Świat przemysłu filmowego, jaki znaliśmy, właśnie się kończy. A dokładniej skończy się za 12 do 18 miesięcy, kiedy Netflix przejmie wytwórnię Warner Bros. Do takiego wniosku można było dojść 5 grudnia, po tym jak streamingowy gigant oświadczył, że wygrał negocjacje dotyczące zakupu jednego z największych amerykańskich studiów filmowych. Niepokój i poczucie, że czeka nas wielka zmiana, są powszechne. Ale mając już nieco więcej informacji, czas zadać sobie pytania: co rzeczywiście się wydarzy, zmieni i czy do zakupu w ogóle dojdzie. O tym, że Warner Bros. jest na sprzedaż, mówiono od października 2025 roku. Swoje oferty przedstawiły wtedy trzy duże podmioty: Netflix, Comcast (posiadający NBCUniversal) i Paramount Skydance. W listopadzie rywalizacja zawęziła się do Paramountu i Netfliksa. Ostatecznie platformie streamingowej udało się przelicytować Paramount ofertą 28 dolarów za akcję studia filmowego i platform streamingowych Warnera. Co ważne, David Ellison – prezes Paramountu – nie ukrywał swojego niezadowolenia z takiego obrotu sprawy. Ellison, który bardzo blisko trzyma się z
Donaldem Trumpem i jego administracją (w prezencie dla prezydenta wytwórnia zdecydowała się na wyprodukowanie kolejnych "
Godzin szczytu") nie spodziewał się, że biznes wygra z politycznymi koneksjami.
Getty Images © Mario Tama Sama transakcja opiewa na 82,7 miliarda dolarów. Co ważne – Netflix nie jest zainteresowany posiadanym przez Warner Bros. Discovery biznesem telewizyjnym. Co oznacza, że aby do transakcji mogło dojść, konieczne jest wydzielenie osobnej, notowanej na giełdzie spółki Discovery Global, która przejmie cały pakiet telewizyjny firmy. Dojdzie do tego dopiero w trzecim kwartale 2026 roku. To istotne dla wszystkich, którzy zastanawiali się, czy to przejęcie dotyczy też polskiego TVN, które wciąż znajduje się w portfolio Discovery. Netflix chce się skupić przede wszystkim na części produkcyjnej. Co jest ważne, bo studio Warner Bros. produkuje nie tylko filmy, ale też dużo programów telewizyjnych – także tych, które powstają dla konkurencyjnych stacji. To dostęp zarówno do największych franczyz ("
Gra o tron" oraz całe filmowe i serialowe uniwersum DC), jak i do nieprzebranego katalogu treści, który pozwala zasilić platformę.
Obecnie Netflix posiada 21% amerykańskiego rynku streamingowego (jest na drugim miejscu za Prime Video, które posiada 22%), a HBO Max ma 13%. Razem uda im się przejąć ponad 30% rynku. To ważny próg, bo jak się uważa – powyżej 30% kontroli można już mówić o zjawiskach bliskich monopolowi. Z danych, jakie podawał Netflix w kwestii liczby subskrybentów (nie są to dane najnowsze, bo platforma niedawno przestała publikować szczegóły), mówimy o 300 milionach użytkowników. HBO Max ma ich 128 milionów i wiemy, że zdobyło 2,8 miliona w drugim kwartale roku. Co prawda, gdy chodzi o dane oglądalności (mierzone przez Nielsena na potrzeby rynku amerykańskiego), obie platformy mają kolejno 8% i 1,3 % widzów (dla porównania Youtube ma ok 12%), ale w przypadku platform streamingowych nie są to koniecznie najdokładniejsze informacje. Niezależnie od tego, jak patrzymy na dane – z całą pewnością połączenie dwóch spółek stworzy największy podmiot na rynku.
Co to oznacza dla całej branży? Każda konsolidacja budzi niepokój. W ciągu ostatnich dwóch dni największe związki zawodowe kreatywnych pracowników branży filmowej – gildie reżyserów, scenarzystów, producentów i aktorów wypowiedziały się negatywnie o proponowanym przejęciu. Tu głos jest zgodny – powstanie tak wielkiej firmy doprowadzi do zwolnień, zmniejszenia szansy na zatrudnienie, ograniczenia kreatywnej wolności, konkurencyjności i obniżenia stawek. Najsurowsze stanowisko wydała gildia scenarzystów, wskazując, że właśnie takim rynkowym przejęciom miały przeciwdziałać prawa antymonopolowe.
Getty Images © Mario Tama Obawy pracowników kreatywnych nie są zupełnie nieuzasadnione. Ostatnie hollywoodzkie strajki pokazały, że jeśli chodzi o negocjowanie tantiem, uczciwego podziału zysków i dobrych stabilnych warunków zatrudnienia, rozmowy z przedstawicielami platform streamingowych są jeszcze trudniejsze niż z wielkimi studiami filmowymi. Mniej podmiotów na rynku oznacza, że to najwięksi gracze dyktują, kto i na jakich zasadach może pracować. Brak konkurencyjności oznacza też, że można sobie pozwolić na produkowanie mniejszej i mniej zróżnicowanej liczby filmów. Hollywood nie po raz pierwszy mierzy się z wpływem monopolistycznych praktyk na kulturę filmową. System studyjny, który rządził branżą przez kilka dekad, doskonale pokazał, jak bardzo prawa pracownicze ogranicza fakt, że wielkie podmioty kontrolują cały rynek. I nie chodzi jedynie o konieczność podpisywania mało korzystnych kontraktów, ale też o szanse na opowiedzenie historii niezależnych i niszowych. Gdy produkcja i dystrybucja spotykają się pod jednym parasolem, może się okazać, że część treści nigdy nie trafi do odbiorców.
Zresztą to o dramatycznych zmianach w dystrybucji mówi się najwięcej. Ted Sarandos, jeden z prezesów Netflixa, nigdy nie krył, że uważa model dystrybucji kinowej filmów za przestarzały. Choć w ostatnich dniach zapewniał, że filmy Warnera wciąż będą się pojawiać w kinach, to zaznaczył, że w przyszłości okno dystrybucji kinowej powinno zostać skrócone, by stało się "bardziej przyjazne dla konsumentów". Z punktu widzenia kin, to dość jasny sygnał, że nowy podmiot nie będzie stawiał na dystrybucję kinową. Choć Netflix chwali się wprowadzeniem do kin w 2025 roku ponad trzydziestu tytułów, to jest to bardzo specyficzny model dystrybucji kinowej. Filmy pojawiają się (w Stanach) na kilkuset ekranach i tylko na parę tygodni. Wszystko po to, by mogły zostać zakwalifikowane do Oscara albo by można było zrobić wokół nich działania promocyjne.
Z perspektywy kin taki model dystrybucji po prostu oznacza ich koniec. Zresztą zniknięcie filmów Warner Bros. z dystrybucji kinowej to olbrzymia luka na rynku. W tym roku studio, wprowadzając na rynek "
Minecrafta", "
Supermana" czy "
Grzeszników", przyniosło kinom olbrzymie zyski. Luki po tych filmach nie da się załatać. Co więcej – można podejrzewać, że jeśli tak duży gracz zrezygnuje z dystrybucji kinowej, jego śladem pójdą kolejne wytwórnie. Cinema United, największe amerykańskie stowarzyszenie właścicieli kin, wydało oświadczenie mówiące o tym, że domknięcie tej transakcji to niespotykane dotychczas zagrożenie. Co więcej, uważa, że przejęcie nie tylko zagrozi dużym kinom w Stanach, ale też kinom niezależnym i studyjnym, również tym europejskim. Jeśli nowa firma rzeczywiście uzna chodzenie do kina za przestarzałe, to nawet ci widzowie, którzy niekoniecznie się z tym zgadzają, nie będą mieli wyjścia. Filmy będziemy oglądać w domu. I nie będzie to kwestia wyboru, jaki rodzaj seansu wolimy – bo kina się z mniejszych pieniędzy nie utrzymają.
Getty Images © Global Images Ukraine Można podejrzewać, że większość odbiorców nie myśli jednak o tym przejęciu z perspektywy przyszłości samej branży filmowej, ale raczej własnego dostępu do platform streamingowych. Ważniejszym pytaniem niż: "Czy Warner Bros. przetrwa?" jest dla wielu: "Czy to znaczy, że "Gra o tron" będzie na Netfliksie?". O tym, że może to być domyślne pytanie odbiorców, świadczy email, jakiego dostał każdy subskrybent Netflixa na świecie, zapewniający, że póki co nic się nie zmieni. Jak na razie dostajemy zapowiedzi, że Netflix planuje utrzymać Warner Bros. jako studio i HBO Max jako osobne podmioty działające niezależnie. Ale na jak długo? Tego nikt nie chce powiedzieć. Sporo bowiem w całym procesie niedopowiedzeń i obietnic, które mogą znaczyć wiele albo tylko pojawiać się, by uspokoić nastroje.
Patrząc na podobne przejęcia w przeszłości, można się spodziewać, że Netflix postąpi z HBO Max mniej więcej tak jak Disney+ z Hulu i stopniowo włączy drugą platformę do swojej oferty. Nie ma natomiast żadnego precedensu, jeśli chodzi o to, jak platforma streamingowa miałaby prowadzić studio filmowe. Choć kilka lat temu Amazon przejął MGM, to nie są to sytuacje porównywalne. Zakup MGM przez Amazon nastąpił w chwili, w której studio nie było już w stanie samo produkować filmów, i można to uznać raczej za przejęcie katalogu i praw do postaci (m.in.
Jamesa Bonda). Warner Bros. jest natomiast aktywnym dużym graczem na rynku produkcyjnym. Jak będzie zarządzany i przez kogo (wygląda na to, że znienawidzony przez wielu widzów David Zaslav ma szanse utrzymać się jeszcze przez jakiś czas na pozycji prezesa) – to wielka niewiadoma.
Z perspektywy konsumentów połączenie dużych platform może się wydać atrakcyjne – zwłaszcza wizja, że w jednym miejscu dostępne będą seriale z obydwu katalogów (choć warto przypomnieć, że już teraz część seriali HBO można oglądać na Netfliksie). Warto jednak przypomnieć, że zmniejszenie się konkurencji zwykle owocuje podwyższeniem kosztów subskrypcji. Zwłaszcza że koszty tak wielkiego przejęcia muszą się zwrócić. Choć cena subskrypcji Netfliksa nie podskoczy ani dziś, ani pewnie do końca 2026 roku, to nie ma się co oszukiwać – im silniejsza pozycja na rynku, tym potencjalnie droższy pakiet. A jeśli Netflix przekroczy kolejną granicę ceny, to nie ma pewności, czy nie zrobi tego konkurencja – żeby nie zostawać w tyle. Dodajmy do tego wojnę, jaką platformy streamingowe wydały w ostatnich latach wpółdzieleniu kont, oraz coraz lepsze zapory przeciw korzystaniu z VPN – i nadzieja, że będziemy mieli dużo tańszą rozrywkę, raczej się rozwiewa. Zapewne część odbiorców już teraz pociesza się myślą, że wróci do piractwa, ale tu też należy zdać sobie sprawę – tak duży podmiot na rynku ma dużo więcej narzędzi nacisku na władze, by zajęły się problemem. Zwłaszcza że Netflix zapowiedział, że w ciągu dwóch-trzech lat chce zaoszczędzić dzięki połączeniu tyleż miliardów dolarów. Można podejrzewać, że na te oszczędności będzie składać się także zwiększenie przychodów z subskrypcji.
Getty Images © Cindy Ord Trzeba jednak podkreślić, że wciąż jest wiele niewiadomych. Pierwsza i najważniejsza: czy uda się przekonać regulatorów, że nie dochodzi tu do złamania praw antymonopolowych. Ponieważ transakcja nie będzie dotyczyła kanałów telewizyjnych, to w Stanach Zjednoczonych Netflix zabiega o zgodę departamentu sprawiedliwości i federalnej komisji handlu. Ale na tym nie koniec, bo ważne są też decyzje organów międzynarodowych, m.in. Komisji Europejskiej czy odpowiednich urzędów w Wielkiej Brytanii, Indiach czy Kanadzie. A warto zaznaczyć, że zaniepokojenie ewentualnym przejęciem wyraziły nie tylko organizacje i politycy amerykańscy. The Multiplex Association, zrzeszające kina w Indiach, podkreśliło, że zniknięcie filmów dystrybuowanych przez Warnera z kin może zagrozić indyjskiej sieci kin.
Czy Netflix ma pewność, że uda mu się przekonać polityków i urzędników, aby dopuścili do transakcji? Na pewno we wstępnej umowie otwierającej proces zawarto zapis, że jeśli nie uda się przeprowadzić przejęcia, Netflix będzie musiał zapłacić Warnerowi ponad 5 miliardów dolarów. To zapis, który z całą pewnością sprawi, że negocjacje będą prowadzone aż do skutku. A negocjacje będą potrzebne, bo głosy, by zastosować przepisy antymonopolowe, dobiegają z obu stron politycznego spektrum. Demokratka Elizabeth Warren nazwała pomysł przejęcia antymonopolowym koszmarem i wezwała prezydenta Trumpa, by zastosował odpowiednie przepisy, bo powstanie nowej megafirmy grozi zarówno obiorcom, jak i pracownikom. Miesiąc temu republikański polityk z Kalifornii – Darell Issa wskazał, że połączenie spółek stanowi zagrożenie dla przemysłu filmowego.
Szefostwo Netflixa jak na razie wyraża chęć kooperacji z odpowiednimi urzędami i instytucjami. Głównym argumentem będzie tu próba przekonania rządzących, że obecny biznes Netflixa – oparty na streamingu – i biznes Warner Bros. – oparty na produkcji to raczej uzupełniające się gałęzie branży, co oznacza rozszerzanie działalności, a nie konsolidowanie rynku. Taką argumentację popiera David Zaslav, który dodatkowo na spotkaniu z pracownikami Warnera zapewniał, że niewiele osób powinno stracić pracę, bo Netflix nie posiada takich mocy przerobowych jak studio filmowe i po prostu będzie tych ludzi potrzebować. Na pewno to dopiero początek długiego procesu, zwłaszcza że już pojawiają się plotki, że Biały Dom nie jest przychylny samemu procesowi. Przy czym wbrew temu, co może się wydawać – sprzeciw Trumpa nie oznacza, że do sprzedaży nie dojdzie. W pierwszej kadencji prezydent bardzo sprzeciwiał się, by AT&T kupiło Time Warner (głównie powodowany swoją niechęcią do CNN), ale kiedy umowa została zatwierdzona w sądzie i utrzymana w sądzie apelacyjnym, zdanie prezydenta nie miało większego znaczenia.
Getty Images © Nur Photos Patrząc na nagłówki w portalach i gazetach, można dojść do wniosku, że sprawa jest już zamknięta i nic się tu nie wydarzy. Tymczasem umowa, jaką dostaliśmy, i wstępne deklaracja Netflixa to naprawdę dopiero początek drogi. Nie chodzi jedynie o regulacje, ale też o kwestie reakcji rynków, odbiorców i wszystkich zaangażowanych w branżę filmową. Przeciętnemu widzowi pozostaje jedynie czekać i uważnie obserwować te mechanizmy. Bo nie ma wątpliwości, że tu rozgrywa się gra o przyszłość całej branży filmowej – tego, jak i gdzie będziemy oglądać filmy, kto będzie je robił i o czym będą opowiadały. W procesie negocjacji można poświęcić bardzo wiele – także tych twórców i te tematy, które nie podobają się rządzącym. Wizja, że przyszłe produkcje Netfliksa i Warnera będą wyglądały tak jak dziś, to coś, co absolutnie nie jest pewne.
Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych seria antymonopolowych wyroków sprawiła, że rozpadł się Studio System, Hollywood przeżyło jedne z najciekawszych i najbardziej kreatywnych lat swojego istnienia. Nagle po dekadach podobnych produkcji, pojawiło się zupełnie nowe kino – dynamiczne, mroczne, różnorodne i nieoczywiste. To ono w dużym stopniu ukształtowało kanon, do którego dziś odwołujemy się, mówiąc o największych osiągnięciach amerykańskiej kinematografii. Tamten boom był możliwy, bo rynek się rozdrobnił, twórcy zostali zwolnieni z wieloletnich kontraktów, a granice dla ekspresji, które stawiały studia, nagle się rozluźniły. Warto o tym pamiętać teraz, gdy rynek ponownie się zamyka. Artystyczna ekspresja najlepiej radzi sobie w świecie różnorodnym, konkurencyjnym i niekoniecznie rządzonym przez wielkie korporacyjne zyski. Pytanie tylko, ile razy musimy się tego uczyć od nowa.