiach na kilka godzin przed wynikami wyborów, że na pewno wygra Clinton. Pokazuje to niestety, że i oni całkowicie oderwali się od rzeczywistości i nie znają tak naprawdę swojego kraju. 

To, że panaceum na to oderwanie i ten kryzys ma być facet, który żyje w złotym apartamencie w samym centrum Nowego Jorku, znany z telewizji bogacz, którego życie przypomina "Dynastię", a poziom intelektualny można pewnie porównać do tego, który reprezentował Frank Drebin, samo w sobie jest w równym stopniu smutne i śmieszne. I, tak, to doskonały materiał na film.
61