WYWIAD: Tego popołudnia nikt w Norwegii nie zapomni

Informacja nadesłana
https://www.filmweb.pl/news/WYWIAD%3A+Tego+popo%C5%82udnia+nikt+w+Norwegii+nie+zapomni-130721
"Naszym najważniejszym celem jest to, by takie sytuacje nie powtórzyły się w przyszłości. Poza tym, jako osoby uprawnione do głosowania musimy dyskutować i reagować na obrzydliwą, często cyniczną polityczną retorykę. To politycy, posługując się słowem, kreują strach u zwykłych obywateli. W ostatnich latach pozostajemy zbyt neutralni, za bardzo koncentrujemy się na sobie, za mało na społeczeństwie" – przekonuje Erik Poppe. O pierwszych chwilach po ataku na wyspę Utoya, ideologii neofaszystowskiej oraz cynizmie polityków z reżyserem filmu "Utoya, 22 lipca" (który wejdzie do kin już 16 listopada) rozmawia Kuba Armata.


Kuba Armata: Pamięta pan, jak sam dowiedział się o zamachu na wyspie Utoya?

Erik Poppe: Z mediów, o tym było dosłownie wszędzie. Przez długi czas istniał tylko ten jeden temat. W jednej chwili całe życie zamarło, nie liczyło się nic innego. Ludzie byli zszokowani. Najpierw dowiedzieliśmy się o bombie w centrum Oslo, a była to naprawdę potężna eksplozja. Parę godzin później zaczęły spływać pierwsze informacje z Utoyi, co wydawało się jeszcze bardziej surrealistyczne. To było popołudnie, którego chyba nikt w Norwegii nigdy nie zapomni.

Ideologia neofaszystowska, z którą związany był Breivik, zbiera ostatnio w całej Europie wielu sprzymierzeńców. Z czego to wynika pana zdaniem?

Żyjemy obecnie w niełatwych czasach, gdzie z każdej strony jesteśmy dosłownie bombardowani informacjami. Mamy duży problem z odróżnieniem tych prawdziwych od fałszywych. Musimy nauczyć się odpowiedniej selekcji. Weźmy na przykład kryzys imigrancki, który spolaryzował niemal całą Europę. W dużej mierze odpowiedzialni są za to politycy i ich coraz bardziej pozbawiona empatii retoryka. Wiele z tego opiera się na irracjonalnym strachu, który kreowany jest także przez media w każdym kraju, bez wyjątku. Nie mam chyba na to pytanie dobrej odpowiedzi, ale podobnie jak wielu innych ludzi jestem tym bardzo zmartwiony. Dzisiaj to jeden z najpoważniejszych problemów, jakiemu musimy stawić czoła. Powinniśmy odważnie stanąć za naszą demokracją.

Jak to wygląda w Norwegii, ruch neofaszystowski cieszy się tam dużym zainteresowaniem?

Dostaliśmy niestety najtragiczniejszy dowód na to, że tak jest. Choć wydaje mi się, że ten problem bardziej widoczny jest na co dzień w Europie Zachodniej. Nie ma jednak co ukrywać, że w innych częściach naszego kontynentu nie istnieje. Niestety, widzimy, jak legitymizowane są grupy ludzi, które wychodzą na ulice i biorą udział w marszach nienawiści. Wszystkich nas powinno to martwić. Wciąż jednak uważam, że najważniejsze jest prawo do swobodnej wypowiedzi, bo jedynym sposobem na poradzenie sobie z tymi ludźmi jest wyjście im naprzeciw i pokonanie ich na argumenty w rzeczowej dyskusji. Jeżeli wykluczymy ich ze społeczeństwa oraz nie pozwolimy na wyrażenie własnego zdania, nie pozostanie im nic innego jak bomby i karabiny.

 Norwegia wiele nauczyła się na tej tragicznej sytuacji?

Na pewno nie można powiedzieć, że niczego się nie nauczyliśmy. Trudno skonkretyzować, co dokładnie z tego wynieśliśmy. Mam nadzieję, że nauczyliśmy się czegoś naprawdę ważnego – jak być spójną społecznością i walczyć z ideologią jako jedność. Tak było przez wiele dni, tygodni po zamachu. Wszyscy ludzie w Norwegii, bez względu na polityczną orientację albo pochodzenie etniczne, wspierali się nawzajem. Wstaliśmy z kolan, żeby razem z tym walczyć.


Myśli pan, że ludzie w Norwegii poradzili sobie z tą traumą czy jeszcze na to za wcześnie?

Myślę, że wciąż sobie z nią radzimy. Ważnym aspektem filmu jest też to, że stanowi on część tego procesu. Zresztą pojawią się kolejne, jak chociażby ten Paula Greengrassa. To wszystko pokazuje nie tylko, co dzieje się w Norwegii, ale pewien mechanizm, który powtarza się co jakiś czas na całym świecie. Liczę, że ludzie poczują złość, kiedy będą oglądać nasz film, i przełoży się to na coś dobrego. Bo nie ma wątpliwości, że musimy coś zrobić.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że ten film należy do ofiar oraz tych, którzy przeżyli koszmar, jaki rozegrał się na wyspie Utoya.

Opowiadana przeze mnie historia skoncentrowana jest na ofiarach zamachu z 22 lipca. Myślę tu zarówno o zmarłych, jak i tych, którym udało się przeżyć. Przez bardzo długi czas mówiono niemal wyłącznie o zamachowcu, czyli Andresie Breiviku. Powstało wiele książek, artykułów prasowych, reportaży telewizyjnych na jego temat. Zapominano w tym wszystkim o ofiarach tego okrutnego zdarzenia. Uznałem, że chciałbym zrobić film właśnie dla nich, ale i w bliskiej współpracy z osobami, którym udało się przeżyć, oraz rodzinami poległych. Dostałem od nich ogromne wsparcie, wielokrotnie udzielali mi pomocy, a wszystko po to, by opowiedzieć ich historię w taki sposób, aby była ona jak najbliższa prawdy.

Z czego pana zdaniem wynika fakt, że opinia publiczna, mówiąc o Utoyi, skupiła się przede wszystkim na Breiviku?

Ten fakt łatwo można było zauważyć, zresztą nie tylko w Norwegii. Do pewnego stopnia nie przeszkadzało mi to, gdyż uważam, że jest ważne, byśmy zrozumieli powody, jakie stały za zamachem. Wydaje mi się zresztą, że podobnie było we wszystkich tego typu sytuacjach na przestrzeni ostatnich dekad. Uwaga opinii publicznej koncentrowała się w głównej mierze na zamachowcu. Niewiele jest filmów, które przyjmują punkt widzenia poszkodowanych. To przecież też jest istotne i warte poświęcenia uwagi. Z pewnością pomogłoby również w wykreowaniu jakiejś formy reakcji wśród publiczności.

Nie kusiło pana w pewnym momencie, by samemu porozmawiać z Breivikiem?

W ogóle nie. Pomyślałem sobie: dlaczego w zasadzie miałbym z nim rozmawiać? Zwłaszcza że – jak wspomniałem – prawie nikt nie zajął się ofiarami. To było dla mnie kluczowe.

Wiele rozmów odbył pan z tymi, którym udało się przeżyć atak na Utoyę?

Przede wszystkim zaprezentowałem im moją wizję, jak miałby ten film wyglądać. Rozmawiałem także z rodzinami, które straciły tam najbliższych. Od samego początku czułem wsparcie z ich strony. Widziałem, że chcieli, by powstał film, który nie pozwoli zapomnieć tych zdarzeń, a tym samym ich bliskich. Byśmy z jednej strony wciąż mieli to w pamięci, z drugiej kolejne generacje mogły się czegoś nauczyć. O tym, co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie, czyli w samym sercu ataku, wiemy stosunkowo niewiele. Przecież z tymi młodymi ludźmi bardzo łatwo można się zidentyfikować. To mógł być każdy, bez względu na wiek czy narodowość. Być może sprowokuje u publiczności jakąś reakcję zwrotną. Wiele o takich strasznych rzeczach słyszymy z mediów. Kończy się jednak na tym, że po prostu to przyjmujemy do wiadomości, nie idą za tym żadne konkretne działania. Myślimy jedynie: "OK, takie rzeczy się zdarzają". I tyle. Zależało mi, żeby zrobić film, który skłoni do czegoś więcej.

Wspomniał pan o wsparciu i pomocy, jaką pan czuł ze strony uczestników ataku na wyspę Utoya. Na czym ona polegała?

Kiedy zaprezentowałem im swój pomysł, usłyszałem takie słowa: "Panie Poppe, mamy nadzieję, że będzie pan w stanie zrobić ten film w możliwie wierny i szczery sposób, z zachowaniem odpowiedniej godności". Zdawałem sobie też sprawę, że pojawią się pojedyncze głosy nieprzychylnie do tego nastawione. Zresztą w mediach dominowała narracja, że może jest za wcześnie na ten film. Byłem na to przygotowany. Zdecydowana większość chciała jednak, by on powstał, i deklarowała, że zrobią wszystko co w ich mocy, żeby pomóc. To sprawiło, że ci, którzy przeżyli, przez cały czas byli bardzo blisko tego projektu. Pomagali mi ze scenariuszem, ale i w trakcie zdjęć na wyspie, choć z uwagi na szacunek dla zmarłych nie była to Utoya.


Wiele przeszkód pojawiało się na drodze?

Największą zagwozdką było to, jak wprowadzić film do regularnej kinowej dystrybucji. To przecież nie jest film rozrywkowy, który ogląda się z popcornem i colą. Niełatwe było też podjęcie decyzji, czy można opowiedzieć o tym temacie w taki sposób, na jaki ja się zdecydowałem. Podczas wywiadów z ocalonymi z zamachu co rusz podkreślali oni rolę czasu, dokładnie 72 minuty, bo tyle trwał atak. Czas był tak naprawdę jednym z bohaterów. Spowodowało to, że jedyną narracyjną możliwością przedstawienia tej historii było opowiedzenie jej w jednym ujęciu. To z kolei wymusiło na mnie znalezienie osób, które temu niełatwemu zadaniu podołają. Takich, które nie tylko mają talent, ale i zdolne są do wyrażenia przed kamerą swoich uczuć. To chyba było najtrudniejsze.
Same próby trwały około trzech miesięcy. Staraliśmy się dopracować każdy detal. Nie zakładałem żadnej improwizacji, forma wymagała tego, byśmy bardzo mocno trzymali się scenariusza.

Czuł pan na sobie dużą odpowiedzialność związaną z faktem, że pana młoda obsada składała się z naturszczyków?

Oczywiście. To był powód, dla którego zdecydowałem się, żeby na planie była grupa psychologów. Zresztą dotyczyło to nie tylko głównych bohaterów, ale i statystów, więc ten zespół był naprawdę spory. Mieli oni czuwać nad tym wszystkim i odpowiednio się nimi zająć.

Wspomniał pan o dylematach związanych z wprowadzeniem filmu do obiegu kinowego. Czy wywołał on dużą dyskusję po premierze w Norwegii?

Dyskusja toczyła się w dużej mierze przed tym, jak film trafił do dystrybucji. Zorganizowałem też sporo zamkniętych pokazów, dla świadków tego zdarzenia i rodzin. Odbywały się one nawet przed światową premierą filmu na festiwalu w Berlinie. Ważne było dla mnie to, by oni zobaczyli go jako pierwsi, i ucieszyłem się, gdy poczuli dumę z naszego filmu. Kiedy w końcu trafił do kin, pojawiały się też negatywne reakcje, choć co ciekawe ci ludzie zwykle uzurpowali sobie prawo do mówienia w imieniu ofiar, stawali rzekomo w ich obronie. Tyle że nie zdawali sobie sprawy, że większość świadków tego zdarzenia i rodzin chciała, by ten film powstał. Co więcej, byli z niego naprawdę zadowoleni. Spotkaliśmy się z wieloma życzliwymi reakcjami w Norwegii, Szwecji czy Danii. Wygenerował wiele dyskusji, zarówno w mediach, jak i w prywatnych kręgach. Co ważne, rozmawiano o prewencji, co zrobić, żeby taka sytuacja już się nigdy nie powtórzyła. Bardzo nas to ucieszyło. To prawdopodobnie największy sukces tego filmu.

Pojawiały się głosy, że może jest zbyt wcześnie na realizację tego filmu. A kiedy pan pomyślał o nim po raz pierwszy?

Jakieś dwa lata temu, kiedy kończyłem mój poprzedni film. Byłem w bliskim kontakcie zarówno z moim scenarzystą, jak i tymi, którzy przeżyli atak. Ten projekt wymagał długiego procesu dokumentacji. Przeprowadziliśmy mnóstwo wywiadów, przeczytaliśmy wszystkie policyjne raporty, byliśmy na wyspie. Łączyliśmy ze sobą kawałek po kawałku. Do pewnego stopnia posłużyliśmy się też fikcją, gdyż tylko to pozwoliło ludziom, którzy się uratowali, i rodzinom ofiar pójść na film i nie myśleć, że patrzą na swojego syna bądź córkę.
 
Co pana zdaniem możemy zrobić, żeby uniknąć takich sytuacji w przyszłości?

Przede wszystkim powinniśmy zauważyć, że najczęściej ludzie, którzy się na to porywają, to indywidualiści. Czują się wypchnięci poza nawias społeczeństwa, nie mogą wyrazić swoich uczuć, lęków czy złości w żaden inny sposób. Musimy się zastanowić, jak włączyć ich do większej grupy. Najważniejsze to z nimi dyskutować, bo w innym wypadku po prostu ich stracimy i takie sytuacje będą się powtarzały. Terroryzm staje się dla nich w takiej sytuacji atrakcyjny. Naszym najważniejszym celem jest to, by takie sytuacje nie powtórzyły się w przyszłości. Poza tym, jako osoby uprawnione do głosowania musimy dyskutować i reagować na obrzydliwą, często cyniczną polityczną retorykę. To politycy, posługując się słowem, kreują strach u zwykłych obywateli. W ostatnich latach pozostajemy zbyt neutralni, za bardzo koncentrujemy się na sobie, za mało na społeczeństwie.

Rozmawiał Kuba Armata

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones