ENH: Nieświeży oddech starych mistrzów

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/ENH%3A+Nie%C5%9Bwie%C5%BCy+oddech+starych+mistrz%C3%B3w-44722
Na tegorocznej sekcji Panorama Kina Współczesnego: Mistrzowie czuć naftaliną. Starzy mistrzowie zawodzą, oglądając nowe filmy Krzysztofa Zanussiego czy Erica Rohmera, przychodzi na myśl tylko jedno słowo – archaizm. Kino bez cienia emocji, martwe, nieangażujące. Zanussi się zresztą  tego nie wypiera, co więcej – chwali. "To kino niedzisiejsze, świadomie wycofane, idące naprzeciw  filmowym trendom ostatnich lat" –  mówił reżyser podczas spotkania z publicznością po pokazie swojego ostatniego filmu, włosko-francuskiej produkcji "Czarne słońce". Powiedzieć, że w czasie oglądania  go słychać szelest papieru, byłoby komplementem. Niestety, oglądając nowe dzieło twórcy "Iluminacji" nie słyszymy niczego i nic w nas nie pozostaje. "Czarne słońce" to w założeniu opowieść o wielkiej miłości, stracie i zemście, a szerzej traktat o obecności Zła w świecie. Młode małżeństwo cieszy się miodowym miesiącem, który zostaje brutalnie przerwany przez tragiczną śmierć męża. Ona, (znana z "Rain Mana" Valeria Golino) nie mogąc się z tym pogodzić, widząc bezradność policji (tylko 8 lat więzienia za śmierć ukochanej osoby?), postanawia sama ukarać mordercę. Jednak nic nie pójdzie tu łatwo, ponieważ po drodze musi zmierzyć się szeregiem dylematów moralnych, bazujących, jak zawsze w przypadku tego reżysera, na manichejsko pojętej etyce chrześcijańskiej. U Zanussiego wszystko musi znaczyć, być ważkie. Reżyser nie wierzy, że widz mógłby cokolwiek zrozumieć, gdyby zniuansować choć odrobinę opowiadaną historię. Tak więc bohaterowie deklamują nam swoje rozterki, a całość rozpięta jest na prostych opozycjach. Małżeńska para jest piękna, mieszka w starym sycylijskim domu, pełnym rzeźb i obrazów (wiadomo: kultura wysoka). Morderca, o wyglądzie zdegenerowanego hipisa, żyje w ciemnej norze, nie ma oka, jest handlarzem narkotyków i ma za złe Bogu, że nie może już grać na skrzypcach, co czynił w młodości. Chce się więc zemścić, ponieważ nie może tworzyć piękna, postanawia je zniszczyć. To nie moja interpretacja, te zdania naprawdę padają w filmie. Wszystko zostaje nam łopatologicznie wytłumaczone. W "Czarnym słońcu" nie ma cienia normalnej postaci, strzępku naturalnego dialogu. Są przemowy i łopatologiczne wykłady jak z podręcznika filozofii do trzeciej klasy liceum. Świat u Zanussiego jest ziszczonym marzeniem konserwatysty spod znaku Allana Blooma, gdzie nawet szeregowemu komisarzowi nieobce są teologiczne niuanse, a koroner jest biegłym znawcą historii sztuki. Gdyby ten świat był pusty, mógłby być przynajmniej piękny. Niestety jest tylko martwy. Jak ten film. Na festiwalu możemy oglądać także najnowszy film, jednego z ojców francuskiej Nowej Fali, Erica Rohmera. "Miłość Astrei i Celadona" to ekranizacja XVII-wiecznej powieści Honore d'Urfe, opowieść o miłości tytułowej pary pasterzy. Historia najbardziej klasyczna z możliwych. Astrea kocha się w pięknym Celadonie, ale jej uczucie nie znajduje zrozumienia w oczach rodziców. W wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności dziewczyna jest przekonana, że jej ukochany zginął. To oczywiście dopiero początek perypetii, w trakcie których nie zabraknie i tajemniczych nimf i damsko-męskich przebieranek, a których koniec jest łatwy do przewidzenia. Zaskoczenie jest zresztą ostatnią rzeczą, jaką chciałby osiągnąć francuski mistrz. Jego nowy film jest świadomie archaiczny i teatralny, co nie jest nowością w przypadku tego reżysera, jednak tym razem miłość do staroci okazała się zbyt silna i reżyserowi wyszła koszmarna ramotka. Jego film to  adaptacja w skali 1:1, próba dokładnego przeniesienia na ekran powiastki sprzed kilkuset lat, bez żadnych ukłonów w stronę współczesnego widza.  Reżyser pozostawił nawet męczące didaskalia, które niestety,  miast tłumaczyć nam oglądane na ekranie wydarzenia, wzmagają tylko efekt sztuczności. "Miłość Astrei i Celadona" to wymęczony efekt sentymentów reżysera, którymi nie jest w stanie przejąć się niestety nikt poza nim samym. Zawodzi zwłaszcza to, co zawsze było największa siłą romehrowskiego kina, a mianowicie dialog. Jego bohaterowie nieustannie mówią, analizują, prowadzą niekończące się dysputy. Tematy są zawsze te same – związki międzyludzkie, miłość, jednak mimo pozornej deklaratywności, nigdy nie mieliśmy wrażenia sztuczności. Postacie u Rohmera mówiły tak, jak my chcielibyśmy mówić o sprawach, dla których często nie znajdujemy języka. Analizowali nas za nas. W "Miłości..." niby jest podobnie, a jednak dialog jest martwy, nieangażujący, jak z marnego teatru. Czyżby rację miał jednak Andrzej Żuławski, bohater jednej z nowohoryzontowych retrospektyw, że "kino nie jest miejscem dla ludzi starych". Nowe filmy Zanussiego i Rohmera uprawdopodabniają ten mocny sąd. Na Nowych Horyzontach trwa pierwsza w historii tak duża retrospektywa kina z Nowej Zelandii.. Poza znanymi rzeczami, jak chociażby "Sleeping Dogs" Rogera Donaldsona, trafiają się małe perełki. Do takich zaliczyć można film "Farma Footrot: pieskie życie", czyli pierwsza i jak dotąd jedyna nowozelandzka pełnometrażowa animacja. Historyjka pewnego neurotycznego psa, który w celu uchronienia swojego pana przed niefortunnymi życiowymi wyborami, gotowy jest posunąć się naprawdę daleko. To film raczej dla widzów dorosłych i tych, którym nie przeszkadza mniej wybredny humor. Świat tu przedstawiony daleki jest od wizji znanych z disneyowskich kreskówek. Jest brudno i przaśno. Ludzie się pocą, defekują, a nawet mają czasami ochotę na małe bara-bara. Brak też tu jednoznacznie pozytywnego bohatera, wszyscy są mocno obleśni, zwierzęta cierpią na zaburzenia osobowości i w ogóle jest mocno niekonwencjonalnie, za to bardzo śmiesznie. Chętnie zobaczyłbym podobną animację dziejącą się w polskim PGR-ze, co poddaję pod rozwagę Możnym Decydentom Ważnych Instytucji.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones