Burza wokół projektu ustawy o kinematografii

Rzeczpospolita /
https://www.filmweb.pl/news/Burza+wok%C3%B3%C5%82+projektu+ustawy+o+kinematografii-20418
- To jest być albo nie być polskiej kinematografii - mówią filmowcy o projekcie ustawy, nad którym w środę będą dyskutować posłowie i goście Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Prywatni nadawcy telewizyjni i kablowi, których ustawa obciąża odpisami na rzecz kina, zapowiadają ostry protest.

Przez rokiem do Sejmu wpłynęły dwa projekty - rządowy i poselski, oba krytykowane przez środowisko. Zaczęła nad nimi pracować nadzwyczajna podkomisja poselska powołana przez Komisję Kultury i kierowana przez posła Piotra Gadzinowskiego. Po roku powstał projekt - nowoczesny i odważny.

- Współpracowaliśmy z prawnikami i ekspertami, ogromnie pomogło nam Biuro Legislacyjne Kancelarii Sejmu - mówi Piotr Gadzinowski.

Posłowie wprowadzili do projektu wiele zmian, przede wszystkim uregulowali dwie najbardziej sporne kwestie: prywatyzację państwowych instytucji filmowych oraz źródła finansowania kinematografii. Pierwsza nie budzi wielkich emocji. Studia filmowe będą miały na prywatyzację bądź komercjalizację pięć lat. Przez ten czas zachowają prawo zarządzania polskimi filmami sprzed 1989 roku, przy zobowiązaniu, że 50 proc. wpływów z ich sprzedaży będą przekazywały do powstałego Instytutu Sztuki Filmowej. Druga sprawa już wywołała burzę.

- Zdajemy sobie sprawę, że polska kinematografia, podobnie jak inne europejskie, nie jest w stanie utrzymać się sama, z dochodów z rynku. Przyjęliśmy więc, że na jej fundusz, poza budżetem, powinni składać się wszyscy, którzy korzystają z filmowego katalogu - wyjaśnia poseł Gadzinowski.

W artykule 19 projektu ustawy znalazły się więc zapisy tworzące zewnętrzne, pozabudżetowe źródła finansowania kinematografii. Ustawa zobowiązuje do wpłat na rzecz powstającego Instytutu Sztuki Filmowej właścicieli kin (2 proc. przychodów z biletów), dystrybutorów DVD i VHS (3 proc. dochodu ze sprzedaży i wynajmu nośników z filmami), nadawców programu telewizyjnego (2 proc. przychodu z reklam), operatorów telewizji kablowych (2 proc. przychodu z opłat).

Wcześniej, ilekroć filmowcy próbowali wpisać takie punkty do ustawy, prywatni nadawcy i dystrybutorzy rozpoczynali protest. Wiadomo, nikt nie chce oddawać swoich dochodów. Ale podobnie wygląda strategia kulturalna we wszystkich niemal państwach Unii Europejskiej: w przodujących krajach obciążenia nadawców są znacznie wyższe niż te zapisane w polskim projekcie ustawy. Podobny mechanizm finansowania kinematografii został już wprowadzony w Słowenii i na Węgrzech. Węgrzy nawet poszli dalej: mają ulgi podatkowe i przepisy, według których każdy podmiot może 20 proc. swego podatku przeznaczyć na produkcję filmową. My ciągle wleczemy się w ogonie Europy.

W ostatnim okresie polscy ustawodawcy chowali głowę w piasek, proponując, by artykuły o obciążeniach nadawców znalazły się np. w ustawie o radiu i telewizji. Teraz posłowie z podkomisji nadzwyczajnej poważnie zmierzyli się z problemem. Wiadomo, że gra idzie o duże pieniądze, ludzie kina obawiają się zmasowanych ataków. Elementem przetargowym może stać się zbliżająca się kampania wyborcza. Bo teraz Sejm musi podjąć decyzję w sprawie ustawy. Czy przegłosuje ją w obecnym kształcie? Czy posłowie, tuż przed wyborami, będą chcieli zadrzeć z silnymi prywatnymi mediami?

- Mam nadzieję, że ta ustawa nie stanie się elementem gry politycznej - mówi poseł Piotr Gadzinowski. - Jesteśmy w stanie skończyć prace nad nią jeszcze w tej kadencji. Jeśli teraz tego nie zrobimy, znowu miną lata, zanim następny projekt trafi pod obrady Sejmu. A bez ustawy nie ma mowy o jakiejkolwiek kooperacji z Unią Europejską.

Nowe zapisy dotyczące zewnętrznych źródeł finansowania produkcji filmów stwarzają kinu perspektywę dźwignięcia się. Razem z pieniędzmi z budżetu, darowizn, wywalczonych już przez kulturę odpisów z Totalizatora Sportowego, przychodów z eksploatacji starych filmów i z majątku Instytutu powinny dać roczny fundusz w wysokości ok. 100 mln zł, pozwalający na wsparcie produkcji 35 - 40 filmów fabularnych, zarówno powstających w studiach, jak i w firmach prywatnych. To przyzwoity poziom produkcji dla kraju o wielkości i tradycjach Polski. Powrót do tego, co osiągnęliśmy w latach 70.

Bez nowej ustawy polskie kino skazane jest na obumieranie. 15 lat po transformacji funkcjonuje ono ciągle na podstawie prawa z roku 1987, gdy w Polsce panował inny ustrój, a kultura nie musiała mierzyć się z drapieżnym rynkiem. Przez 10 lat, mimo że dwa projekty - w 1997 i 1999 roku - trafiły do Sejmu, nie udało się uchwalić nowej litery filmowego prawa. Dzisiaj nie ma już czasu na spory.