KINO: Ksiądz Jerzy był tylko jeden

www.kino.org.pl /
https://www.filmweb.pl/news/KINO%3A+Ksi%C4%85dz+Jerzy+by%C5%82+tylko+jeden-39531
O filmie "Popiełuszko" z Rafałem Wieczyńskim, reżyserem i autorem scenariusza, oraz z Adamem Woronowiczem, odtwórcą tytułowej roli, rozmawia Piotr Śmiałowski.

- Film "Popiełuszko" ukaże życie księdza Jerzego od dzieciństwa we wsi Okopy na Podlasiu do męczeńskiej śmierci z rąk funkcjonariuszy SB w 1984 roku. Wybrał pan chyba najtrudniejszy do zrealizowania klucz do opowieści o księdzu Popiełuszce. O tym jak trudno w dość krótkim czasie wiarygodnie przedstawić zmiany dokonujące się w człowieku w ciągu dziesięcioleci świadczy niepowodzenie wielu wcześniejszych filmów biograficznych obejmujących całe życie bohatera. W przypadku opowieści o duchownym pojawia się jeszcze jeden problem, z którym kino często sobie nie radzi: jak pokazać zjawisko dochodzenia człowieka do głębokiej wiary?
Rafał Wieczyński: Wydaje mi się, że pewne filmy biograficzne okazują się słabe dlatego, że ich twórcy za dużo lub wręcz o wszystkim chcą opowiedzieć i zbyt wiele punktów widzenia przedstawić. W efekcie ich opowieści nie mają przejrzystej struktury, są w pewnym sensie jedynie kroniką, która nie wzbudza emocji. Osobę księdza Popiełuszki zbyt często postrzegamy jedynie przez pryzmat jego tragicznej śmierci - analizujemy okoliczności tego zdarzenia, pomijając jednocześnie duchową stronę jego kapłaństwa i tego, co głosił. Dlatego uznałem, że o jego losach powinienem opowiedzieć przede wszystkim z jego perspektywy. To był człowiek w dążeniu do świętości. Aby z kolei wiarygodnie pokazać, jak kształtowała się w nim i umacniała ta postawa, nie mogę ograniczyć się jedynie do obrazu kilku, choćby najważniejszych lat jego życia. Na szczęście losy księdza dzięki temu, że były pełne napięć, punktów zwrotnych, są bardzo filmowe i jako całość tworzą świetną dramaturgię scenariusza.

- Które z momentów kapłaństwa najbardziej, panów zdaniem, ukształtowały księdza Jerzego jako późniejszego kapelana "Solidarności" i autora Mszy za Ojczyznę? Moją uwagę zwrócił okres drugiej połowy lat 70. - o którym zazwyczaj mało się mówi - gdy Popiełuszko był wikariuszem w parafii w Aninie. W zapiskach z tamtego czasu pojawiają się już bowiem refleksje o potrzebie jak największego otwarcia na innych ludzi i zachowania wewnętrznej wolności - a więc o sprawach, o których w latach 80. jako kapelan będzie mówił najczęściej.
R.W.: Wikariat w Aninie był dla księdza Popiełuszki etapem, który pozwolił mu przekonać się, że to, co robi i mówi jako kapłan, jest słuszne, przynosi jakieś efekty. Była to swoista zapowiedź jego późniejszych działań. Dla mnie jednak najważniejszym okresem, który ukształtował go jako człowieka wierzącego, było przede wszystkim dzieciństwo i atmosfera domu rodzinnego. To stamtąd wyniósł swoje oddanie Bogu i przekonanie, że ponad to nie ma nic ważniejszego. Jego wiara, pogłębiona w późniejszych latach w kapłaństwie, oddziałuje na wielu ludzi do dziś i na tym między innymi polega fenomen księdza Jerzego.
Adam Woronowicz: Dla mnie momentem zwrotnym, który chyba najbardziej zmienił księdza Popiełuszkę, była pierwsza wizyta w Hucie Warszawa pod koniec sierpnia 1980 roku. Trafił tam trochę przypadkowo - strajkujący hutnicy szukali księdza, który zgodziłby się odprawić u nich niedzielną Mszę. Myślę jednak, że zarówno dla nich, jak i dla księdza Jerzego to spotkanie było - bez przesady - objawieniem. Prości robotnicy poznali prostego kapłana, który ich rozumiał, mówił do nich jasnym językiem - był po prostu swój. Natomiast ksiądz Jerzy podczas tej wizyty niejako odkrył na nowo swoje powołanie. Wyczuł od razu, że hutnicy go akceptują, że w ogromnym napięciu towarzyszącym strajkowi poszukują jakiejś duchowej jedności, która mogłaby być dla nich oparciem. Od tej pory Popiełuszko chciał być przy nich. Miał również szczęście, że w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu proboszczem był ktoś taki jak ksiądz Teofil Bogucki - w czasie wojny kapelan AK, uczestnik Powstania Warszawskiego. Chyba właśnie dzięki tym doświadczeniom nie bał się teraz popierać działań księdza Jerzego. Nazywano go nawet ojcem duchowym Popiełuszki. A przecież ktoś inny, słabszy - w obawie przed represjami władz - mógłby ograniczać działalność duszpasterską księdza Jerzego wśród strajkujących robotników czy jego późniejsze Msze za Ojczyznę.

- Po mszy w Hucie Warszawa ksiądz Popiełuszko przyznał jak bardzo obawiał się tego spotkania. Nie była to chyba jednak tylko zwykła trema przed wejściem w nowe środowisko. Niedługo później uczestniczył w uroczystości odsłonięcia pomnika ofiar Grudnia '70; napisał w swoich wspomnieniach, że nie wiedział, co ma powiedzieć rodzinom tych, którzy zginęli. W obu przypadkach chodziło więc chyba także o świadomość Popiełuszki, że słowa księży obecnych w podobnych miejscach mogą mieć kluczowe znaczenie dla rozwoju wypadków.
A.W.: Oczywiście. Wówczas bardzo łatwo można było niechcący podsycić antypaństwowe nastroje i doprowadzić do jakiś rozruchów. Ksiądz Jerzy zawsze przestrzegał jednak przed żądzą odwetu. Był wierny ewangelicznej zasadzie, którą szczególnie w podobnych sytuacjach przypominali kardynał Wyszyński i papież Jan Paweł II: "zło dobrem zwyciężaj".
R.W.: Cechowała go ogromna odpowiedzialność. Świadczy o tym na przykład zorganizowana przez niego w maju 1983 roku ceremonia pogrzebowa Grzegorza Przemyka, maturzysty pobitego na śmierć przez milicjantów w komisariacie przy Jezuickiej. Ten mord wywołał we wszystkich wstrząs, atmosfera w całym kraju była bardzo napięta. Ksiądz Jerzy mówił wśród przyjaciół, że trzeba domagać się sprawiedliwości, że nie można na ten temat milczeć. Na pogrzebie Przemyka, na który przybyło kilkadziesiąt tysięcy osób, nie wygłosił jednak kazania. Milicji wystarczyłby wówczas najbardziej błahy powód do ataku na tłum. Zbliżał się poza tym termin drugiej pielgrzymki papieża do Polski i jakiekolwiek rozruchy byłyby świetnym pretekstem dla władz, by ją odwołać. Dlatego o tragicznej śmierci Grzegorza ksiądz Jerzy mówił kilkanaście dni później, podczas Mszy za Ojczyznę. W ten sposób uniknął niebezpieczeństwa ewentualnych scysji tłumu z milicją podczas pogrzebu, a jednocześnie nie pozwolił odebrać ludziom nadziei i wewnętrznej siły.

- Msze za Ojczyznę odprawiane były w kościele św. Stanisława Kostki od początku lat 80. w ostatnią niedzielę każdego miesiąca. Jak mówił ksiądz Bogucki, chodziło o to, by nawiązać do przedwojennej tradycji i "wyjaśnić ludziom, na czym polega Ojczyzna i jaka jest jej historia". Autorem koncepcji poszczególnych Mszy był ksiądz Popiełuszko. Do swojej śmierci odprawił ich dwadzieścia cztery. Jego kazania dotyczyły bardzo różnych kwestii: wolności, godności, niepodległości, solidarności, prawdy, pracy, ale także powstań - styczniowego i w getcie warszawskim. Dużą część Mszy zajmowała także część artystyczna, w czasie której wybitni aktorzy recytowali poezję. Jak zamierza pan w filmie zsyntetyzować tak wiele tematów i spotkań z wiernymi, by uchwycić ich istotę?
R.W.: Zależy mi przede wszystkim na tym, by sceny Mszy za Ojczyznę pokazywały intelektualny i duchowy rozwój księdza Jerzego. Chciałbym także uświadomić widzom, że jego kazania, choć wygłaszał je w konkretnym czasie i okolicznościach, do dziś pozostają aktualne. Wtedy natomiast jednoczyły ludzi. Uczestnictwo w Mszach za Ojczyznę pozwalało im - co stało się w pewnym momencie nawet hasłem - poczuć "kawałek wolnej Polski". Nikt tak naprawdę nie umiał powiedzieć, jaki miałby to być kraj, ale ksiądz Jerzy w pewnym sensie ucieleśniał jego ideę. Mówił głośno o tym, co inni jedynie instynktownie wyczuwali. Nigdy jednak nie odwoływał się do polityki, nie było w jego słowach zachęty do walki z władzą.
A.W.: Po każdej Mszy prosił ludzi, żeby wychodzili z kościoła w spokoju, nie dali się nikomu sprowokować - w tłumie byli przecież zawsze funkcjonariusze SB po cywilnemu. Dzięki niemu nigdy nie doszło do żadnego incydentu, chociaż esbecy stosowali najróżniejsze metody, by zakłócić porządek. Myślę, że Msze za Ojczyznę i w ogóle - praca w parafii św. Stanisława Kostki pokazują jeszcze jedną przemianę w postawie księdza Popiełuszki: w latach 80. jego opór wobec władzy był w pełni pokojowy, pozbawiony jakiejkolwiek zaczepności. Lecz wystarczy prześledzić pewne wcześniejsze sytuacje z czasu, gdy przymusowo wcielono go do wojska lub gdy pracował w parafiach w Ząbkach i Aninie, by przekonać się, że jeszcze wówczas ksiądz Popiełuszko po prostu się stawiał. W swojej kompanii ciągle robił coś - na przykład ostentacyjnie łączył mundur z różańcem - co w naturalny sposób ściągało na niego gniew dowódców. Wyznaczali mu dotkliwe kary za niesubordynację, nękali go, ale ksiądz i tak lekceważył ich nakazy. W jego zachowaniu było coś buńczucznego. Oczywiście - w ten sposób bronił swoich zasad, ale wydaje mi się, że w tamtym czasie zależało mu także na wyraźnym zasygnalizowaniu swojej odrębności.

- A z drugiej strony, gdy prymasem Polski został kardynał Glemp i między nim a księdzem Jerzym dochodziło do pewnych nieporozumień, Popiełuszko nigdy mu się nie sprzeciwił. Nawet wśród najbliższych nie chciał zdradzić treści swoich rozmów z prymasem, choć czuł się skrzywdzony i niedoceniony. Czy była to tylko kwestia lojalności?
R.W.: W przypadku księdza Jerzego nie chodziło tylko o lojalność, ale przede wszystkim o pokorę. Bo nawet gdy ludzie zaczęli traktować go jako swojego faktycznego duchowego przywódcę, on zawsze podporządkowywał swoje działania hierarchom kościelnym. W kazaniach, które głosił, cytował przede wszystkim słowa Jana Pawła II, kardynała Wyszyńskiego i właśnie - kardynała Glempa. Ten zabieg miał ponadto tę zaletę, że władze nie mogły kwestionować słów księdza Jerzego. Odwoływał się przecież do autorytetów, które nawet komuniści musieli darzyć szacunkiem.
A.W.: Kiedyś na przykład władze zarzuciły Popiełuszce, że wprowadza niepokój, ponieważ mówi o internowanych i uwięzionych. Policzkiem musiały być więc dla nich pierwsze słowa papieża po wylądowaniu na Okęciu. Jan Paweł II prosił, by zanieść jego pozdrowienia i modlitwę wszystkim tym, którzy przebywają w więzieniach i miejscach odosobnienia...

- Wspomnieliście panowie o śmierci i pogrzebie Grzegorza Przemyka. Czy mógł to być pierwszy moment, w którym ksiądz Jerzy zdał sobie sprawę, że za swój opór może kiedyś zapłacić najwyższą cenę?
A.W.: Kiedyś nawet zastanawiałem się - choć pewnie są to zbyt daleko idące wnioski - czy poprzez morderstwo Grzegorza władza nie próbowała także zamanifestować swojej siły wobec księdza Jerzego i w ten sposób go zastraszyć. Nie wiemy tak naprawdę, co wówczas myślał i czuł Popiełuszko. Przeczucie, że coś mu grozi nosił w sobie na pewno już wcześniej. Śmierć Przemyka rzeczywiście mogła zrodzić w nim już pełną świadomość, że ryzykuje życiem.
R.W.: Moim zdaniem bestialskie zamordowanie Przemyka miało przede wszystkim zastraszyć członków warszawskiego Komitetu Prymasowskiego z ulicy Piwnej, w którym działała matka Grzegorza, Barbara Sadowska. I, niestety, przyniosło pewne efekty: od tej pory każdy rodzic, który działał w opozycji, drżał o życie swojego dziecka. Ma pan jednak rację, że ta tragedia dotknęła także pośrednio księdza Jerzego. Wiedział, że pełni w opozycji bardzo ważną rolę i że wobec takich osób jak on władza staje się coraz bardziej bezwzględna. Od tego momentu wokół Popiełuszki robiło się coraz gęściej, pętla wokół jego szyi powoli się zaciskała.

- Na kilka tygodni przed śmiercią księdza Jerzego wśród jego przyjaciół zrodził się pomysł, żeby wysłać go na studia do Rzymu i zażegnać w ten sposób niebezpieczeństwo. Byli w tej sprawie nawet u prymasa Glempa. Czy jednak scenariusz wyjazdu księdza mógł być naprawdę zrealizowany?
R.W.: Myślę, że nie. Popiełuszko czuł po prostu, że nie może zostawić tu ludzi, którzy mu zaufali i dla których był oparciem. Był gotowy wyjechać jedynie wówczas, gdyby otrzymał takie polecenie od prymasa. To kolejny dowód jego posłuszeństwa. Ale Józef Glemp uważał, że nie ma prawa wydać podobnego nakazu i że tę decyzję powinien podjąć sam Popiełuszko. Sytuacja była więc patowa.
A.W.: Dla księdza Jerzego musiał to być życiowy dramat. Przecież na pewno bał się o swój los.
R.W.: Ale był mimo to konsekwentny i nieugięty w swoich działaniach. To była jego droga do męczeństwa.

- Morderstwo dokonane przez SB na Popiełuszce miało nie tylko wyeliminować niebezpiecznego dla władzy księdza, lecz także rzucić na kolana całą opozycję. Tymczasem ta śmierć wywołała reakcję wręcz przeciwną. Ksiądz Tischner mówił wówczas, że religia polega właśnie na owocowaniu ofiary. Norman Davis pisał z kolei, że ta śmierć symbolizowała moralne zwycięstwo dobra nad złem i że" jeśli ktoś nie rozumiał, o co toczy się walka w Polsce, ofiara życia księdza Popiełuszki musiała przekonać nawet najbardziej tępych ludzi".
A.W.: Wtedy w pełni odrodziło się wszystko to, co wcześniej zdusił stan wojenny. Solidarność wyszła z podziemia, coś w tym systemie zaczęło się naprawdę kruszyć. Myślę, że zabijając księdza Jerzego, władza przekroczyła granicę, za którą nie była już w stanie ludzi zastraszyć. Napotkała na ich bezwzględny opór. I tak już zostanie właściwie do końca, do 1989 roku.

R.W.: Kiedyś jeden z biskupów słowackich powiedział mi, że w jego kraju brakowało postaci tak heroicznej, jak ksiądz Popiełuszko. Kościół w Polsce byłby dziś zupełnie gdzie indziej, gdyby nie jego obecność i ofiara. To przede wszystkim ksiądz Jerzy budował siłę Kościoła w latach 80.

- Realizując film o tamtych czasach, przedstawiając ówczesną rolę Kościoła, trudno chyba nie porównywać tamtej sytuacji do obecnej?
A.W.: Dziś odnosi się wrażenie, że to, co osiągnęła Solidarność, zostało zaprzepaszczone. Przywódcy ówczesnej opozycji - Anna Walentynowicz, Adam Michnik, Leszek Moczulski, Jacek Kuroń - którzy podczas Mszy księdza Jerzego siadali w jednym rzędzie, po latach stali się dla siebie śmiertelnymi wrogami. Zmieniła się także rola Kościoła. Od dziesięcioleci widoczna jest u nas tendencja, według której w czasach - nazwijmy je umownie - spokojnych wielu Polaków oddala się od Kościoła. Lecz wystarczy, że pojawia się jakieś zagrożenie, a znów zaczynają odczuwać potrzebę uczestnictwa w Mszy, wyspowiadania się. Nadrabiają niejako zaległości z wielu lat.
R.W.: Ludzie zachowują się inaczej, lecz borykają się przecież z podobnymi problemami moralnymi, jak wówczas. W tamtych latach słowa i postawa księdza Jerzego były dla wielu swoistym punktem odniesienia. To był chyba ostatni okres swoistego romantyzmu w Polsce. Ludzie wierzyli w ideę i walczyli o nią. Chciałbym przywołać tę atmosferę.
A.W.: I chodzi także o coś jeszcze innego: w trakcie przygotowań do filmu zdałem sobie sprawę, że choć księdzu Jerzemu stawiano pomniki, pisano o nim artykuły, pamięć o nim przez wiele lat była jakby nieco uśpiona, przykryta kurzem czasu. Ale gdy zaczęliśmy docierać do osób, które znały i pamiętają Popiełuszkę, wszystko odżyło. To niesamowite. Mam nadzieję, że film jeszcze to pogłębi i pozwoli odczuć podobne emocje także młodym widzom.

- Przed zdjęciami pojechali panowie również odwiedzić matkę księdza Jerzego?
A.W.: Wizyta u niej była naszą powinnością. Spotkanie z matką Popiełuszki zweryfikowało przede wszystkim mój sposób myślenia o graniu postaci księdza Jerzego. Bo gdy jechaliśmy do Okopów, myślałem początkowo, że mogę jej przypomnieć syna, przywołać bolesne przeżycia. Lecz już za chwilę uświadomiłem sobie, jak bardzo się myliłem. Ksiądz Jerzy był tylko jeden. Ja jestem aktorem, innym człowiekiem i jego matka właśnie tak mnie traktowała. Grając Popiełuszkę jedynie w bardzo małym stopniu mogę polegać na pewnym podobieństwie zewnętrznym i dokładnym odwzorowaniu znanych sytuacji. Obie te kwestie są tylko punktem wyjścia. Największą odpowiedzialnością jest poszukiwanie środków, które być może zbliżają mnie do jakiejś ogólnej prawdy o księdzu Jerzym. Początkowo podświadomie broniłem się przed tym, bałem się tego. Zresztą - chociaż za nami już tyle dni zdjęciowych - nadal mam z tym problem. Podczas pierwszej próby każdego ujęcia zupełnie nie umiem się otworzyć. Dopiero przy kolejnych dublach powoli dochodzę do efektu, który opracowałem sobie w głowie. Ale to chyba dobrze, że podczas zdjęć towarzyszą nam tak duże emocje, obawy, poszukiwania. Inaczej nic byśmy nie osiągnęli.

- Czy podczas pierwszych dni zdjęciowych, gdy pierwszy raz stawał pan przed kamerą w roli księdza Jerzego, szukał pan jakiegoś potwierdzenia czy wsparcia u osób, które się z nim zetknęły?
A.W.: Nie, starałem się zupełnie wyeliminować podobny sposób myślenia. Bałbym się zresztą, że takie zachowanie potraktują jako chęć wywarcia na nich jakiegoś wrażenia.
R.W.: Lecz Adam i tak zrobił na nich ogromne wrażenie. Podczas pierwszego tygodnia kręciliśmy sceny Mszy za Ojczyznę. Wśród statystów było wiele osób, które uczestniczyły w prawdziwych Mszach księdza Jerzego. Po zdjęciach podchodziły do mnie i mówiły, że Adam jest do niego bardzo podobny, że dobrze gra. Ale i tak najbardziej wymowna była dla nas ich reakcja przed kamerą - ci ludzie obserwując grę Adama oraz fikcyjną Mszę, którą odprawiał jako ksiądz Jerzy, byli naprawdę poruszeni.

- Rola Popiełuszki jest pana pierwszą główną rolą. Marcin Dorociński, który był z panem na jednym roku w szkole teatralnej, mówił mi kiedyś, że już podczas studiów ktoś z waszych kolegów zauważył, że idealnie pasowałby pan do roli księdza Jerzego. Mimo to, udział w filmie "Popiełuszko" musi być dla pana chyba poszukiwaniem nowych środków wyrazu. W większości dotychczasowych spektakli warszawskiego Teatru Powszechnego - na przykład w "Powrocie na pustynię", "Małym biesie" czy "Kształcie rzeczy" - grał pan bowiem postaci mroczne, czasem wręcz demoniczne.
A.W.: Wydaje mi się, że reżyserzy obsadzali mnie w rolach szuj i cyników z przekory. Podobni bohaterowie są dla mnie oczywiście ogromnym wyzwaniem aktorskim, lecz w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mam do nich coraz większy dystans. Natomiast gdy dowidziałem się, że zagram księdza Jerzego, poczułem, że ta postać zupełnie mnie pochłonie, że praca nad nią będzie fascynująca. Mam wrażenie, że jako aktor przeżywam teraz bardzo ważny moment. Także dlatego, że do tej pory nie za bardzo rozumiałem i chyba - nie doceniałem pracy w filmie. Na planie przekonuję się, że kino może być przestrzenią w pełni artystyczną. Uświadomiłem sobie również, że podczas gdy w teatrze - używając różnych chwytów - można oszukać widza, przed kamerą filmową jest to niemożliwe. Jej oko wychwyci nawet najmniejsze kłamstwo.

- W czasie konferencji, na której ogłaszano rozpoczęcie zdjęć, skład ekipy, pojawiła się także kwestia teczek SB dotyczących księdza Popiełuszki. Pan jako autor scenariusza - pytanie kieruję oczywiście do Rafała Wieczyńskiego - przeglądał ich zawartość. Właściwie po co, skoro - jak mówił pan na początku - film zostanie opowiedziany z perspektywy samego księdza Jerzego?
R.W.: W czasie pracy nad scenariuszem rozmawiałem z dziesiątkami osób, czytałem ich zapiski i zapiski księdza Jerzego. Lektura akt SB była częścią dokumentacji. Poprzez wgląd w te dokumenty chciałem możliwie najwięcej zrozumieć, przekonać się, jak te same wydarzenia widzieli ludzie "z tamtej strony". Nie miało to jednak bezpośredniego wpływu na sam scenariusz, bo do IPN poszedłem dopiero wówczas, gdy tekst był praktycznie gotowy i nie zamierzałem w nim już nic zmieniać. Nie będę także korzystać z archiwalnych materiałów filmowych. Ich znajomość jest wprawdzie konieczna przy realizacji tego rodzaju historii, lecz wydaje mi się, że ich wmontowanie we fragmenty naszego filmu wywoływałoby w widzu jakiś dystans, wybijałoby go z rytmu opowiadania. A ja dążę do tego, by "Popiełuszko" był filmem porywającym.

ROZMAWIAŁ PIOTR ŚMIAŁOWSKI

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones