Woody Allen to taki mały, dziwaczny człowieczek. Aktorem jest niezłym jak na hollywoodzkie warunki. Ale zupełnie nie rozumiem zachwytów nad jego filmami. Moim zdaniem nie ma w nich nic wyjątkowego. Większość z nich ratują świetni aktorzy, których Woody Allen angażuje do swoich obrazów. Naprawdę nie rozumiem co ludzie widzą w tym artyście.
Już była gdzieś taka rozmowa na tym forum. Po prostu - jedni lubią Woody'ego, inni nie. Jedno lubią SPielberga, inni nie. Jedni lubią XXX, inni nie.
Ano widzą to, jak celnie i inteligentnie drwi sobie ze stereotypów i rzeczy, z których inni nie potrafią. I do tego robi to w jedyny niepowtarzalny sposób (który oczywiście nie musi się podobać :), za który jest tak lubiany i szanowany. Ja osobiście uważam go za znakomitego reżysera i zawsze (prawie) jego filmy są dla mnie inteligentną rozrywką, inną od tak powszechnych dzisiaj żartów, jakie w "komediach" można znaleźć. Co więcej większość jego filmów ma jakieś sensowne przesłanie, czego o Hollywoodzkich produkcjach nie można powiedzieć :D
Zanim wygłosisz takie oświadczenie oceniające całokształt jego twórczości, może napisz co widziałeś, bo jak się okaże, że trzy ostatnie filmy, to wszystko jasne.
Coś tam oglądałem z Allena ale widać nie zapadło mi w pamięci. Ja po prostu tego człowieka nie trawię i chyba nik mi tego zabronić nie może. I chyba widzowie też go nie trawią bo jego filmy nie są wielkimi hitami, np. "Sen Kassandry" zarobił 22,5 mln dolarów, "Scoop" 39 mln, "Życie i cała reszta" 13 mln. Jedyny film ze sporym zyskiem to "Wszystko gra" mający na koncie 85 mln, i to ponoć jest udany film (jest dziś w TV, może obejrzę). No cóż, widać filmy Allena rozumieją tylko wybrani. Zresztą, film nie musi być wielkim sukcesem komercyjnym żeby stać się obrazem kultowym, przykład chociażby "Kruka" - 50 mln, przy sukcesach kolejnych spidermanów czy "Titanica" to suma niewielka.
No właśnie - nie musi ;)
Nikt Ci zabronić nie może, ale Ty nie możesz mówić, że "widzowie go nie trawią". Bo skoro udało mu się zarobić 20mln na jakimś filmie to jednak ktoś go trawi, zważywszy na to, że Woody na swoje filmy nie wydaje grubych milionów. I może rzeczywiście ten humor rozumieją wybrani. Tak samo jak filmy Bergmana czy Felliniego. A może to jest taki rodzaj humoru, którego się nie rozumie, on po prostu śmieszy swoją absurdalnością czy czym tam jeszcze ;)
Jeśli obejrzałeś Match Point dziś to daj znać jak Ci się podobało ;)
No nie oglądałem.
W obecnych czasach wyznacznikiem sukcesu jest oglądalność a tej filmy Allena nie mają zbyt dużej, porównując oczywiście z hitami kasowymi. Dlatego uważam, że większość osób podziela moje zdanie co do twórczości tego reżysera. No cóż, wszyscy reżyserzy mają swoich wiernych fanów.
"W obecnych czasach wyznacznikiem sukcesu jest oglądalność"
!!!!!!!!!!!!!!!!!
ale chyba nie artystycznego?
No ale my rozmawiamy o ekonomicznym punkcie widzenia, czy o jakości filmów?
Chodzi mi o to, że tutaj:
"I chyba widzowie też go nie trawią bo jego filmy nie są wielkimi hitami, np. "Sen Kassandry" zarobił 22,5 mln dolarów, "Scoop" 39 mln, "Życie i cała reszta" 13 mln."
próbujesz szukać jakiejś korelacji między sukcesem artystycznym, a komerycyjnym, której najzwyczajniej w świecie NIE MA. "Wszystko Gra" miał większy dochód najprawdopodobniej dlatego, bo dostał Oscara (co też nie jest żadnym wyznacznikiem jakości, patrz wspomniany przez Ciebie "Titanic").
"Wszystko Gra" nie zdobył Oscara, ale był nominowany. Zresztą Woody Allen w ostatnich latach miał sporo nominacji ale wygranych żadnych.
Źle mnie zrozumiałes, nie szukam zależności pomiędzy sukcesem artystycznym a komercyjnym. Uważam jedynie, że ważniejszy jest sukces finansowy. Bo czymże jest dziś film jak nie maszynką do zarabiania pieniędzy? A co jest ważniejsze dla studia filmowego - uznanie krytyki czy zarobione miliony? Tak jest już od dawna, filmowcy nastawili się na zysk.
faktycznie nie dostał, źle spojrzałem.
No tak, to wszystko prawda, ale tylko z określonego punktu widzenia. Pojedynczy widz (np. ja) ma gdzieś, czy poza nim jakiś film obejrzała jedna, czy 50mln osób.
Bardzo uogólniasz. Tak jak w muzyce, jest miejsce na sztukę i jest miejsce na komercję. Są ludzie robiący jadące na reklamie gówno dla tłumu i tacy jak Allen, który robi to na co ma ochotę, robi filmy głównie dla własnej przyjemności i nigdy nie był specjalnie zawiedziony porażką finansową ani podekscytowany sukcesem. Porażek było dużo więcej, ale jak mogłoby być inaczej? Nie dość, że jego filmy zawsze były bardzo specyficzne i wiele osób tego nie trawi, to do czasów "Wszystko Gra" poza paroma wyjątkami dystrybuowano je, delikatnie mówiąc, wąsko.
I tu poruszyłeś ciekawy temat. Wiele filmów w Hollywood nie odniosło sukcesu badź odniosło o wiele mniejszy niż powinno z powodu, jak to nazwałeś, wąskiej dystrybucji bądź żle realizowanej kampanii promocyjnej.
neszer113, zabronisz mi wypowiadać się na temat tego Pana? A może jeszcze nazwiesz mnie antysemitą dlatego, że go krytykuje?
Nie bądź śmieszny, od tego jest forum Filmwebu żeby swoje zdanie wypowiadać.
Hahah! "Dobre dobre!" ^^
Zarobił mało, więc jest zły. Tfu tfu tfu, podziwiam Twój tok myślenia! Btw, widziałam kiedyś reprodukcję takiego jednego obrazu. Kawałek gąbki na płótnie, maźnięty granatową farbą. Milionowa cena na aukcji. Dzieło sztuki? Szuwarowy gust krzyczy: nie! Ale milion to chyba wyznacznik arcydzieła, co?
Zauważ, że widzów jest mało, ale jest to widownia wierna, o!
Zgadzam się z autorem tematu.gdyby nie gra Penelope i Javiera w ostatnim filmie Woodego, to nie warto byłoby go w ogóle oglądać.
Idąc tokiem twojego myślenia to Picasso też nie był wybitnym malarzem ponieważ nie rozumiem co ludzie widzą w jego obrazach. Jeżeli już chcesz się wypowiadać na forum to formułuj wypowiedzi w odpowiedni sposób, albo nie wypowiadaj się w ogóle. A tak jak ktoś pytał wcześniej ile filmów jego widziałeś? Zaraz się okaże że jesteś "znawcą" który po dwóch obejrzanych filmach potrafi ocenić czy reżyser jest wybitny czy nie.
Daleki jestem o twierdzenia, że jestem znawcą. Po prostu nie podobają mi się filmy Pana, a jego samego nie lubię. I mam do tego prawo. A jak Ci się nie podoba formułowanie moich wypowiedzi to ich nie czytaj.
Ja też kiedyś nie lubiłem Allena. Działał mi po prostu na nerwy. Już sama jego postać, styl bycia mnie denerwowały. Natomiast po paru latach, kiedy zacząłem oglądać głębsze kino artystyczne, przez przypadek natknąłem się na jeden z jego filmów "Wszystko gra". Bardzo mi przypadł on do gustu i postanowiłem, że obejrzę jeszcze kilka wcześniejszych produkcji- bardziej allenowskich, bo "Match Point" do takowych nie należy. I własnie po obejrzeniu takich dzieł jak "Annie Hall" czy "Manhattan", zmieniłem mój stosunek do Allena, bo po prostu dojrzałem do jego twórczości. Jeżeli chodzi o ciebie, myślę, że jesteś nastawiony na kino komercyjne a do odbioru kina artystycznego jeszcze nie dojrzałeś i właśnie dlatego nie przepadasz za Allenem.
No właśnie, więc nie wiem czy powinieneś oceniać Allena, bo nie dostrzegasz jak wartościowe są jego filmy.
Dziwię się Twojej ignorancji i epatowaniu niechęcią do Woody Allena bez podania jakichś sugestywnych dowodów. Przynam się, że również go nie cierpię, wręcz mnie irytuje, ale Twoja argumentacja, Pablo 46, zupełnie mnie nie przekonuje.
Według mojej oceny, filmy Allena powstałe w "środkowym okresie" od mniej więcej "Śpiocha" z 1973 r. po "Hannah i jej siostry" z 1986 r. należą do jego najlepszych filmów, czego ukoronowaniem jest wybitny "Manhattan" z 1979 r. do którego od czasu do czasu, mimo szczerej niechęci do tego twórcy, powracam. Problemem Allena jest prawdopodobnie to, że we wczesnym okresie gdy formułował poetykę swojego kina, nikt z amerykańskich twórców nie portretował od wewnątrz w tak prześmiewczy sposób hipokryzji śmietanki nowojorskiej klasy średniej. Był to ewenement, novum i szok dla ówczesnej branży, która po raz pierwszy w tak ostentacyjny sposób została wykpiona w mainstreamowym kinie. Trzeba jednak przyznać, że humor Allena był bezpieczny, "uroczy" i cokolwiek zachowawczy, jeśli się weźmie pod uwagę takich szyderców ówczesnej Ameryki czasów kontestacji jak Frank Zappa czy Lenny Bruce. Nie da się nie zauważyć, że śmiech Allena, mimo ubarwnienia go psychoanalitycznymi i pseudointelektualnymi gadkami chrakterystycznymi dla wyemancypowanej nowojorskiej socjety, nie jest w żaden sposób obrazoburczy czy wywrotowy. Pod powłoką samozwańczego moralisty współczesnych (a raczej ówczesnych, bo mówimy o jego najlepszym okresie lat 70/80) elit kryje się człowiek o mentalności konserwatywnego mieszczanina, z całych sił starającego się nie zniszczyć istniejącego status quo. Pojęcie o takiej postawie daje - w pewien sposób oczywiście - anachroniczny, mdły swing jazz, który gra z kapelą Woody Allen and his New Orleans Jazz Band.
Wydaje się, że Allen pod koniec lat 80 zgubił polot i zapętlił się w swojej recepcie na sukces. Powtarzalność pomysłów i przewidywalność gagów sprawia, że zamiast rozwijać swój talent obserwatora środowiska, którego jest częścią, zaczął odcinać kupony od dawnej świetności - pomimo kilku ewidentnie ciekawych filmów jak "Tajemnica morderstwa na Manhattanie" czy "Celebrity" - pogrążając się w kreowaniu drętwych i mało odkrywczych komedyjek. Większość filmów kręconych od lat 90. okrutnie się zestarzała, ich język wyszedł już z użycia, a Allena filmy mogą, moim zdaniem, podobać się już co najwyżej jego najzagorzalszym fanom, pamiętających złote czasy twórcy "Annie Hall" czy "Zeliga". Warte zaznaczenia jest to, że wskazywany jako jego mistrz, Ingmar Bergman, nigdy poniżej pewnego pułapu nie schodził, a czując nadchodzącą utratę sił i pomysłów, w odpowiednim momencie zdecydował się zrezygnować z uprawiania kinematografii, mimo że jako twórca był w różnych formach obecny w świecie widowisk, aż do swojej niedawnej śmierci.
Tymczasem Allen, zignorowany i wyśmiany przez krytykę oraz publiczność za swój anachronizm, a także, po kilku skandalach obyczjowych, porzucony przez swoich dawnych mentorów z nowojorskiej elity, jakby stracił źródło inspiracji, co niedobrze świadczy o tym twórcy, bo wynika z tego że był filmowcem jednego tematu, bez którego czuje się bezradny jak dziecko.
Co prawda ostatnim filmem Allena jaki widziałem było "Życie i cała reszta", nie słyszałem jednak aby powrócił w międzyczasie do swej dawnej wielkości. I nie zmienią mojego zdania tradycyjne fochy francuskiej krytyki, uwielbienie jego filmów przez publiczność z angielskiej upper-middle-class, czy "kurtuazyjne" (jak na biznes filmowy oczywiście) otrzymywane tu i tam nagrody czy to za rezyserię czy to za tzw. "całokształt", jeśli nie zobaczę filmu na miare jego talentu. Filmu chcociażby kameralnego ale wybitnego jakim np. były "Zbrodnie i wykroczenia".
Słyszałem, że ostatnio Mr Konigsberg zmienił nieprzychylny mu kapryśny Nowy Jork na słoneczną Barcelonę, ale ponoć nie zmieniło to ani na jotę pretensjonalności jego filmów. Ponoć. Ale czas już chyba najwyższy na jakiegoś asa z rękawa, bo czekamy już przeszło 20 lat.
:-)
Mam prawo oceniać twórczośc Allena bo zwyczajnie mi się nie podoba, nie widzę w jego filmach nic niezwykłego. Niezwykłym filmem to jest "Zielona mila" i "Skazani na Shawshank" F.Darabonta, "Łowca Jeleni" M.Cimino czy "Requiem dla snu" D.Aronofkyego ale nie filmy krecone przez tego starego dziwaka.