Recenzja filmu

Ricky (2009)
François Ozon
Alexandra Lamy
Sergi López

Aniołek

Zbyt wiele w tym filmie narracyjnego chaosu, jakby Ozon machnął w pewnym momencie ręką na produkcję i sam uległ czarowi raczkującego aniołka. Tyle że zamiast pofrunąć razem z nim, spadł na zbity
Francois Ozon przyznał niedawno, że do Hollywood nie wybierze się nigdy, bo zamiast pracować pod bacikiem "tłustego producenta", woli pozostać częścią "nowofalowej tradycji kina autorskiego". Szkoda, gdyż staż na obcej ziemi mógłby nauczyć Francuza pokory i przypomnieć mu niegłupią jankeską prawdę, że wart jest tyle, ile jego ostatni film.  Artysta, któremu niedawno stuknęła czterdziestka, ma wiele wspólnego z nowofalowcami, to prawda. Podejrzewam jednak, że nie byłby zadowolony z tej zbieżności. Podobnie jak jego idole, sięgnął po kamerę bardzo młodo i zupełnie jak oni z wiekiem kręci coraz słabsze filmy. U początków kariery (m.in. w kapitalnym "Sitcomie" i jeszcze lepszych "Zbrodniczych kochankach"), żonglerka konwencjami filmowymi, literackimi oraz teatralnymi, służyła reżyserowi w konkretnym celu. Z pomieszanych języków Ozon lepił komentarz – satyryczny, ostry, dekonstruujący martwe rodzinne rytuały, obnażający perwersje zawoalowane mieszczańską etykietą. Dziś, ta uprawomocniona niesamowitą erudycją, formalna ekwilibrystyka, wydaje się sztuką dla sztuki i niczym ponad popis technicznej swady. Świat, do którego w "Rickym" zaprasza Ozon, znamy aż za dobrze – jeśli nie z kina braci Dardenne i brytyjskiego realizmu społecznego a'la Ken Loach, to z rozmaitych "Okruchów życia", rozsypanych po stacjach komercyjnych i publicznych. Ledwo wiążąca koniec z końcem i wychowująca samotnie córkę Katie, poznaje pochodzącego z Hiszpanii Paco (świetny Sergi López). Piwniczny maczo wnosi w jej życie żar miłości fizycznej i duchowej. Wkrótce rodzi się tytułowy Ricky, chłopiec anielski – dosłownie i w przenośni. Gdy Katie odkrywa siniaki na plecach syna, wyrzuca swojego absztyfikanta z domu, lecz wkrótce musi zrewidować swoje podejrzenia. Sine plamy znikają, a z otwartych ran na skórze wyłaniają się... skrzydełka.    Korzystając z doświadczeń wyniesionych ze szkoły filmowej i studiów filmoznawczych, Ozon próbuje zestroić kilka różnych porządków gatunkowych w jednej parodystycznej narracji. Kogo parodiuje? Najprawdopodobniej rzeczone rodzeństwo Dardenne'ów oraz ich bajanie o tym, że kiedy dosięgniemy dna, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przekuć słabości, które nas na to dno zaciągnęły, w siłę. Ozon przekonuje, że taki proces na społecznych nizinach zaistnieje jedynie wtedy, gdy ludzie otrzymają sygnał możliwy do metafizycznej interpretacji. Dlatego też ze szczytu równi pochyłej może zawrócić bohaterkę nie tyle odkrycie własnego instynktu macierzyńskiego (co dzieje się np. w "Dziecku"), ile świadomość, że instynkt ów bierze się z jakiegoś wyższego nadania, a co za tym idzie – gwarantuje spełnienie. Ta konkluzja to jednak niewiele jak na pełnometrażową fabułę, zwłaszcza, że "Ricky" nie jest ani dość zabawny, żeby rozśmieszyć szeroką publiczność, ani dość wyrafinowany dla miłośników wcześniejszych dokonań francuskiego reżysera    Powtarzają się w filmie motywy charakterystyczne dla autora "Basenu": odmienność skonfliktowana z normą, silna kobieta i słaby mężczyzna, media w krzywym zwierciadle. Zbyt wiele w tym jednak narracyjnego chaosu, jakby Ozon machnął w pewnym momencie ręką na produkcję i sam uległ czarowi raczkującego aniołka. Tyle że zamiast pofrunąć razem z nim, spadł na zbity pysk.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones