Recenzja filmu

Łagodna (2017)
Siergiej Łoznica
Vasilina Makovtseva
Marina Kleshcheva

A pod ziemią chłodek

Siergiej Łoźnica nie należy do reżyserów, którzy – mimo szczerych chęci – pozostają wobec podobnych tematów bezradni. Z drugiej strony, rzadko korzysta z hamulca, wystarcza mu pedał gazu. "A
"Wszystko jest martwe i wszędzie dookoła sami martwi. Samotni ludzie, a wokół milczenie – oto czym jest świat!" – czytamy w "Łagodnej" Dostojewskiego, opowieści o tym, że wszyscy umrzemy nieszczęśliwi, samotni i w duchowej nędzy. Film Siergieja Łoźnicy, choć dzieli z "Łagodną" tytuł, nie jest jej adaptacją. Trudno jednak nie dostrzec w nim równie optymistycznej konkluzji. Portret skorumpowanej na wszystkich poziomach instytucjonalnych i moralnych Rosji ogląda się z rosnącą mieszaniną fascynacji i przerażenia.

W głąb dantejskiego leja schodzimy razem z bezimienną kobietą (Vasilina Makovtseva), która próbuje odszukać skazanego na wieloletnie więzienie męża. Wysyła mu paczkę z jedzeniem, lecz przesyłka wraca do nadawcy. Kobieta zaczyna więc pukać od drzwi do drzwi i zadawać niewygodne pytania. Najpierw na poczcie, czyli w pierwszym kręgu piekła, gdzie karze się przede wszystkim niecierpliwych i butnych. Później, w więziennym "miasteczku", gdzie mordercy, gwałciciele, ale też wrogowie państwa i więźniowie polityczni tworzą hermetyczny mikroświat. Wreszcie, w urzędzie zajmującym się beznadziejną walką o prawa człowieka – brakuje tam tylko diabła rogatego podgrzewającego aktywistów w kotle ze smołą. Zstępując coraz niżej, naraża się coraz bardziej, a zderzenie z sięgającym nieba murem biurokracji prowadzi do oczywistej konkluzji: komuś bardzo zależy, aby ukryć prawdę o małżonku. Lokalny gangster opowiada kobiecie historię przyjaciela, który zostawił w domu swoją dziewczynę i pojechał na front, gdzie przydzielono mu pracę przy utylizacji zwłok. Pewnego dnia, przerzucając setki odciętych kończyn, zauważył dłoń z pierścionkiem zaręczynowym należącym do ukochanej. "I tak oto spotkali się po latach" – puentuje opowieść. Bajka to okrutna. Ale z morałem.

Siergiej Łoźnica nie należy do reżyserów, którzy – mimo szczerych chęci – pozostają wobec podobnych tematów bezradni. Z drugiej strony, rzadko korzysta z hamulca, wystarcza mu pedał gazu. "A Gentle Creature" wydaje się najbardziej zamaszystym z jego filmów – zarówno pod względem rozmiarów historyczno-społecznej panoramy, jak i skali formalnego szaleństwa. Jeśli idzie o to pierwsze, twórca odprawia narodowe egzorcyzmy na całej długości łańcucha pokarmowego. Wyjałowiona prowincja to Rosja w pigułce, zaś w więziennej enklawie jest wystarczająco dużo spacerujących i chlejących na umór figur symbolicznych, by zbudować potężną polityczną alegorię. Znajdziemy tu zarówno obrzydliwa scenę libacji, w której gra w "rozbieraną" butelkę urasta do rangi zezwierzęcenia całego społeczeństwa, jak i dziada dostrzegającego w carskiej Rosji raj utracony, natomiast w Leninie – apokaliptyczną kometę. Jeśli zaś chodzi o formę, to surowy realizm zamienia się w pewnym momencie w coś, pod czym mógłby podpisać się Federico Fellini. W onirycznej sekwencji bankietu widzimy wszystkich bohaterów filmu przy wspólnym stole, bez zbędnych niejasności opowiadają po kolei, co reżyserowi w duszy gra. Z kim trzyma, kim gardzi, a czyje pomniki chciałby obalić. Trochę kicz, ale jest też druga strona medalu – tak imponującego koncepcyjnie kina raczej się dzisiaj nie robi, "A Gentle Creature" ma w sobie nutę klasycznych arcydzieł rosyjskiej kinematografii.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że w powyższej sekwencji kumulują się wszystkie problemy filmu. Po pierwsze jest ona tautologiczna względem "realistycznej" części utworu – zanim przyjdzie do bankietu, wiemy już wszystko, co powinniśmy wiedzieć. Po drugie, staje się prologiem do absolutnie najsłabszej sceny w filmie, której zdradzić niestety nie wypada (powiedzmy lakonicznie, że reżyser przykręca śrubę tak mocno, że przekracza granicę karykatury). Po trzecie, jak na kulminację utworu, który jest tak mocno przyklejony do indywidualnej perspektywy bohaterki, udział tejże jest w ostatnim akcie znikomy. Tym większa szkoda, bo Makovtseva zagrała wybitną rolę – długie ujęcia, w których widzimy jej zdeterminowane, pełne strachu, nadziei, a także absolutnej bezradności oblicze, są w filmie najmocniejsze.

"Jak upaść to upaść, im niżej, tym lepiej" – powtarza za Dostojewskim Łoźnica. A potem bierze kamerę i faktycznie schodzi coraz niżej. To podróż, po której trudno zasnąć, zwłaszcza gdy skleimy sobie te piekielne puzzle w jeden wielki obraz narodu. Ale też wędrówka, w trakcie której, paradoksalnie, łatwo się znieczulić. Wystarczy o jedną flaszkę, jeden gwałt i parę krytycznych monologów za dużo.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones