Wśród prawie tysiąca filmów, które powstały pomiędzy 1946 a 1989 r., są obrazy
Munka,
Wajdy,
Kawalerowicza,
Kutza,
Zanussiego,
Marczewskiego,
Kieślowskiego i wielu innych mistrzów polskiego kina. Do kogo dziś należy ten wielki skarb narodowej kultury? Kto powinien czerpać zyski ze sprzedaży tych filmów? - zastanawia się Barbara Hollender w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".
Po 1989 roku sprawa stała się jasna. Film należy do producenta, który zbiera na niego pieniądze. Starsze tytuły są kością niezgody. W sierpniu 1994 roku prawami do zysku z ich sprzedaży podzieliły się państwowe studia: Kadr, Tor, Perspektywa, Oko, Dom, Zebra, Zodiak i Profil.
W pierwszej kolejności ich własnością stały się filmy wyprodukowane przez zespoły o tych samych nazwach. W ten sposób np. Kadr dostał ok. 100 tytułów (m.in. wszystkie obrazy jego szefa Jerzego Kawalerowicza), Tor - 35 (m.in. filmy
Krzysztofa Zanussiego,
Krzysztofa Kieślowskiego,
Edwarda Żebrowskiego, kilka filmów
Stanisława Różewicza,
Janusza Majewskiego, "
Rejs"
Marka Piwowskiego). Studia dostały też filmy reżyserów, którzy byli u nich na etatach.
Nie ulega wątpliwości, że kilka studiów w latach 90. przetrwało trudne chwile głównie dzięki wpływom ze sprzedaży starych filmów. Ale dzisiaj nie są to kokosy. Jan Włodarczyk twierdzi, że obrót starymi tytułami z roku na rok wykazuje tendencję spadkową. W 1999 roku wynosił 1,8 mln zł, w 2000 - tylko 1,3 mln. Rok 2002 zamknął się sumą ok. 800 tys. zł. A prognozy na następne 2 - 3 lata są mizerne: 200 - 250 tys. zł rocznie. Drugie tyle mogą uhandlować poszczególne studia. W sumie więc filmy sprzed 1989 roku będą w najbliższych latach wzbogacać budżet kinematografii o ok. 0,5 mln zł rocznie. Z jednej strony to niewiele, zważywszy że koszt wyprodukowania jednego obrazu to dziś ok 3 mln zł. Z drugiej jednak każdy producent wie, jak ważne jest choćby 100 tys. zł, gdy brakuje pieniędzy na zakończenie prac. (...)
W latach 90. TVP płaciła około 15 tys. zł za prawo do jednej projekcji polskiego filmu. Dzisiaj jest gotowa zaoferować najwyżej 7 - 8 tys. zł, na dodatek żądając prawa do wykorzystania kopii w dowolnej z czterech anten. Za drugą projekcję płaci się już tylko 50 proc., za kolejne - po 25 proc.
Czasem zgłosi się z propozycją zakupu Biuro Ośrodków Regionalnych, ale tam kontrakty opiewają na bardzo niewielkie sumy. Kupuje też polskie filmy kanał "Ale kino!" - jednak jako kanał o bardzo ograniczonym zasięgu płaci najwyżej 1/3 zwyczajowej ceny.
Inną przyczyną spadku obrotów jest zmęczenie widzów dawnymi obrazami. Dzisiaj telewizje interesują się filmami "kultowymi". Z owych kilkuset starych tytułów "chodzi" zaledwie 50 - 60. Filmy
Wajdy, Hasa, Kutza, Hoffmana, komedie takie jak
"Rejs" Piwowskiego,
"Miś" Barei. A właśnie prawami do większości tych filmów studia teraz nie dysponują, bo sprzedały je telewizji, podpisując długoterminowe kontrakty. (...)
W czasie tworzenia nowej ustawy o kinematografii ciągle wraca pytanie: Do kogo powinny należeć filmy powojennego 50-lecia? (...)
Minister Waldemar Dąbrowski powiedział wyraźnie, że jego zdaniem cezurę własności powinna stanowić data 1989 r. Od tego właśnie momentu studia usamodzielniły się i zaczęły pełnić funkcję producentów. Przedtem wszystkie filmy - choć przygotowane w zespołach - realizowane były wyłącznie za pieniądze państwowe. Teraz więc, zdaniem ministra, powinny wrócić do państwa, a zyski z ich sprzedaży trafić do przyszłego Instytutu Sztuki Filmowej.
W praktyce oznacza to, że np. studio filmowe Tor straciłoby wszystkie filmy
Krzysztofa Kieślowskiego poza "
Podwójnym życiem Weroniki" i "
Trzy kolory". I wszystkie filmy Krzysztofa Zanussiego, które powstały przed 1989 rokiem, w tym choćby "
Strukturę kryształu",
"Życie rodzinne" czy
"Barwy ochronne". Kadr musiałby się pożegnać z obrazami
Jerzego Kawalerowicza, z "
Matką Joanną od Aniołów" i "
Austerią" na czele.
Tymczasem szefowie studiów uważają, że mają do tych tytułów moralne prawo. Często były one inspirowane przez ich kierowników literackich, powstawały pod ich opieką, oni też przepychali je przez komisje scenariuszowe i kolaudacyjne, czasem jeszcze prowadząc boje z cenzorami z Mysiej i Wydziału Kultury KC. (...)
O tym, co stanie się z państwowymi studiami i do kogo będą należały filmy sprzed 1989 roku, zadecyduje nowa ustawa o kinematografii. Warto jednak zdać sobie sprawę, jak skomplikowana jest to sprawa. Prawnicy interpretują paragrafy ustawy i zarządzenia sprzed lat w rozmaity sposób, na korzyść różnych stron. Producenci prywatni powołują się na poczucie sprawiedliwości i równy dostęp do funduszy i mają swoje racje. Szefowie studiów mówią o moralnym prawie do tytułów, które powstały pod ich kierunkiem i z ich twórczym udziałem i ich argumenty można zrozumieć. Niektórzy zresztą chcą zatrzymać jedynie filmy własne, zrzekając się praw do obrazów wyprodukowanych przez nieistniejące już instytucje. (...)