KINO: Marcowe reminiscencje

www.kino.org.pl /
https://www.filmweb.pl/news/KINO%3A+Marcowe+reminiscencje-41799
40 LAT TEMU, W MARCU

Marcowe reminiscencje
PIOTR ŚMIAŁOWSKI

"Niesamowitym wydarzeniem w naszej biografii był rok 1968. To był demoniczny czas. Czułem, że odbije się bardzo niekorzystnie na historii powojennej Polski"
Tadeusz Konwicki

Przytoczone powyżej słowa Konwickiego o wydarzeniach marcowych, choć lakoniczne, mówią bardzo dużo. Antysemicka, a w istocie antyinteligencka nagonka stała się dla większości żyjących wówczas Polaków generacyjną traumą. Do dziś niełatwo w pełni zrozumieć wielu przyczyn i mechanizmów tamtego zjawiska - także dlatego tak wielu osobom trudno wspominać rok '68 - lecz jego skutki świadczą same za siebie: emigracja tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego, eliminacja z życia publicznego polskiej elity intelektualnej oraz swego rodzaju zanegowanie ogromnej części dorobku kultury powojennej.

Najbardziej jaskrawym i znanym przykładem jest teatr. Ida Kamińska, wieloletni dyrektor Teatru Żydowskiego w Warszawie, na znak protestu przeciwko polityce władz podała się do dymisji i wyjechała z Polski. Z kolei zdjęcie z afisza Teatru Narodowego "Dziadów" Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka stało się główną przyczyną rozruchów studenckich. Samego Dejmka za wystawienie spektaklu "wbijającego nóż w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej" - jak powiedział Władysław Gomułka - wkrótce odwołano. Fotel dyrektora Narodowego zaproponowano natomiast Adamowi Hanuszkiewiczowi, który propozycję przyjął, stawiając jednak pewien warunek: nikt z dotychczasowego zespołu Dejmka nie zostanie zwolniony, a samemu Dejmkowi Hanuszkiewicz będzie mógł zaproponować funkcję reżysera.

O warunku Hanuszkiewicza nie wspomniano oczywiście w oficjalnych komunikatach. Władza jednym ruchem załatwiła więc dwie sprawy: pozbyła się Dejmka i - w pewnym sensie - unieszkodliwiła Hanuszkiewicza, który do tej pory był niebezpieczny jako odważny i popularny eksperymentator na scenie Teatru Powszechnego. Teraz, decydując się przejąć Narodowy, stał się dla dużej części publiczności - nieprzebierającej w słowach - kolaborantem. Musiało minąć wiele miesięcy, zanim Hanuszkiewicz odzyskał zaufanie widowni.

Podobne metody skłócania poszczególnych środowisk i dyskredytowania niewygodnych osób - oparte na insynuacjach i niedopowiedzeniach - władza stosowała w tym okresie szczególnie nagminnie. Nie same rozruchy marcowe były jednak początkiem tego procederu. Napiętą atmosferę wywołały już wcześniej doniesienia o wybuchu wojny izraelsko-arabskiej latem 1967 roku. 19 czerwca Władysław Gomułka mówił na Kongresie Związków Zawodowych: "W związku z tym, że agresja Izraela na kraje arabskie spotkała się z aplauzem w syjonistycznych środowiskach Żydów - obywateli polskich, którzy nawet z tej okazji urządzali libacje" (chodzi m.in. o incydent w redakcji czasopisma "Przyjaciółka" - przyp. P.Ś.), "pragnę oświadczyć, co następuje: nie chcemy, aby w naszym kraju powstała piąta kolumna. Nie możemy pozostać obojętni wobec ludzi, którzy opowiadają się za agresorem. Nie czynimy przeszkód obywatelom polskim narodowości żydowskiej w przeniesieniu do Izraela, jeżeli tego pragną. Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę - Polskę Ludową".

W środowisku filmowym indywidualne rozmowy-przesłuchania prowadzono w drugiej połowie 1967 roku. W zasadzie - poza kilkoma przypadkami, np. Ludwika Hagera, który choć poparł politykę partii, miał jednocześnie wątpliwości, czy powinien opowiedzieć się po stronie arabskiej - ta swoista weryfikacja przebiegła dla władzy w miarę pomyślnie. Nie była jednak pełnym sukcesem. Jak pisze Edward Zajiček - od indywidualnych rozmów uchylili się członkowie egzekutywy Organizacji Partyjnej zespołów: Ford, Jakubowska, Kawalerowicz i Rybkowski. Był to prawdopodobnie pierwszy poważny zgrzyt na linii filmowcy-władza.

Kolejnych dostarczyły wydarzenia w łódzkiej Szkole Filmowej. Bo choć studenci kierunków filmowych nie brali masowo udziału w demonstracjach, przy Targowej wrzało podobnie jak na innych uczelniach. Jeszcze w 1967 roku nasiliły się tu różne kontrole, coraz częściej ministerstwo kultury miało jakieś uwagi. Bartosz Kwieciński przytacza w "Historii kina polskiego" notatkę ówczesnego instruktora Wydziału Kultury KC na temat PWSFiT sporządzoną na początku 1968 roku: "Wskutek wadliwego procesu dydaktycznego oraz braku dyscypliny kadry profesorskiej plenią się tu postawy konsumpcyjne, karierowiczowskie, uprawiane jako bałwochwalstwo Zachodu, w największej cenie są wartości formalne i awangardowe, popularyzuje się kosmopolityczne poglądy na rolę posłania zawodu reżysera filmowego".

Te zarzuty miały oczywiście uderzyć przede wszystkim w Jerzego Toepliza, ówczesnego rektora, który przez cały 1967 rok przebywał na kontrakcie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, a do Polski wrócił w styczniu 1968 roku. Autor cytowanej wyżej notatki używał wprawdzie innych argumentów, lecz w istocie kontynuował kampanię przeciwko Toeplizowi - i przeciwko samej Szkole - którą jeszcze w grudniu 1966 roku, a więc przed wyjazdem rektora do Ameryki, rozpoczęła Najwyższa Izba Kontroli, oskarżając go o niegospodarność. Wówczas udało mu się jeszcze uniknąć dymisji, lecz teraz sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana. W lutym odbywały się w Łodzi zebrania partyjne, na których coraz częściej zarzucano Jerzemu Bossakowi i Stanisławowi Wohlowi, profesorom PWSTiF, że - jak to ujął sam Bossak - nie dają gwarancji socjalistycznego wychowania młodzieży. Był to kolejny wybieg, bo w istocie chodziło o pochodzenie obu wykładowców. Sam Toeplitz jeszcze bardziej naraził się władzy, gdy 10 marca, podczas wiecu studentów w Szkole, jako jedyny rektor w Polsce poparł żądania studentów i zaprotestował przeciwko atakom milicji. Jego dni na tym stanowisku były policzone. - "Czwartego kwietnia przyjechał do Łodzi wiceminister kultury z ramienia ZSL, Garstecki" - wspominał Toeplitz. - "Ministrowie Motyka i Zaorski nie chcieli w tym wziąć udziału. Prezydent Łodzi (...) oddał do dyspozycji swój gabinet, w którym zdymisjonowano nie tylko mnie, ale też profesorów Wohla i Wajdowicza. Nie było żadnych aluzji do marca 1968 roku, nawiązywano wyłącznie do raportu NIK-u. Wszystko odbyło się bardzo prywatnie. (...) Garstecki był (...) zawstydzony tym, co robi, i tym, że jego właśnie wybrano do tej sprawy. Powiedział w którymś momencie: "Pan profesor może oczywiście kontynuować wykłady z historii filmu". Na to ja, niczym swawolny Dyzio, zapytałem: "Czy nie będę, Boże broń, demoralizować studentów swoją obecnością?"" Warto dodać, że Toeplitz stracił wówczas również stanowisko redaktora naczelnego miesięcznika "Kino".

W samych strukturach kinematografii zmiany zaczęły się wcześniej i nie były początkowo związane z wydarzeniami marcowymi. Sytuacja polskiego kina już od jakiegoś czasu była, niestety, nie najlepsza. Widzowie coraz mniej chodzili do kina, spadło także zainteresowanie polskim filmem za granicą - wyjątkiem była nominacja do Oscara dla "Faraona" Jerzego Kawalerowicza w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Mniej więcej od połowy lat 60. wyłaniały się pewne idee, które miały zażegnać rodzący się kryzys. Minister Zaorski dążył na przykład do zacieśnienia współpracy z zagranicą i stworzenia warunków dla koprodukcji. Ostatecznie powstało ich jednak niewiele, a część z tych, które udało się nakręcić lub rozpocząć okres przygotowawczy do zdjęć - jak "Kiedy miłość była zbrodnią - Rassenschande" Jana Rybkowskiego i planowany "Doktor Korczak" Aleksandra Forda (oba we współpracy z RFN) - stała się później przedmiotem pomarcowych ataków, o czym za chwilę.

Przyczyn złej sytuacji szukano także w działaniu samych zespołów filmowych. Ich reorganizację planowano jeszcze w 1967 roku. Na czele każdej jednostki miał stanąć szef produkcji, a dotychczasowy kierownik artystyczny byłby jego zastępcą. Pomysł ten nie został jednak zrealizowany. Zmieniono w działaniach zespołów co innego: w miejsce zewnętrznej Komisji Ocen Scenariuszy wprowadzono - przy poparciu m.in. Forda i ministra Zaorskiego - rady programowe zespołów. Lecz skutki tego posunięcia dosyć szybko okazały się katastrofalne. W proces kierowania filmów do produkcji wkradł się chaos, członkami rad byli bowiem także ludzie zupełnie niezwiązani z filmem.

Osłabiona organizacyjnie polska kinematografia była więc w początkach 1968 roku idealnym obiektem dla ataków partyjnych dygnitarzy. Gdy wybuchł marzec, zaatakowano wprost - już nie tylko osoby, lecz samo kino, próbując odebrać mu resztkę wolności twórczej. Najpierw - 23 marca - w odpowiedzi na głośne przemówienie Gomułki sprzed kilku dni dotyczące manifestacji studenckich - ukazała się rezolucja Organizacji Partyjnej przy ZZRF, której I sekretarzem był wówczas Jan Rybkowski: "Popieramy w całej rozciągłości linię polityczną kierownictwa partii, a w szczególności stanowisko zajęte przez I sekretarza KC tow. Gomułkę w referacie wygłoszonym na spotkaniu z aktywem partyjnym Warszawy w dniu 19 bm. Przyjmujemy ten referat jako wytyczną działalności. (...) Nie sposób przecenić roli i znaczenia zaangażowanej twórczości filmowej. (...) Niezdecydowanie w programowaniu, uleganie wpływom komercjalnym i kosmopolitycznym wzorom Zachodu, przyniosło i musi przynieść istotną szkodę naszej twórczości. Chcemy realizować filmy zaangażowane, społecznie użyteczne, politycznie służące sprawie socjalizmu i Polski Ludowej". Kolejna rezolucja - tym razem Naczelnego Zarządu Kinematografii - z 3 kwietnia była już znacznie ostrzejsza. Potępiono "elementy warcholskie, ośrodki reakcyjne i syjonistyczne, hochsztaplerstwo artystyczne", a na koniec, wykładowców PWSTiF za ich postawę w czasie rozruchów studenckich...

Charakterystyczny dla klimatu pierwszych "pomarcowych" dni jest przypadek Jana Rybkowskiego, który najpierw przewodniczył zebraniu, na którym uchwalono rezolucję z 23 marca, a już za moment stał się jednym z pierwszych, którego personalnie zaatakowano. Po premierze jego - wspomnianego już - filmu "Kiedy miłość była zbrodnią" w prasie pojawiły się głosy oburzenia. Ryszard Gontarz, nacjonalistyczny publicysta i okryty złą sławą tropiciel semickich rodowodów, pisał na przykład o "godzeniu w interesy Polski i godność narodową". Ponadto Rybkowski kręcił już wówczas kolejny film na zamówienie telewizji z RFN - "Wniebowstąpienie" opowiadające o tragicznym losie Żydów próbujących w 1941 roku uciec z kresów przed nadciągającą armią niemiecką. Pod koniec kwietnia 1968 roku reżyser musiał złożyć samokrytykę, otrzymał naganę partyjną i został pozbawiony funkcji w POP.

Na tym samym zebraniu POP ZZRF samokrytyki złożyli: Wanda Jakubowska, Jerzy Kawalerowicz i Czesław Petelski. Zaczęły się także ataki na Aleksandra Forda - jeszcze do niedawna wszechwładnego cara polskiej kinematografii, jak o nim mówiono. Forda oczerniano szczególnie zaciekle, biorąc niejako odwet za długie lata, kiedy był na świeczniku. Najpierw wrócono do sprawy "Ósmego dnia tygodnia", filmu z 1958 roku, który w Polsce zatrzymała cenzura, a którego kopię wywiózł niedługo później do RFN Ignacy Taub. Kolejnym przedmiotem ataku była przewidywana wymowa filmu o Januszu Korczaku - którego realizację reżyser przygotowywał już od dawna. Za pewnik uznano bowiem, że będzie niesłuszna. Nacjonaliści bili na alarm, że Artur Brauner, zachodnioniemiecki producent filmu to syjonista, który rękami Forda chce udowodnić, że Korczaka zabili wprawdzie hitlerowcy, ale to polscy antysemici wydali go w ich ręce. Ford uznał te zarzuty za niedorzeczne. Nie złożył również samokrytyki, za co wyrzucono go z partii. Tadeusz Zaorski, który stanął w obronie Forda, wkrótce potem został zdymisjonowany. Symbolicznym końcem projektu filmu o Korczaku było zburzenie gotowych dekoracji, które w jednej z hal przy Chełmskiej wybudował Anatol Radzinowicz...

Kierownictwu partii zależało na stworzeniu wrażenia, że decyzje, które zapadają w sprawie kinematografii - i nie tylko - są umotywowane żądaniami i sprzeciwem społeczeństwa. W zakładach pracy organizowano wiece poparcia dla władzy. W prasie ukazywały się cały czas inicjowane odgórnie, oskarżycielskie artykuły. Na łamach "Ekranu" krytykowano podjęte przez Zespół "Studio" i "Rytm" koprodukcje oraz "nikłe walory ideowe" innych filmów polskich. "Ekran" wykorzystywał także wszelkie krytyczne wobec polskiego kina głosy twórców, które teraz wspomagały "pomarcową" kampanię. W ówczesne przepychanki - jak ocenia Konwicki - mimowolnie dał się wmanewrować Kazimierz Kutz. - "Otóż w (...) marcu" - wspomina Konwicki - "w czasopiśmie "Ekran" ukazał się eseik Kazia (...) potępiający dotychczasowy etap naszej kinematografii, gdzie ku swemu osłupieniu przeczytałem passus dotyczący kierowników literackich, że mianowicie kierownicy literaccy właściwie nic nie robią, tylko załatwiają własne interesiki. Niestety, musiałem te słowa odnieść do siebie, bo z kierowników literackich Kazio znał tylko mnie".

Konsekwencją krytycznych dyskusji ostatnich kilkunastu miesięcy na temat zespołów filmowych stała się ich reorganizacja, która tym razem została przeprowadzona "do końca". Wydarzenia marcowe dały bowiem władzy możliwość rozegrania tej partii wedle własnych reguł. 30 kwietnia na zebraniu POP ZZRF - na tym samym, na którym usunięto Forda z partii - zapadła decyzja o odwołaniu kierowników artystycznych i literackich. Jednym z argumentów, który pojawiał się zresztą już od dawna, miały być ich rzekome niebotyczne zarobki. Dymisje wręczano w jeszcze bardziej bulwersujący sposób niż wcześniej w Szkole Filmowej - posłańcy późnym wieczorem roznosili do domów poszczególnych osób zwolnienia z pracy z uwagą, że mają wykonywać swoje obowiązki aż do ostatecznego zamknięcia ich zespołów. Już 31 grudnia w stan likwidacji postawiono "Kadr" Kawalerowicza, "Kamerę" Bossaka, "Rytm" Rybkowskiego, "Studio" Forda
oraz "Syrenę" Wohla. Pozostawiono jedynie "Iluzjon" Petelskiego i utworzony zaledwie rok wcześniej "Tor" Różewicza. Sam Różewicz, w proteście wobec "pomarcowej" atmosfery, zrezygnował jednak ze swojej funkcji. Fotel kierownika zaproponował Antoniemu Bohdziewiczowi.

W różnych latach tygodnik "Film" na pierwszych stronach drukował rubrykę "Nad czym pracują zespoły?". Wystarczy przejrzeć numery z pierwszych miesięcy 1968 roku, by przekonać się, ile projektów likwidowanych zespołów po prostu przepadło. "Volvo dla maose-killera" Janusza Głowackiego, "Prorok" Wiesława Dymnego, "Rynek" Kazimierza Brandysa, "Ostatnia bitwa" Mariana Brandysa, "Zanim do morza dopłynie" Gruzy i Kobieli, "Nasz człowiek w Warszawie" Barei i Fedorowicza, "Powrót z gwiazd" Lema i Szczepańskiego. To tylko kilka przykładów. Nieco wcześniej wstrzymano także przygotowania do ekranizacji "Austerii" Juliana Stryjkowskiego. Kawalerowicz, który miał reżyserować film, dopiero po kilkunastu latach mógł powrócić
do tego projektu.

"Film" - co trzeba przyznać - próbował zainicjować rzetelną dyskusję i analizę stricte artystycznych i organizacyjnych wad polskiego kina. Cykl artykułów rozpoczął w maju tekst "W stronę zmian" podpisany przez całą redakcję. W kolejnych tygodniach ukazały się m.in. teksty: Stanisława Janickiego - o tematach, które interesowały wówczas reżyserów, Bolesława Michałka - o działalności zespołów filmowych, kryzysie scenariuszowym i napływie młodych sił twórczych czy Jerzego Peltza - o wpływach z dystrybucji polskiej kinematografii. Były to wyważone postulaty zmian i propozycje jak można je stopniowo wprowadzać - a więc próba uspokojenia atmosfery i odejście od oskarżycielskiego tonu obecnego w innych periodykach.

W momencie, gdy zlikwidowano sześć dotychczasowych zespołów filmowych, w ich miejsce powołano nowe: "Kraj", "Nike", "Plan" i "Wektor". Ich kierownikami zostali odpowiednio: Andrzej Walatek, Stanisław Kuszewski, Ryszard Kosiński, Jerzy Jesionowski. Kto dziś pamięta jeszcze te nazwiska? Ludzie ci wcześniej nie współpracowali z kinematografią, a teraz mieli decydować nie tylko o jej kształcie ale i o tym, kto ma ją tworzyć. - "Polskie kino zostaje oddane w ręce osób postronnych" - wspominał po 20 latach Andrzej Wajda - "a także w ręce naszych kolegów - Poręby, Petelskiego, Filipskiego, i oto już nie władza dyskutuje o tym, co można i czego nie można robić, tylko ci nasi koledzy są naszymi policjantami. (...) to ludzie, którzy albo mają chore ambicje, albo są po prostu tak niezdolni, że bez pomocy partii nigdy nie zrobiliby żadnego filmu. I odpłacają się za to, że robią filmy, uniemożliwiając robienie ich innym, zdolniejszym od siebie. To jest tak naturalny, tak łatwy i przejrzysty schemat, że nawet nie trzeba się dziwić, że został wymyślony".

Dla Poręby marzec '68 roku był życiowym przełomem. Po okresie kilkuletniej niełaski mógł wrócić do reżyserii, a w tak osobliwych miejscach jak Huta Warszawa organizowano przeglądy jego filmów. - "Uznałem, że [marzec] to pierwsza dekomunizacja" - mówił po latach Poręba. - "To dotyczyło przecież generałów, ministrów, szefów departamentów. Poza tym słyszę nagle, że polska krew, gdziekolwiek była przelewana, jest jednakowo warta. Idę do teatru, a tam śpiewają zakazane dotąd piosenki. Na 68 r. nie patrzę wcale jak na antysemicką nagonkę tylko jak na pierwsze pęknięcie stalinowskiego układu władzy. I to mi się spodobało, nie ukrywam".

Głównym zadaniem nowo powołanych zespołów stało się przede wszystkim pozyskiwanie odpowiednich scenariuszy. Nie były to już więc grupy twórców inicjujących wymianę myśli - raczej urzędy, które miały do zrealizowania pewne zadania. Wraz z początkiem 1969 roku rozpoczęły się obchody 25-lecia PRL. Film zamiast obrazu współczesności proponował z tej okazji przede wszystkim opowieści o walce o nowe państwo i jego początkach. Powstał "Dzień oczyszczenia" Jerzego Passendorfera - o współpracy polskich i radzieckich partyzantów, czy "Jarzębina czerwona" Ewy i Czesława Petelskich - o bitwie o Kołobrzeg, którą w marcu 1945 roku stoczyła 1 armia Wojska Polskiego (film pokazywał zresztą sporo prawdy o tragicznej stronie tych walk).

Rok 1969 był także rokiem 25-lecia PRL. W całym kraju trwały jubileuszowe obchody. W prasie przycichła więc nieco "pomarcowa" nagonka. Trwał jednak dramat tych, których wcześniej publicznie napiętnowano, ludzi, którzy - jak powiedział Stanisław Różewicz - "nie potrafili już czuć się w Polsce jak u siebie". Aleksander Ford próbował po "Doktorze Korczaku" uzyskać zgodę na realizację innego projektu. Odmówiono mu. Skazany na twórczy niebyt zdecydował się na wyjazd z Polski w marcu 1969 roku. Mieszkał kolejno w RFN, Danii, USA. Za granicą zrealizował "Krąg pierwszy" na podstawie Aleksandra Sołżenicyna oraz "Jest pan wolny, doktorze Korczak". W latach 70. zabiegał o możliwość powrotu do Polski. Bezskutecznie. W 1980 roku popełnił samobójstwo.

Jerzy Lipman i Jerzy Hoffman w 1968 roku realizowali zdjęcia do "Pana Wołodyjowskiego". Reżyser żartował po latach, że ten najbardziej patriotyczny polski film realizowali Goldberg, Lutowski, Lipman i Hoffman. Wtedy nie mogło to nie zwrócić niczyjej uwagi. Część ekipy postanowiła zastrajkować i dopiero elektrycy z kablami w ręku uspokoili co bardziej gorliwych. Syna Lipmana wyrzucono jednak ze szkoły, ktoś wybił szyby w ich domu, rodzina Lipmana zaczęła otrzymywać listy z pogróżkami. Lipman wyjechał z rodziną w sierpniu 1969 roku - (po "Panu Wołodyjowskim" zrealizował jeszcze zdjęcia do "Dnia oczyszczenia" Passendorfera) początkowo jedynie na pewien czas, lecz polskie władze nie przedłużyły im paszportów i po prostu nie mogli wrócić. Na emigracji Lipman zrealizował - głównie w Niemczech - blisko 50 filmów i seriali telewizyjnych. Zmarł w 1983 roku w Londynie. Hoffmana z kolei wielokrotnie przesłuchiwano. Dopiero gdy zapowiedział, że wyjedzie do ZSRR, pozostawiono go w spokoju.

Zygmunta Szyndlera, który był wcześniej cenionym kierownikiem produkcji w zespole "Rytm", przeniesiono do dubbingu. Bez przerwy szykanowany, wyjechał do Danii. Tam wyemigrowali także w 1970 roku operator Władysław Forbert (jego brat - Adolf pozostał w Polsce) oraz reżyser Jakub Goldberg. W Niemczech zamieszkali natomiast operator Kurt Weber, szefowie produkcji Józef Krakowski, Józef Fijałkowski i Ludwik Hager, scenograf Anatol Radzinowicz. Nie wszyscy potrafili odnaleźć się na emigracji. Ich przymusowy wyjazd z Polski - a przecież nie tylko ich sytuacja po marcu zmusiła do wyjazdu - ostatecznie przekreślił więc początkowe przypuszczenia, że marzec '68 roku skończy się na wewnątrzpartyjnej próbie sił.

PIOTR ŚMIAŁOWSKI

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones