Kino polskie w uściskach pamięci JAKUB SOCHA
Siłą polskiego kina było od zawsze to, że starało się mówić o pamięci, o bohaterach, których pamięć prześladuje, którzy nieustannie się z nią mierzą. Związane jest to z przeżyciem zbiorowym, powrotem do czasów, które kształtowały całe pokolenia.
"Warszawa" Dariusza Gajewskiego,
"Jutro idziemy do kina" Michała Kwiecińskiego i
"Katyń" Andrzeja Wajdy są zgoła odmienne. Każdy podejmuje jednak wątek poszukiwania tego, co antropologowie zwykli nazywać mitami pochodzenia.
Jurij Andruchowycz w eseju "Środkowowschodnie rewizje" opisuje zabawne zdarzenia, które rozgrywają się na odbywających się od czasu do czasu spotkaniach zachodnich i wschodnich intelektualistów. W eleganckich kawiarniach Mitteleuropy przybysze z Zachodu ganią swoich wschodnich kolegów za ich uwielbienie dla historii. Mówią, że zdrowej demokracji historia nie jest do czegokolwiek potrzebna, że trzeba spoglądać na dzień dzisiejszy, a nie patrzeć wstecz. Wschodni adwersarze tłumaczą w odpowiedzi, że ich nieszczęścia biorą się właśnie z braku prawdziwej historii, a nie jej nadmiaru. Przekonują, że kiedyś była ona traktowana wybiórczo i zgodnie z partyjną dyrektywą, teraz nadszedł czas, by wypełnić białe plamy. Dalej padają kolejne argumenty: jedni mówią, że dotarcie do prawdy historycznej jest czystą iluzją, bo czymże jest prawda; drudzy narzekają na aksjologiczne rozmycie i sofistykę znihilizowanego zachodniego świata.
Dzisiaj, gdy Zachód znosi niedole teraźniejszości lub rozkoszuje się jej pięknem, człowiek Wschodu często patrzy z utęsknieniem na raj, który mu bezpowrotnie zabrano albo złorzeczy piekłu, które musiał przeżyć. Tak czy inaczej, spogląda w tył.
SEN O WARSZAWIE
W śnieżnym labiryncie ulic, w którym miotają się bohaterowie "Warszawy"", padają na początku znamienne słowa: "Dlaczego jestem tu i teraz?" Klara pyta o swoje miejsce w świecie, spoglądając równocześnie na przeźrocza, ślady, na których uchwycona została przeszłość: miasto przedwojenne, okupacja, a potem jego ruiny.
Warszawa to miasto, na którym historia zostawiła szczególny ślad. Zburzone, podniosło się z gruzów, ale przecież nie narodziło się na nowo, bo wojna odcisnęła na nim nieusuwalne piętno. Potem swoje piętno odcisnął socrealizm. Natomiast teraz, od 1989 roku, próbuje nadrobić w pośpiechu stracone lata, które zabrała mu historia, równocześnie pozostając miastem posągów, symboli upamiętniających bohaterów i poległych. Gajewski wychwytuje ten stan. Pokazuje miasto, które pędzi ku modernizacji, ku przyszłości, a równocześnie buduje swoją tożsamość na grobach nieznanych żołnierzy, kamiennych posągach.
Bohaterowie "Warszawy"" co jakiś czas natykają się na pomniki i miejsca hitlerowskich zbrodni, pamiątki przeszłości są zawsze gdzieś w tle. Przestrzeń Warszawy staje się lustrem dla bohaterów. Lustrem, które jest trwałą pamięcią społeczeństwa. Stolica sfotografowana w zimowy dzień wygląda jak kadr z Pałacem Kultury, który widzimy przedzielony na pół, jakby wyrosły na dychotomii ciągle obecnej w tym krajobrazie. Ten pejzaż równie wyraźnie podkreśla scena, w której kamera wykonuje powolną pionową panoramę jednego z budynków - stojącego na przedwojennych fundamentach, podczas gdy reszta jest już wykonana ze szkła, jako nowoczesny biurowiec.
Warszawa to serce idiomu polskiego - dom rozpaczy i zachwytu. Ludzie zlatują się tu "na oślep, ale szczerze", zupełnie nieświadomi tego, że miasto może ich skrzywdzić.W pierwszej scenie filmu pojawia się starszy pan z biało-czerwoną opaską na ramieniu, prawdopodobnie powstaniec warszawski. Gdy stoi na rozstaju dróg - miejscu nieprzypadkowym
należy jeszcze do przeszłości. Natomiast gdy zdejmuje opaskę, wkracza mimowolnie w teraźniejszość.
Powstaniec zanurzony w przeszłości wystawia niejako na próbę pozostałych bohaterów. Troje przyjezdnych: ojciec, Misiek i Klara, choć sami zagubieni, w odpowiedniej chwili nie zawahają się mu pomóc. Tylko powstańcowi reżyser pozwala wartościować i oceniać współczesność.
Film dzieli się na trzy części, które składają się z czterech równolegle poprowadzonych wątków ludzi przyjeżdżających z prowincji do Warszawy. W ich wyprawach odbija się mit wiecznego powrotu, powrotu do przeszłości, z którą straciło się kontakt, a także mit wiecznego odjazdu, czyli chęci rozpoczęcia czegoś na nowo. Nerwowego, ale i ufnego spoglądania w przyszłość.
W jednej z ostatnich scen w dźwięku towarzyszy Klarze i Pawłowi, którzy stoją na tle Grobu Nieznanego Żołnierza, strawestowany muzyczny motyw z pieśni "My pierwsza brygada". Młodzi są, mimo wszystko, spadkobiercami przodków.
Z dychotomii znaczeń rodzi się synteza. Przeszłość powoli dochodzi do porozumienia z teraźniejszością. Warszawa wyabstrahowana, oderwana od reszty, staje się centrum świata, symbolem, przez który można dojrzeć obraz dzisiejszej Polski.
TA NASZA MŁODOŚĆ
"Jutro idziemy do kina" Michała Kwiecińskiego rozpoczyna się balem maturalnym. Jest rok 1938, świeżo upieczeni maturzyści stają na progu dorosłości. I jak każda młodzież, snują dalekie plany na przyszłość, krzyczą, że są nieśmiertelni i czekają na pierwszą prawdziwą miłość.
Film koncentruje się na losach trzech szkolnych przyjaciół. Jurek pochodzi z zamożnej rodziny, jest inteligentny i zdolny, chce iść na studia, ale na razie jeszcze się nie zdecydował. Żeby uciec przed podjęciem decyzji, idzie do szkoły podchorążych. Andrzej, po śmierci matki wychowywany przez ciotkę, myśli tylko o karierze ułańskiej. Piotr z powodu wady serca zostaje odrzucony przez komisję wojskową i trafia na studia medyczne. Odtąd idą własnymi ścieżkami, od czasu do czasu przecinającymi się podczas ponownych spotkań.
Scenariusz do filmu napisał Jerzy Stefan Stawiński, ikona polskiego kina, współtwórca szkoły polskiej, autor scenariuszy do "Eroiki"" i "Kanału"". Jednak w odróżnieniu od filmów sprzed pół wieku "Jutro idziemy do kina" nie jest szkołą ironii i obalania mitów, refleksji o losie Polaka, człowieka we współczesnym świecie. Kwieciński zatapia się w przeszłości i stamtąd próbuje przerzucić kładkę między młodzieżą z międzywojnia a tą dzisiejszą. Chce powiedzieć, że tak naprawdę nic nas nie różni, wszyscy bowiem kochamy i chcemy być kochani, zdradzamy i jesteśmy zdradzani. Cóż, w rzeczy samej. Jest jednak jedna znacząca różnica - bohaterowie Kwiecińskiego wstając rankiem ciągle Polskę, a nie słońce widzą. Patriotyzm jest tu wartością nadrzędną. Patologie dwudziestolecia międzywojennego: antysemityzm i bieda potraktowane zostają incydentalnie. Ta Polska jest czymś, o co warto było walczyć i co dziś ma budzić nostalgię za światem wartości stałych, mężczyzn prawdziwych i mężnych.
Tylko skalpel historii spada gwałtownie i tnie ostro. Trzej bohaterowie nie przeżyją wojny, jak zresztą większość ich kolegów ze szkoły. Wiadomość ta pojawia się na czarnej planszy w zakończeniu filmu.
"Jutro idziemy do kina" rozpatrywany z perspektywy Stawińskiego,,Jerzy Stefan Stawińsk jest tragiczną opowieścią o pokoleniu osamotnionym wobec ślepej przemocy i tyranii zdarzeń. Zwraca uwagę na tych, którzy przeżyli wojnę i zostali niejako skazani na życie przeszłością, w cieniu tamtych ofiar, budując pamięć wyłącznie na ranach. Tak rozumiany film jest więc kolejną próbą dojścia do porozumienia z duchami.
Ale dla współczesnego młodego widza jest to opowieść o wspaniałych ludziach i wspaniałym świecie, który zniszczyły bezmyślne koła historii. Kwieciński nie podejmuje drażliwych wątków z twórczości Konwickiego, Munka, Wajdy. Nie uczy nieufności w stosunku do polskich mitów. Buduje pamięć monumentalną, która pozwala czasem na upraszczanie faktów. Afirmuje świat, którego nie ma. Może dlatego Maciek Chełmicki walczący o swoją autonomię jest mi ciągle dużo bardziej bliski niż trzej chłopcy z "Jutro idziemy do kina".
REQUIEM I DZIADY
W jednym z wywiadów Andrzej Wajda zapytany o to, czy musimy oswoić własne duchy, odpowiedział: "Oczywiście. Ale nie po to, żeby stale z nami były. Nie po to, żeby żyć wyłącznie wśród duchów. Trzeba je oswajać, żeby sobie poszły tam, gdzie jest ich miejsce - czyli do przeszłości i naszej spokojnej pamięci - a nam pozwoliły iść dalej. By uzyskać spokój konieczny do zdrowego myślenia o przyszłości, człowiek musi się z duchami rozliczyć".
"Katyń" jest jednym wielkim obrzędem Dziadów nad duszami wszystkich ofiar Katynia, tych pośrednich i bezpośrednich, próbą zaleczenia obolałej rany pamięci. Wajda łączy tu w jednym epickim obrazie historie pomordowanych żołnierzy i czekających na nich żon, matek i sióstr; z jednej strony przywraca polskiemu widzowi pamięć o sprawach do tej pory w kinie nieobecnych, z drugiej strony opowiada o ludziach, którzy w cieniu zbrodni katyńskiej żyli przez lata.
"Katyń" jest jednak utworem, na którego powierzchni rysuje się szczelina, widoczna w kilku płaszczyznach. Przez przywołanie postaci jakby wyjętych z poprzednich filmów Wajdy odsyła widza do tradycji szkoły polskiej, co jest niewątpliwie zwrotem ku przeszłości. Ale w swojej konstrukcji, kształcie ekranowym korzysta z środków ekspresji całkowicie współczesnych.
Kolejna szczelina pojawia się między wątkami czekających żołnierzy i ich rodzin. Żołnierzy dotyka śmierć i zło w czystej postaci. Czekają na wyrok odcięci od świata, w którym kobiety mierzą się z kłamstwem i niepewnością o los bliskich.
To pęknięcie ujawnia się także w historii samych kobiet. Jedne, jak Irena, cieszą się z końca wojny i próbują zacząć życie od nowa, godząc się na kompromisy. Wiążą, mimo wszystko, jakieś nadzieje z nowym czasem. Inne, tych w filmie jest zdecydowanie więcej, żyją tylko przeszłością i w przeszłości. Cierpiące i obolałe, kultywują etos dawnej Polski. Żyją wśród umarłych, w świecie, którego tak naprawdę nie ma. Oto Polska właśnie... Dom, w którym ścierają się chochoły przeszłości i demony polityki, iluzja i pragmatyzm, rezygnacja i straceńczy patos.
Te dwie wizje nie mogą ze sobą dojść do porozumienia, przeszkodą jest pamięć. Część kobiet decyduje, że wystarczy im pamięć prywatna. Inne chcą, żeby kłamstwo katyńskie zostało zdemaskowane. Lecz totalitarny system rozdziela prawdy wedle własnego uznania.
W ostatniej scenie, scenie mordu na polskich oficerach, rozegranej do końca, brutalnej i przerażającej, dochodzi do głosu absurd istnienia i bestialstwo historii. Wajda niejako towarzyszy każdemu z bohaterów w ich śmierci. Potem kurtyna zapada - czarna plansza. Obrzęd Dziadów nad duszami, requiem dla pomordowanych. Dokonało się.
W przywoływanym wywiadzie Wajda mówił, że duchy trzeba zmaterializować. Jest w tej deklaracji echo słów G. G. Marqueza: "Kto nie ma pamięci, niech ją stworzy". Korzystanie z pamięci jest zawsze gestem kreacyjnym, a więc jest funkcją sztuki, z czego Wajda jak mało kto zdaje sobie sprawę. Przypominanie to szczególny akt, wspominamy coś, co zdarzyło się przed laty, równocześnie interpretując tamte zdarzenia. Słowa, zdarzenia, wzloty i upadki nakładają się na siebie i mieszają za każdym razem inaczej, w zależności od tego, jaka w momencie przypominania jest nasza kondycja psychiczna. Wprzęgając pamięć w strukturę opowieści, Wajda nadaje jej formę, wyrywa z chaosu i pokazuje, że człowiek zawsze może wymyślić siebie na nowo.
Co zatem twórca "Kanału"" stwarza i co chce tym razem współczesnemu widzowi powiedzieć? "Katyń", mimo że jest utworem żałobnym, niesie nadzieję, nadzieję paradoksalną. Otwierając się na tamtą tragedię Wajda próbuje pogodzić się ze wszystkim na zewnątrz i wewnątrz siebie. Próbuje pojednać przeszłość z teraźniejszością, odzyskując dla zbiorowości pamięć chce dać nadzieję, ochronić przed pustką.
PAMIĘĆ I NADZIEJA
W czasie, gdy zachodnie kino żyje w nieustającej teraźniejszości lub w eskapistycznej rozkoszy, polskie kino, ale także kino całej Środkowej Europy (rumuńskie, niemieckie), odwraca wzrok wstecz, szukając ciągłości, zadomowienia i wybawienia od współczesnej neurozy, którą przynosi każdy kolejny dzień. Przeszłość jest może naszym przekleństwem i naznaczeniem. Ale na pewno, jak mówił Czesław Miłosz po odebraniu literackiej nagrody Nobla, jest również: "nas wszystkich z "innej Europy" siłą, ona to chroni nas od mowy owijającej się sama o siebie, jak bluszcz owija się o siebie, kiedy nie znajduje oparcia w murze lub w pniu drzewa".
Jakub Socha