Festiwal "Jutro filmu" już za nami. Tym samym za nami trzy dni filmów lepszych lub gorszych, porywających lub wręcz beznadziejnych, obrazów o miłości, bądź też o tych, co na dnie, dokumentów i fabuł, rzeczywistości bądź impresji. Za nami trzy dni mieszanych emocji: fascynacji, irytacji, zachwytu lub spoglądania z utęsknieniem na drzwi wyjściowe. Ale takie jest właśnie kino - niejednolite, niespójne, wbijające w fotel, bądź też sprawiające, że nie da się w tym fotelu usiedzieć.
Jakie było w tym roku? Ogromnie różnorodne, na bardzo nierównym poziomie, ale wyjątkowo, bardziej niż podczas poprzednich edycji, bliskie życiu. Przeważały obrazy ściśle odnoszące się do tego, co boli, do tego, co obok nas - do starości, upośledzenia, dresiarstwa, chamstwa, śmiechu i tragedii. Dużo łez, dużo bólu, niedopowiedzeń, tego, co pozwala ukryć niedoskonałości albo wręcz brak pomysłu na kontynuację wątku, na puentę.

Twórcy bardzo często zapętlali się gdzieś po drodze, epatowali niepotrzebnymi scenami, przerastała ich wizja i ambicja, nie mająca żadnego przełożenia na możliwości artystów. Rzucało się to w oczy głównie przy filmach dłuższych. Zdecydowanie lepsze były krótkie formy, najwyżej kilkominutowe. Część twórców starała się także wykorzystać to, czego nie umieli - nie ukrywali swoich braków, niedopracowanych dialogów, złego aktorstwa - wykorzystujących naiwność widza filmów było zeszłego weekendu bardzo dużo. Najmarniejsze były fabuły, tu najbardziej widać było braki i warsztatu, i pomysłu, szczególnie dotkliwe przy wszelkiego rodzaju adaptacjach. W tej kategorii jedynie parodie i pastisze ratowały honor i przywracały jakiś poziom, choć I nagroda dla filmu
"Jak zginęła Lola D.?" wzbudziła najwięcej kontrowersji i na jej temat rozgorzała największa dyskusja. Było parę filmów, które wzbudziły duże emocje.
Oprócz wspomnianej
"Loli" była to na pewno etiuda
"Dzielna" - o upośledzonych chłopcach, która podobała się widzom, ale została pominięta w werdykcie,
"Bojki" - epatujący wulgaryzmami obraz życia blokersów z Bielska Podlaskiego,
"Modliszka" - bezkonkurencyjna opowieść o owadziej miłości,
"I zobaczę twój śpiew" - szczery film o chłopcu opiekującym się umierającym dziadkiem,
"Poland: the update" - dokument o cudzoziemcach opowiadających o swoich wrażeniach z życia w polskiej, warszawskiej rzeczywistości,
"Dzieci" - smutna historia starej kobiety, opuszczonej przez dzieci.
Jak dla mnie, hitem, oprócz nagrodzonej
"Rozmowy", był film
"Miś" - historia pluszowego misia, który okazuje się zabawkowym pedofilem. Był to obraz, który w bardzo oryginalny sposób i poprzez niekonwencjonalną fabułę, odwoływał się do bardzo poważnego problemu i mocno "walił" widza po głowie. O tych filmach na pewno jeszcze usłyszymy, ci, których nie było z nami w ten weekend, powinni je obejrzeć.
Trudno oceniać kino amatorskie. Trudno się do niego ustosunkować i trudniej powiedzieć "stary, twój film jest beznadziejny, idź do domu i nie rób tego więcej", bo młodzi twórcy są bardzo zaangażowani i przywiązani do swoich dzieł. Łatwo ich urazić, zniechęcić, zdenerwować, czego świadkami byliśmy nawet na sali, kiedy autora
"Kartoteki" poniosły nerwy. Członkom jury przy wyborze przyświecało kilka słów - kluczy, którymi się kierowali. Najważniejszym kryterium była samoświadomość, czyli wiedza o wszelkiego rodzaju ograniczeniach, jakim podlega każdy niezawodowiec, czy są to pieniądze, czy sprzęt, czy brak tzw. warsztatu. Film nagrodzony Grand Prix,
"Rozmowa" jest dowodem na to, że można, będąc młodym, niezbyt doświadczonym człowiekiem, nakręcić film, w którym zachowana jest równowaga pomiędzy formą i treścią, w którym ambicje są dostosowane do środków. Ten film jednogłośnie wygrał, bo autor umiał zachować dojrzały dystans do tego, co mocno osobiste i szczere; opowiadając o swoim ojcu, zdrowo podszedł do tematu. Uniknął pułapki, w którą wpadło wielu - zaangażowania ponad miarę. Dokument to szczególnie delikatna materia, bo mamy tu do czynienia z żywymi ludźmi, którymi nie można się bawić, z których nie wolno kpić, tak jak zdarzyło się niektórym młodym reżyserom.
Krytykować można bez końca. Jednak idea tego festiwalu jest zupełnie inna. Młodzi ludzie przyjeżdżają tu po krytykę, po reakcje dużej widowni, ludzi, których nie znają, po opinie krytyków. By zobaczyć filmy kolegów, porównać się z nimi i poznać swoje mocne i słabe strony. Ale przede wszystkim przybywają z całej Polski i ze świata po zachętę, by podkręcić swój zapał, by kolejny raz dowieść sobie że to, co robią ma sens, że ktoś chce to oglądać. Tłumy, które przewijały się przez kino Relax świadczą o tym, że są ludzie, od których siłą do robienia kina można się zarazić.
A co do samego festiwalu... Dużo ludzi, trochę opóźnień, kompletowane w ostatniej chwili jury, warsztaty, które były suchymi wykładami i to osób także występujących niejako na zastępstwo, nudne dyskusje i brak gwiazdy, która przyciągnęła tłumy, czyli
Romana Polańskiego. Nie za wszystko jednak należy winić organizatorów, bo trzeba przyznać, że w obliczu tak wielkiej ilości i filmów i widzów, poradzili sobie nie najgorzej. Z roku na rok organizacja wydaje się lepsza, filmy są na wyższym poziomie, nie pozostaje więc nic innego, niż czekać na "Jutro filmu 2002".