Lew Rywin nie działał sam. Był pośrednikiem między Agorą a wysyłającymi go z łapówkarską misją osobami - uznał w piątek Sąd Apelacyjny w Warszawie. I skazał go na dwa lata więzienia i 100 tys. zł grzywny za pomocnictwo w płatnej protekcji. Wyrok jest prawomocny. Obrona chce złożyć wniosek o kasację do Sądu Najwyższego - czytamy w dzisiejszej
"Rzeczpospolitej".
Sąd odrzucił wnioski obrony i prokuratora o zwrot sprawy do pierwszej instancji. Orzekł, że błędy i uchybienia w poprzednim procesie nie są na tyle istotne, by uchylić wyrok. Zebrane dowody pozwalają ocenić działanie
Rywina jako pomoc w płatnej protekcji.
Rywin - jak wynika przede wszystkim z dokonanego przez Adama Michnika nagrania - nie działał sam i nie był autorem propozycji korupcyjnej. Był jedynie pośrednikiem, "swego rodzaju pasem transmisyjnym". Nie powoływał się na własne wpływy w ośrodkach decydujących o kształcie ustawy medialnej, przekazywał zaś informację od osób, które takie możliwości mają.
Co prawda listy mocodawców w procesie nie ustalono, ale - wywodził w uzasadnieniu werdyktu przewodniczący trzyoosobowego składu orzekającego, sędzia Grzegorz Salamon - co do ich istnienia nie ma wątpliwości. Tym samym sąd potwierdził wniosek sejmowej komisji śledczej, że grupa trzymająca władzę nie była fikcją.
Zmiana kwalifikacji czynu z oszustwa (jak orzekł Sąd Okręgowy) na pomocnictwo w płatnej protekcji - spowodowało złagodzenie kary z dwóch i pół do dwóch lat więzienia. - To, co zrobił Rywin, ma znaczny stopień społecznego niebezpieczeństwa. Usiłował bowiem w nielegalny sposób wpłynąć na bardzo istotną sferę działania państwa, którą jest tworzenie i stosowanie prawa - ocenił sąd. Nie podzielił natomiast poglądu, że producent "wstrząsnął działaniem pewnych instytucji państwa", co przypisała mu pierwsza instancja.
Wyrok jest prawomocny. Obrona zapowiedziała jednak złożenie kasacji. Będzie jej towarzyszył wniosek o wstrzymanie wykonania kary do chwili rozstrzygnięcia sprawy przez Sąd Najwyższy.
Lew Rywin słuchał wyroku i uzasadnienia z kamienną twarzą. Potem jednak odczytał dziennikarzom oświadczenie. Napisał w nim, że był naiwny i że został wplątany w grę wielkiego koncernu, której celem było wywołanie skandalu i wyciągnięcie z niego korzyści. Zarzucił też Agorze i "Gazecie Wyborczej", że manipulowała dowodami. (...)