KINO: Legenda braci Jamesów: Bandyta, który powraca

www.kino.org.pl /
https://www.filmweb.pl/news/KINO%3A+Legenda+braci+James%C3%B3w%3A+Bandyta%2C+kt%C3%B3ry+powraca-39525
Zabójca, buntownik, outsider, człowiek sukcesu - legenda Dzikiego Zachodu, Jesse James. Na ekranie grali go Tyrone Power, Robert Wagner, Colin Farrell. Teraz jest nim Brad Pitt.

Po premierze filmu "Jesse James" (, 1939 r., reż. Henry King), wnuczka słynnego bandyty, Jo Francis James, tak skomentowała to, co zobaczyła na ekranie: "Żyło kiedyś dwóch ludzi, Frank i Jesse, i obaj jeździli konno. To na pewno się zgadza". Panią James słynny producent Darryl F. Zanuck poprosił o konsultację scenariusza filmu o sławnych banitach. Ale potem konsekwentnie zlekceważył większość jej sugestii. Prawda Hollywood wygrała - jak to jest regułą - z prawdą historyczną. Inna sprawa, że klan Jamesów do dziś idealizuje swych słynnych przodków przedstawiając ich jako dość gwałtownych, zawsze jednak ludzi honoru, którzy "nie wyciągali broni bez powodu". Ale to właśnie dzięki niezwykle popularnemu ekranowemu widowisku reżyserowanemu przez Henry Kinga bracia James zapisali się w pamięci widowni jako najsłynniejsi bandyci na Dzikim Zachodzie, choć pierwszy film na ich temat powstał już w 1908 roku. Przez wiele następnych lat Hollywood kreśliło wcale nie jednoznaczny obraz słynnych jeźdźców z Missouri. Oczywiście, wizerunek Jamesów jako nieustraszonych Robin Hoodów był już wcześniej utrwalony, w prasie oraz w groszowej literaturze popularnej w czasach ich aktywnej działalności. Wielką rolę w tym procesie odegrał wydawca John Newman Edwards, były major Konfederacji, który przedstawiał Jamesów jako ostatnich rycerzy Południa, upiększając, a nawet fabrykując wiele z ich wyczynów.


Podobnie jak w wizerunkach gangsterów tak popularnych w latach 30., kryła się w kinowym obrazie Jamesów głęboka ambiwalencja. Bracia ukazywani byli z niewątpliwą fascynacją, jako waleczni "desperados", lecz zarazem ofiary bezdusznego kapitalizmu i bezwzględnego gospodarczego rozwoju, wreszcie jako ostatni obrońcy sielskiego wiejskiego życia niszczonego przez burżujów z Północy. Nieustannie podkreślano ich bunt przeciw często rzeczywiście rujnującym drobnych farmerów (zwłaszcza uznawanych za sympatyków Południa) bankom i kolei, które w wielu filmach wyciągają ręce po ich ziemie. W rzeczywistości, jak twierdzi sama rodzina Jamesów, pierwsze bliskie kontakty ich przodków z koleją miały miejsce... podczas rabunków. Nie ukrywa się więc, że mimo wszelkich usprawiedliwiających okoliczności byli to jednak bandyci, łatwo i chętnie posługujący się bronią. I że powinni ponieść karę. Już sama obsada wzorcowego (i wielokrotnie naśladowanego) filmu Kinga świadczyła o mitotwórczych intencjach. Franka zagrał Henry Fonda, a Jessego - Tyrone Power. Obydwaj przystojni, Power - wcielenie uwodzicielskiego dżentelmena, Fonda - o budzącej zaufanie szlachetnej twarzy zwykłego człowieka. Nie sposób było takich Jamesów nie pokochać. I publiczność pokochała. Mocno i na lata.

KRWAWA MŁODOŚĆ
Kim byli historyczni Jamesowie? Jesse (1847-82) i Frank (1843-1915) żyli na farmie w Missouri. W latach 1866-1882 dokonali najprawdopodobniej aż dwudziestu sześciu udanych napadów na banki i pociągi, wiele innych niesłusznie im przypisywano. Najbliższa prawdy wydaje się teza, że młodzi Jamesowie, jak wielu innych ludzi z ich pokolenia, padli ofiarami demoralizacji podczas wojny secesyjnej, która na terenie Missouri przybrała wyjątkowo brutalne formy. Bracia brali udział w krwawej wojnie partyzanckiej, w której po stronie Północy walczyła brutalna formacja ochotnicza Jayhawkers, a po stronie Południa otoczeni równie ponurą sławą partyzanci Williama Quantrilla i "Bloody" Billa Andersona. Niektórzy historycy są zdania, że obaj bracia wzięli aktywny udział w niezwykle krwawej masakrze, która miała miejsce 27 września 1864 roku w miasteczku Centralia, gdzie dokonano egzekucji i barbarzyńskich okaleczeń żołnierzy Unii. Kino stworzyło mit dobrych chłopców z prowincji zmagających się z przeznaczeniem, dla których wartości rodzinne były najważniejsze. Być może zbłądzili, ale błądzili pięknie i mieli ku temu powody. Tym bardziej, że Jesse został rzeczywiście zdradziecko postrzelony przez unionistów, gdy usiłował poddać się w Lexington, co pokazuje większość filmów. O Centralii rzecz jasna się milczy.

JAMES, TO NAZWISKO COŚ ZNACZY
Jak twierdził George Orwell, Amerykanie bardzo często mylą sukces z walorami moralnymi. Stąd zapewne po części bierze się kult i fascynacja bohaterami Zachodu, takimi postaciami, jak Billy Kid i bracia James, ale także psychopatyczny, bez dwóch zdań, rasista John Wesley Harding. Skrupulatnie liczono trupy, do dziś się je zresztą wciąż na nowo liczy, które Billy miał na sumieniu. A Jamesowie budzili podziw swą wielką bandycką sprawnością. W ich przypadku liczono udane akcje i zdobytą gotówkę. Nie bez racji uważani są za gang o wiele bardziej skuteczny od współczesnych im Youngerów, Daltonów czy braci Reno. Udało im się zrabować wielkie, jak na owe czasy, ilości pieniędzy (według ostrożnych szacunków około 500 tysięcy dolarów) i bardzo długo unikać pościgu. Frank James po oddaniu się w ręce prawa został szybko zwolniony z więzienia i umarł we własnym łóżku. Zdążył nawet jeszcze nieco zarobić na swej bandyckiej sławie.

Trzeba jednak przypomnieć, że, jak już pisaliśmy, filmy o Jamesach jak i o Billy Kidzie przenika głęboka nuta ambiwalencji. Bo ten sukces, choć podziwiany, jest jednak czymś podejrzanym, społecznie nie akceptowanym. Przestępców się podziwia, ale budzą też lęk. Są wcieleniem swobody, ale także zabójcami. Henry King wybrnął w filmie z tej sprzeczności, dodając fikcyjną postać szeryfa graną przez Randolpha Scotta - to on jest moralnym ośrodkiem opowieści, niejako wysłannikiem publiczności. Doskonale rozumie motywy postępowania Jamesów, w dużej mierze podziela ich racje, ale rozumie też, że rozwój gospodarczy wymaga ofiar i narzucone jankeskie reguły trzeba jednak zaakceptować. A metody braci budzą jego wątpliwości.

Nawet w licznych produkcjach o Jamesach klasy B obecna była charakterystyczna nuta emocjonalnego dystansu wobec bohaterów, co rzecz jasna można tłumaczyć dążeniem do autocenzury. Wiadomo, w tamtych latach otwarta apologia bandytyzmu była właściwie niemożliwa. Ale przyczyny wydają się głębsze. Bo trudno znaleźć filmy, w których Jamesowie byliby radykalnie wybieleni, ukazani jako ludzie jednoznacznie szlachetni, romantyczni bandyci zmuszeni przez okoliczności do popełniania gwałtownych czynów. Taki proces uszlachetnienia dokonał się w literaturze groszowej, śmielej poczynano sobie z wybielaniem innych historycznych westernowych bohaterów.

W filmie Nicholasa Raya "Prawdziwa historia Jesse Jamesa" jest charakterystyczna scena, kiedy kaznodzieja grany przez Johna Carradine'a mówi matce Jamesów, że jedyne wytłumaczenie postępowania jej synów widzi w tym, że znaleźli się we władzy szatana. Jego słowa zostają z oburzeniem odrzucone przez matkę (Agnes Moorehead) i żonę Jessego, Zee (Hope Lange), która odpowiada, że bracia nigdy nie zrobili niczego bez powodu i przeciw swojej rodzinie. Ray chciał opowiedzieć historię banitów ze zmiennych punktów widzenia, oczyma jej świadków nieobiektywnych, bo zaangażowanych emocjonalnie. Wyraźnie zaakcentował też wątek dumy czy raczej próżności Jamesów, zadowolenia z własnego publicznego wizerunku. "Jesse James, to coś znaczy" - powiada Jesse w jednej ze scen. A znaczy rozgłos i skuteczność oraz strach jankeskich bankierów, ale nie jest to sława Robin Hooda. W tym filmie Jesse tylko raz "rozdaje biednym", zresztą sprowokowany, i wkrótce swą darowiznę odbiera. Zamysł Raya został zniszczony przez producentów, na ekranie pozostały tylko jego ślady. Ale przyznać trzeba, że w większości filmów o Jamesach pojawiają się jednak próby utrzymania dystansu wobec bohaterów. A wydawałoby się, że prostsza byłaby najzwyklejsza idealizacja.

HISTORIA PRZEMOCY, HISTORIA ZDRADY
W licznych filmowych opowieściach o Jamesach w centrum uwagi znajduje się kwestia źródeł i konsekwencji przemocy: skąd wzięła się w ich życiu przemoc, czy była rzeczywiście konieczna i do czego prowadziła. W tym sensie filmy o Jamesach należą do głównego nurtu westernu, choć bardzo często mają formę biografii i unikają moralizowania. U Raya jest ważna scena rozmowy Jessego z Frankiem, który zauważa gorzko: "Kiedyś mieliśmy powód". W innej scenie, gdy Jesse chce zastrzelić zdrajcę, Frank powstrzymując go, mówi: "To nam nie pomoże. - Mnie tak" - odpowiada Jesse i wyraz jego twarzy mówi, że nie kłamie. Zwykle to Jesse był przedstawiany jako romantyczny buntownik, człowiek nie pogodzony z otoczeniem. Miał go zresztą u Raya zagrać James Dean. Niezgoda na świat prowadzi jednak do piekła przemocy. Okazuje się, że nawet mocno umotywowany powód z czasem staje się pretekstem do kontynuowania życia, którego głównym celem staje się przemoc.

Natomiast Fritz Lang w "Powrocie Franka Jamesa" przedstawił przenikliwe studium obsesji zemsty, tym bardziej sugestywne, że Franka ponownie zagrał pozornie prostolinijny Henry Fonda. Langa nie interesowały historyczne realia, chociaż według wielu świadectw to właśnie Frank był o wiele bardziej niebezpieczny, ponieważ zabijał na zimno. Film przynosi sugestywny portret człowieka, któremu na pozór udało się wydostać z kręgu gwałtu, ale który do niego wraca, aby wziąć odwet za śmierć brata. Przemoc wciąga w swój krąg coraz to nowe ofiary. Jedną z nich jest Bob Ford, zabójca Jesse Jamesa skuszony nagrodą i sławą. To jego przedstawia Samuel Fuller w filmie "Zastrzeliłem Jesse Jamesa" Co ciekawe, twórca filmu twierdził, że Jesse budził jego odrazę i "dostał, co mu się należało", więc czyn Boba Forda zasługuje właściwie na pochwałę. Jednak film Fullera jest analizą spustoszeń, jakie czyni w psychice i moralności człowieka zdrada. Dlatego uznawany jest, z pewną przesadą, za "pierwszy western psychologiczny". Skrytobójstwo wywołuje ciąg przemocy, nad którą nie można zapanować.

U Philipa Kaufmana w "Wielkim napadzie w Minnesocie" pojawia się ton nostalgiczny, ale demitologizacja Jamesów nie robi jednak spodziewanego wrażenia. Zawinił zwłaszcza błąd w obsadzie. Robert Duvall jako Jesse James gra rozszalałego psychopatę, kwestia przemocy zostaje wytłumaczona jego chorobą. Do prawdy zbliżył się może najbardziej Walter Hill w "Straceńcach" ), co nie znaczy, że odniósł jednoznaczny sukces. Przedstawił Jamesów jako produkt okrutnych czasów, ludzi bezwolnie poddających się dyktatowi wszechobecnej przemocy. "Podczas wojny napadaliśmy na banki i tak już zostało" - pada w pewnym momencie wyznanie. Moralna i uczuciowa atrofia ukazana została jednak dziwnie beznamiętnie. Sceny rodzinnych rytuałów i wysiłki (bezowocne) zbudowania stabilnego życia rodzinnego przeplatają się z brutalnymi sekwencjami napadów. Wizja jest konsekwentna, brak jej jednak moralnej dociekliwości.

KRWAWY RAJD
Sceną kulminacyjną wielu opowieści o Jamesach była inscenizacja słynnego napadu na bank w Norhfield w Minnesocie, który odbył się 7 września 1876 roku i zakończył się rozbiciem gangu Youngerów i Jamesów. Mieszkańcy, uprzedzeni przez agentów Pinkertona, którzy od lat tropili gang, urządzili udaną zasadzkę. Wzorcową wersję tych wydarzeń przedstawił znowu film Kinga, lecz zmiany w sposobie inscenizacji w kolejnych wersjach mówią wiele o przemianach samego kina. Nicholas Ray skopiował niektóre sceny z filmu Kinga, lecz nasycił je atmosferą narastającego osaczenia i zatrzaśnięcia w pułapce. Jamesowie usiłują wydostać się z miasta i co chwilę napotykają na coraz to nowe przeszkody w postaci płonącego wozu czy przygotowanej naprędce barykady. Przypomina to senny koszmar na jawie. A późniejsza scena pościgu ukazana została z punktu widzenia zaciekłych ścigających. W ambitnym, choć przecenianym filmie Kaufmana,,,Philip Kaufman#I mamy do czynienia z ponurą masakrą w błocie, absurdalną rzezią, w której najwięcej godności zachowują tylko jej przypadkowi uczestnicy. Z kolei Walter Hill zręcznie, acz dość jałowo imituje styl Sama Peckinpaha z "Dzikiej bandy", ze zdjęciami zwolnionymi i niezwykle ostrym montażem. To odstręczająca egzekucja, ale dokonana na ludziach nie budzących żywszej sympatii. Wyczuwa się w tym chłód efekciarskiego widowiska. Symptomatyczne, że w mocno infantylnych "Bandytach" (reż. Les Mayfield) akcja urywa się przed tym wydarzeniem. Wszystkie te sceny przemocy nie niosą jakiegokolwiek wyzwolenia. Więcej - jeszcze ostrzej uświadamiają trudność identyfikacji z bohaterami.

BYĆ JAK JESSE JAMES
Jamesowie znowu powrócili i to wysokobudżetowej, prestiżowej produkcji "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" (reż. Andrew Dominik) z Bradem Pittem w roli Jessego. Film spotkał się z różnymi ocenami i bodaj tylko Roger Ebert nie ukrywa silnego wrażenia pisząc, że widowisko przypomina podszyty erotyczną fascynacją taniec uwielbienia i śmierci. Bo Jesse jest tu przedstawiony jako ktoś, kto roztacza wokół siebie niebezpieczną charyzmę. Ma styl, co pozwala zapomnieć o okrucieństwie jego czynów, a może nawet je akceptować. Jest kimś na kształt osobnika ze współczesnej kategorii celebrity, tyle że z całkiem realnymi i przerażającymi dokonaniami.

"Chcesz mnie lubić, czy być mną?" - pyta James swego przyszłego zabójcę. Mit Jesse Jamesa jest tak zadziwiająco trwały, bo kino, przedstawiając historię tego zabójcy w różnych wersjach, kusi możliwością niebezpiecznej identyfikacji. To historia o stopniowym zarażaniu się złem, o drodze, z której nie ma powrotu. I kino nie jest naiwne, bo ukazując jakże często uwodzicielską twarz zła, pokazuje także jego konsekwencje. Najlepsze filmy o Jessie Jamesie, choć kłamią w szczegółach, kierując się logiką własnej mitologii, wyrażają jednak pewną istotną prawdę: bandytów można podziwiać, ale gdy zbliżymy się do nich zbyt blisko, czeka nas los nieszczęsnego Boba Forda. Podziwiajcie Jamesów i im podobnych, jeśli chcecie, ale nie dajcie się im uwieść. Popularne kino wykazuje przenikliwość dając tego rodzaju cenne przestrogi. Rzecz jasna, tylko czasami.

TOMASZ JOPKIEWICZ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones