Rozmowa z Hansem Petterem Molandem

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Rozmowa+z+Hansem+Petterem+Molandem-15450
FilmWeb: Przez wiele lat mieszkał Pan w USA, początkowo studiował Pan w szkole filmowej, a potem pracował w Nowym Jorku jako producent. W 1988 roku postanowił Pan jednak powrócić do Norwegii i założyć tam własną firmę producencką Moland Film. Czym podyktowana była decyzja opuszczenia Stanów Zjednoczonych?
Hans Petter Moland: Spędziłem w USA dziesięć lat. W tym czasie zaczęły dziać się w Norwegii ciekawe rzeczy, które świadczyły o tym, że warto tam wrócić i zacząć coś robić. Dlatego wyjechałem do swojego kraju. Później, jak zwykle, okazało się, że nic nie jest tak proste, jak się początkowo wydaje. Byłem nawet bliski ponownego wyjazdu do USA. Zostałem jednak i teraz cieszę się, że mieszkam w Europie. Poza tym, świat staje się coraz mniejszy i w branży filmowej nie ma większego znaczenia gdzie się mieszka. Zawsze ma się wrażenie, że pracuje się poza domem. Dlatego mogłem wybrać Norwegię. Miło jest mieć taką przystań.

FilmWeb: Muzykę do Pańskiego ostatniego filmu, "Aberdeen" skomponował Zbigniew Preisner. Dlaczego wybrał Pan właśnie tego twórcę?
Hans Petter MolandHans Petter Moland: Jestem wielbicielem twórczości Kieślowskiego, z którym przez długie lata współpracował Zbigniew Preisner. Dlatego niezmiernie się ucieszyłem, kiedy ten kompozytor zgodził się napisać muzykę do mojego filmu. Ten artysta ma talent, jaki rzadko spotyka się wśród kompozytorów muzyki filmowej. Posiada niezwykłe wyczucie w łączeniu muzyki z obrazem. "Aberdeen" nie potrzebowało muzyki, która zastępowałaby warstwę wizualną, gdyż dramatyzm historii wyrażał się bez tego rodzaju wsparcia. Niezbędna była natomiast muzyka, która byłaby przedłużeniem dramatyzmu zawartego w obrazie, która mówiłaby coś o charakterach postaci i która stanowiłaby echo z ich przeszłości, gdy wszystko w ich życiu wyglądało inaczej. Zbigniew ma wyjątkowy talent w układaniu tego typu kompozycji. Potrafi tworzyć proste utwory, które jednak nie są banalne. Poza tym, intuicyjnie doskonale rozumie właściwy sens opisywanej historii, rozumie kino i specyfikę ludzkich interakcji w filmie. Jego muzyka do "Aberdeen" jest nie tylko inspirująca, ale wspaniale oddaje ducha filmu. Doskonale pracowało mi się ze Zbigniewem Preisnerem i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się powtórzyć to doświadczenie.

FilmWeb: Zbigniew Preisner nie był jedynym Polakiem, który pracował przy "Aberdeen". Autorem scenografii do pańskiego filmu jest Janusz Sosnowski - twórca, który pracował także nad Pańskim poprzednim filmem, "Zero Kelvin". Jak doszło do Waszego spotkania?
Hans Petter Moland: W roku 1989 lub 1990 realizowałem zdjęcia w Łodzi. Poznałem wtedy Janusza i zachwyciłem się jego umiejętnościami, wyobraźnią oraz gotowością do tworzenia ciekawych rozwiązań artystycznych. Staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Nasze relacje nie ograniczają się wyłącznie do spraw zawodowych, związanych ze scenografią. Dyskutujemy na wiele tematów, poruszamy rozmaite kwestie. Wkład Janusza w powstanie filmu nie polega tylko na dobraniu ładnej oprawy wizualnej - artystyczne wybory, jakich dokonuje, mają zawsze głębokie uzasadnienie w treści obrazu, spełniają ważną funkcję, która podkreśla intencje przekazu filmowego.

FilmWeb: Według jakiego klucza dobierał Pan aktorów do filmu "Aberdeen"?
Hans Petter Moland: "Aberdeen" nie mogło się obejść bez znakomitych aktorów. Film opisuje tak skomplikowane emocje i stosunki międzyludzkie, że do ich wiarygodnego przestawienia należało wybrać najlepszych artystów. Pracowałem już wcześniej ze Stellanem Skarsgardem nad "Zero Kelvin". Właśnie na planie tego filmu zaprzyjaźniliśmy się. Wiedziałem, że potrafi wiarygodnie zagrać alkoholika, w sposób, który odbiega od sztampowych kreacji, jakie często widuje się w kinie. Dla mnie, rola jaką stworzył Stellan to szczytowe osiągnięcie w sportretowaniu psychiki człowieka uzależnionego, ze wszystkimi jej niuansami. Jego postać to nałogowy alkoholik, który jednak nie jest pozbawionym rozumu i uczuć pijakiem. Jest zagubionym człowiekiem, nie jakimś monstrum. Złożona osobowość Kaisy jest zaś moim zdaniem w dużym stopniu efektem jej relacji z ojcem. Kochała go jako dziecko, lecz choroba alkoholowa zniszczyła ich więzi. Dlatego stała się twarda i agresywna. Mimo otoczenia się jednak swoistym pancerzem, nie wyzbyła się wrażliwości i nie przestała cierpieć. To bardzo trudna rola. Kaisa musi poza tym zawsze pierwsza przejawiać inicjatywę w kontaktach z ojcem. Kiedy podjęła się przewieźć go do Aberdeen, ponosi wszelkie konsekwencje tej decyzji - musi wziąć na siebie odpowiedzialność za drugą osobę, co w tym przypadku oznacza, że często bywa nieprzyjemna. Niełatwo zagrać taką postać, nie przerysować jej i stworzyć sylwetkę kobiety, która choć nie pozbawiona drażniących wad, pozostaje interesująca. Lena Headey jest przyzwoitą i czarującą osobą. Siła i szorstkość nie są jej cechami charakteru. Tym cięższe zadanie miała do wykonania. Mogłem oczywiście zaangażować do tej roli kogoś, kto z natury odpowiada cechom filmowej Kaisy, ale nieczęsto spotyka się człowieka, który łączy tak skrajne cechy osobowości, w jakie wyposażona jest moja bohaterka. Wybrałem więc Lenę i uważam, że postąpiłem właściwie. To był najlepszy wybór, jakiego mogłem dokonać. Okazało się, że znakomicie poradziła sobie z rolą.

FilmWeb: Niektórzy porównują "Aberdeen" do "Przełamując fale". Co Pan sądzi o takim zestawieniu?
Hans Petter Moland: Stellan rzeczywiście w obu filmach grał pracownika platformy wiertniczej, poza tym, część akcji rozgrywa się w Szkocji... Ale na tym kończą się podobieństwa, a przynajmniej ja nie dostrzegam ich więcej. Postaci kobiece u Triera zazwyczaj noszą znamiona ofiar. Kaisa przeciwnie. Jest kompetentna, świadoma swojej wartości i nie stanowi łatwego celu ewentualnych ataków. A poza tym, co ważniejsze, filmy Larsa von Triera to melodramaty. Ja natomiast staram się nadać swoim obrazom nieco dokumentalnego naturalizmu.

FilmWeb: "Aberdeen" to Pański pierwszy angielski film. Czy o wyborze miejsca akcji przesądziły względy komercyjne, czy też kierowało Panem coś innego?
Hans Petter Moland: Ta historia mogłaby się rozgrywać wszędzie - w USA, w Szkocji lub Polsce. Nie jest to szczególnie oryginalna opowieść, która może zdarzyć się wyłącznie w jednym miejscu. Chciałem jednak, żeby film opowiadał o perypetiach współczesnej rozbitej rodziny, której członkowie rozproszyli się po świecie. To właśnie stanowi o odrębności tej historii wobec pozostałych filmów o podobnym temacie. Dystans geograficzny i mentalny jaki dzieli na początku trzy sportretowane w filmie jednostki jest tym, co zdecydowało o umieszczeniu akcji w różnych krajach. Bohaterowie nie są ludźmi, którzy mogliby mijać się na jednej ulicy. W najlepszym razie, spotkaliby się na pogrzebie. Nie czują bowiem silnej potrzeby spotykania się i rozmawiania o starych czasach.

FilmWeb: "Aberdeen" nazywane jest "filmem drogi". Pańskim zdaniem, większość obrazów zaliczających się do tego gatunku opowiada o ucieczce, "Aberdeen" natomiast mówi o osiąganiu celu. Musi Pan jednak przyznać, że są w nim elementy charakterystyczne dla "kina drogi".
Hans Petter Moland: Owszem, przyznaję. Tyle tylko, że "Aberdeen" różni się od większości obrazów tego typu, które zwykle opowiadają o ucieczce od czegoś. Mój film traktuje o próbie odnalezienia swojego przeznaczenia, bynajmniej nie w sensie dotarcia do konkretnego miejsca na mapie.

FilmWeb: Podobno "Aberdeen" jest częściowo odbiciem problemów alkoholowych, jakie dotknęły Pańską rodzinę. Czy ten film pomógł Panu w jakiś sposób uporać się z przeszłością?
Hans Petter Moland: Mam uregulowany stosunek do tej części mojej przeszłości. Nie zawiera ona wielu tajemnic. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że ten problem gruntownie wpłynął na rozwój mojej osobowości, psychiki i to zapewne w dużo większym stopniu, niż sobie uświadamiałem. Ale chciałem zrobić film o tym, że małe, okaleczone i zagubione dusze, mimo wszystko mogą odzyskać wielkość. Myślę, że na tym polega fenomen człowieczeństwa; nie jesteśmy po prostu zwierzętami. Niekiedy ośmielamy się być wielcy. O tym moim zdaniem jest "Aberdeen", o kimś, kto ośmiela się ufać i wierzyć mimo wszystko w kogoś, kto sprawił mu ból.

FilmWeb: Powiedział Pan, że "Aberdeen" opowiada także o uzależnieniu. Czy chciał Pan ostrzec przed potwornymi skutkami nałogu?
Hans Petter Moland: Uzależnienie jest częścią tej historii. Jest siłą, która niszczy i upośledza życie rodziny. Każda używka działa jak filtr zniekształcający rzeczywistość, przez który spoglądamy na życie i ludzi wokół. Rozprasza uwagę i kaleczy umysł. Wszystko inne staje się wartością drugorzędną. Dla Tomasa jego córka i jej miłość stały się mniej ważne niż butelka. To samo dzieje się z każdym człowiekiem, który popada w jakieś uzależnienie, nieważne czy jest alkoholikiem, czy narkomanem. Nie wiem czy "Aberdeen" jest ostrzeżeniem, ale przekazuje prawdę o nałogu.

FilmWeb: Zrealizował Pan już dramat, którego akcja toczy się w latach dwudziestych, dramat wojenny oraz współczesny dramat. Kolejny film powinien być zatem obrazem historycznym lub dramatem science-fiction. Jak wyglądają Pańskie plany reżyserskie?
Hans Petter Moland: Usiłuję zebrać fundusze na film, którego akcja umiejscowiona będzie w XV-wiecznych Włoszech. To znakomity, lecz kosztowny projekt. Ale dziś czuję się jak młody gniewny. Chciałbym zrobić film polityczny, będący obrazem dokonującej się współcześnie globalnej rewolucji. Pomimo panującej wolności osobistej, nie są to dobre czasy w historii dla indywidualistów. Albo prawdziwej wolności. Wkurzam się, kiedy widzę co dzieje się teraz w Rosji, a bezkarność zbrodni złości mnie jeszcze bardziej.

FilmWeb: Dziękuję bardzo za rozmowę.