Minął kolejny, czwarty już dzień festiwalu filmu dokumentalnego Planete Doc Review. Znów zobaczyliśmy parę poruszających dzieł. Jeśli któreś z nich spodobało się Wam szczególnie, napiszcie z niego recenzję. Do wygrania są atrakcyjne nagrody. Recenzje nadsyłajcie na adres:
recenzja@docreview.pl lub
docreview@filmweb.pl
Co zobaczyła wczoraj niestrudzona redakcja Filmwebu?
'Życie pisze najlepsze scenariusze' - to chyba jedno z najbardziej wyświechtanych zdań w języku. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to zdanie prawdziwe. Życie tworzy też najciekawszych bohaterów, czego najlepszym dowodem jest hiszpański dokument
"Lucio – oszust, murarz, anarchista".
Lucio Urtubia to niezwykle barwna postać. Urodzony w biednej rodzinie, pozbawiony edukacji, dorastał w Hiszpanii ogarniętej wojną domową. Jednak Lucio był człowiekiem obrotnym i sprytnym, a przy tym miał smykałkę do znajdywania i wykorzystywania przeróżnych okazji. Zajmował się przemycaniem kontrabandy, napadami na bank, a także fałszowaniem pieniędzy i dokumentów na niezwykłą skalę. Miał kontakty z wielkimi tego świata, jak choćby Che. Przeżywał niesamowite historie, rodem z najprzedniejszych filmów sensacyjnych. A jakby tego było mało, jest z Lucio niezły gawędziarz i mitoman.
Mając takiego bohatera, reszta w zasadzie się nie liczy. Mimo to twórcy filmu próbują uatrakcyjnić przekaz, rozbijając czas narracji na dwie paralelne historie, ozdabiając film różnymi formalnymi wtrętami. Są to starania, które czynią z
"Lucio" dokument modny, lecz to wcale nie oznacza, że lepszy. Czasem mniej znaczy lepiej. (mp)
Dowodem na to może być skromny dokument
"Tajemnica Devy". Rumuńscy twórcy po prostu wzięli kamery i przyglądając się dwóm małym dziewczynkom, obserwują ich zmagania z rygorem w szkole mistrzyń gimnastyki sportowej. Widzimy je bawiące się i ćwiczące. Niezmordowane, czasem okrutne treningi niejedną osobę wykończyłyby fizycznie i psychicznie. Tymczasem u bohaterek aż kipi od ambicji i pragnienia zdobycia uznania i sławy.
"Tajemnica Devy" pozbawiona jest fajerwerków. Obraz jest prosty, montaż niewyszukany. Jednak twórcy dobrze zdają sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma żadnej potrzeby ingerencji w materię historii. Ta broni się sama i czyni film interesującym studium straconego dzieciństwa, lecz zyskanej sławy. (mp)
"Holenderska fabryka kokainy" to z kolei film, który odbiega od standardów typowego dokumentu.
Jeanette Groenendaal niczym do blendera wrzuciła trzy historie, zmiksowała je razem i stworzyła z tego impresję niejednoznaczną i wymagającą od widzów dużo skupienia. W jej filmie nic nie jest podane na tacy. Poszczególne elementy układanki pojawiają się w różnej, zdawałoby się przypadkowej kolejności i to do widza należy złożenie ich w jedną historię.
Ta formuła ma swoje dobre i złe strony.
"Holenderska fabryka kokainy" ma bardzo żywy charakter. Zdaje się być raczej instalacją, tworem niezależnym żyjącym swoim własnym życiem, zapraszającym widza do interakcji. Z drugiej jednak strony bardzo powierzchownie podchodzi do wszystkich zasygnalizowanych w filmie problemów. Jednym z głównych bohaterów obrazu jest 62-letni mężczyzna, który większość swojego dorosłego życia spędził pod wpływem narkotyków. Jjednak ani o nim ani o jego uzależnieniu wiele się nie dowiemy. Fascynująca jest historia holenderskiego przemysłu narkotykowego, który przez lata był całkowicie legalny. Niestety poza kilkoma interesującymi faktami pozostajemy z niczym. Reżyserka pokazuje również, że paranoi bycia obserwowanym czy podsłuchiwanym przynajmniej w Holandii nie jest żadną paranoją, lecz rzeczywistością. Inwigilacja zatacza tam kręgi niespotykane na świecie. Jednak próżno w filmie szukać analizy zjawiska. Trochę szkoda, bo każdy z tych tematów zasługuje na swój własny pełnometrażowy dokument. (mp)
Wczorajszy dzień przyniósł również znakomity film
Andrzeja Fidyka "Yodok Stories". Jeden z najlepszych polskich dokumentalistów opowiada o łamaniu praw człowieka w Korei Północnej obserwując z kamerą przygotowania do... scenicznego musicalu rozgrywającego się w obozie koncentracyjnym Yodok. Jednocześnie reżyser spotyka się z osobami, które zdołały stamtąd uciec.
Fidyk używa teatru jako metafory komunistycznego państwa, gdzie organizuje się rozbuchane wizualnie defilady z tysiącami artystów, podczas gdy zwykli obywatele głodują. W filmie znalazła się zadziwiająca scena - oto przy jednym stole piją alkohol byli więźniowie oraz ich strażnik. Ci ludzie zdają sobie sprawę, że ich położenie było kwestią przypadku. Role w teatrze życia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a prześladowca w każdej chwili może stać się prześladowanym. (łm)