9 października w Teatrze Wielkim w Warszawie odbyła się uroczysta premiera nowej wersji "Ziemi obiecanej" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Przed projekcją twórcy obrazu oraz występujący w nim aktorzy spotkali się z dziennikarzami na konferencji prasowej. Wśród obecnych gości byli m.in. Andrzej Wajda, Andrzej Seweryn, Wojciech Pszoniak, Daniel Olbrychski, Anna Nehrebecka, Witold Sobociński (operator), Tadeusz Kosarewicz (scenograf) oraz Barbara Ptak (kostiumograf). W pierwszej kolejności posypały się oczywiście pytania dotyczące zmian, a dokładnie skrótów, które poczyniono w nowej wersji, krótszej od oryginalnej o ponad 20 minut. Po 25. latach każdy ma prawo spojrzeć na swój film krytycznie - zaczął swoją wypowiedź Andrzej Wajda. Ja na niego spojrzałem od razu jak skończyliśmy prace nad filmem i od początku wydał mi się on za długi. W owych czasach jednak była moda na filmy długie i nikomu to nie przeszkadzało. Teraz robi się krótsze filmy i 2,5 siedzenia w kinie to dla wielu widzów zbyt długo. Oprócz tego dostrzegłem w "Ziemi obiecanej" cały szereg elementów, scen, które mimo, iż zawarte w filmie to nie wpływały znacząco na jego treść. Pamiętajmy, że kiedy robi się film to z wielu scen przy montażu wręcz nie chcemy zrezygnować, ponieważ bardzo się nad nimi napracowaliśmy i po prostu ich nam żal. Po 25. latach możemy spojrzeć na nie z większym dystansem i obiektywizmem i z mniejszym bólem serca się ich pozbyć.Szczególnie dużo kontrowersji wzbudziło skrócenie słynnej sceny erotycznej z udziałem Kaliny Jędrusik i Daniela Olbrychskiego. Zdaniem samego aktora scena ta przeszła już do historii i nie należało jej zmieniać. Andrzej Wajda jednak temu stanowczo zaprzeczył. Przyznał, że faktycznie 25 lat temu scena ta robiła ogromne wrażenie na widzach do tego stopnia, że na sali kinowej zamierał na sali kinowej oddech, ale obecnie podobne sceny widać w co drugim filmie. Wcale tej sceny nie żałuję i nie wydaje mi się, żeby Daniel Olbrychski dokonał tak jakiś szczególnych osiągnięć artystycznych. Ta scena zatem w nowej wersji została znacznie okrojona, ale dodano natomiast fragment, który mnie zawsze podobał się w serialu, a który z braku miejsca nigdy w filmie kinowym się nie znalazł. Jest to scena, w której kilku fabrycznych urzędników schodzi się w jakiejś piwnicy, gdzie wspólni muzykują grając utwory klasyczne. Okazuje się zatem, że ci ludzie, zdawałoby się wyłącznie pochłonięci finansami, mają jednak jakieś potrzeby duchowe, które na co dzień tłamszone są przez gwałtowną chęć dorobienia się. Pozbyłem się tylko scen moim zdaniem niepotrzebnych i dzięki temu film ma jeszcze żywszy rytm. Następnie wielkiego reżysera zapytano o to, jak wspomina prace nad "Ziemią obiecaną", pierwszy w jego karierze filmem, w którym artysta zrywa wyraźnie z tradycją romantyczną. Wajda przyznał, że faktycznie przeniesienie na ekran "Ziemi obiecanej" było swego rodzaju wyzwaniem, ale jak do każdego projektu podchodził do niego z dużym zapałem. Najbardziej podobało mi się, że kiedy rozpoczęliśmy parce nad tym tytułem to wtedy cała ekipa poczuła w sobie jakby inny rytm. Scenariusz, postacie, dialogi wymuszają na nas inny rytm. W owych czasach polskie kino starało się żeby jego rytm bił zdrowo, tak jak kina zachodniego. Nie podobały nam się dłużyzny ze wschodu. Wydawało nam się, że kino powinno być energiczne i dynamiczne. Ten film to odzwierciedla. Wszyscy począwszy od muzyki, przez scenariusz a skończywszy na aktorach, wszyscy czuliśmy, że jakiś nowy duch w nas wstąpił. Ta atmosfera udzieliła się widowni, która nagle z biednego kraju przeniosła się do Polski, w której wszystko było możliwe. Trzej chłopcy, którzy nie mieli nic otworzyli fabrykę i w szybkim czasie doszli do majątku, była t kariera, o jakiej w ówczesnej Polsce można było tylko marzyć.Dziennikarze natychmiast zareagowali mówiąc, że teraz takich chłopców jak bohaterowie Reymonta mamy w naszym kraju mnóstwo. Czy zatem "Ziemia obiecana" będzie atrakcyjna dla młodych ludzi, ludzi wychowanych już w zupełnie innej niż PRL-owska rzeczywistości? O to się nie martwię - powiedział Wajda. Temat powieści Reymonta jest cały czas aktualny. Chętnie zrealizowałbym współczesną wersję "Ziemi obiecanej". Wiem jakbym ją wyreżyserował, wiem z jaką ekipą tylko niestety nie ma już z nami Reymonta. Wierzę jednak, że młodzi widzowie dobrze przyjmą ten, ponieważ jak powiedziałem ta historia jest cały czas aktualna a w dzisiejszych czasach nawet bardziej niż 25 lat temu. Następnie posypały się pytania odnośnie tego, czy oryginalna kopia "Ziemi obiecanej" została zachowana i czy przyszłe pokolenia będą miały okazje porównania obu wersji. Na te pytania wyczerpującą odpowiedział operator Witold Sobociński, zdaniem twórców największy przeciwnik realizowania nowej wersji filmu. Zapewnił on dziennikarzy, iż negatyw oryginalnej wersji jest zachowany to znaczy, że stara wersja jest uratowana. Sobocinski powiedział również, że nie zgadzał się na nową wersję, ponieważ uważa, że "Ziemia obiecana" jest filmem tak dobrym, że nic w nim nie można już poprawić. Później zainteresowanie dziennikarzy przeniosło się na aktorów grających główne role w filmie - Andrzeja Seweryna, Wojciecha Pszoniaka i Daniela Olbrychskiego. Zostali oni zasypani pytaniami na temat ich doświadczeń i wrażeń z pracy nad filmem. Pierwszy zabrał głos Wojciech Pszoniak, który powiedział, że początkowo wcale nie miał grać jednej z głównych ról w "Ziemi obiecanej". Wajda owszem wręczył mu scenariusz, ale przewidział dla niego rolę bohatera drugoplanowego. Dopiero później to się zmieniło. Praca nad filmem była dla niego olbrzymim przeżyciem, potęgowanym faktem, iż całej trójki jedynie Olbrychski wystąpił wcześniej w wysokobudżetowej produkcji jaką był "Potop"Jerzego Hoffmana. Zatem pozostali traktowali go jako wybitnie doświadczonego aktora i patrzyli na niego z nieukrywanym podziwem. Pszoniak również podkreślił, że atmosfera pracy na planie była wyjątkowa. Właściwie każdy czuł, że w wyniku ich pracy powstaje film wyjątkowy, który na pewno przejdzie do historii. Każda scena, każdy aktor, wszystko jest tym uczuciem i energią wypełnione. Sam fakt, iż po 25 latach o tym filmie i o naszych rolach wciąż się mówi jest już nobilitacją. Oczywiście nie zapominajmy również o tym, że to dzięki temu filmowi nasza trójka zaczęła otrzymywać propozycje ról z zagranicy, gdzie niektórzy z nas grają do dnia dzisiejszego. Mnie samu rola ta dała jakieś odbicie w kinie polskim i pomogła osiągnąć moją dzisiejszą pozycję.Następnie głos zabrał Andrzej Seweryn, który przyznał, iż "Ziemia obiecana" to film podczas realizacji którego poznawał on swoje aktorskie ABC. Byłem wtedy zupełnie niedoświadczony i wiem, że dziś zagrał bym zupełnie inaczej tą role, wiem, że byłbym bardziej wymagający wobec aktorów i reżysera.Ja byłem w tym najbardziej głupi - zaczął swoją wypowiedź Daniel Olbrychski. Uważałem, że robienie tego filmu jest bez sensu i że moja role tez jest bez sensu. Zgodziłem się tylko i wyłącznie dlatego, że prosił mnie o to Andrzej Wajda. Oczywiście po kilku dniach od daty rozpoczęcia zdjęć okazało się, że stanąłem przed jednym ze swoich największych wyzwań aktorskich. Dzięki temu filmowi wiele się nauczyłem, nie tylko jako aktor, ale również jako człowiek. Robiliśmy przecież film o pieniądzach a to w ówczesnej Polsce było nie do pomyślenia. To była czysta abstrakcja, że 3 chłopców nie ma nic i za rok mają największą fabrykę w Łodzi. Teraz to rozumiem, ale zrozumiałem to dopiero podczas realizacji tego filmu. Wydaje mi się zatem, że powrót "Ziemi obiecanej" jest czymś ożywiającym dla moich wnuków, z którymi oczywiście wybiorę się do kina. Ja również w pewnym momencie zacząłem odczuwać, że pracujemy nad czymś wyjątkowym. Kiedy kręciliśmy scenę, w której trójka bohaterów biegnie przed siebie przez moje ciało zaczęła płynąć energia, która towarzyszyła mi już przez cały okres pracy. Ta energia była oczywiście już u Reymonta, ale dostrzegł ją Andrzej a nie ja, ja dojrzałem do tego później.