Recenzja filmu

WolfCop (2014)
Lowell Dean
Leo Fafard
Amy Matysio

Ezoteryka

Lowell Dean musi być wielkim fanem gatunku. Wiedział bowiem, co i jak pokazać, by sprawić wielką frajdę widzom. "Gliniarz wilkołak" to zwariowana przygoda łącząca ironiczny humor z krwawą jatką.
Przez otoczenie często uważani są za świrów. Masowo pochłaniają kiczowate horrory pełne plastikowych efektów specjalnych i zabarwionego na czerwono syropu kukurydzianego. Godzinami mogą dyskutować o filmach, o których istnieniu typowy kinoman nie ma nawet pojęcia. Wszyscy znacie takie osoby. Zapewne nie z życia, bo w Polsce kultura pozaklasowych horrorów i filmów SF jest mocno ograniczona, ale z kina – owszem. W końcu postaci takie często pojawiają się w horrorach jako specjaliści od masakry i schematów fabularnych. Jeśli nie czujecie z nimi duchowego powinowactwa, to nawet nie zamierzam przekonywać Was, byście dali szansę "Gliniarzowi wilkołakowi". Jeśli jednak tak jak ja podzielacie ich pasję, to film Lowella Deana powinniście wpisać na listę lektur obowiązkowych.

Bohaterem "Gliniarza wilkołaka" jest Lou Garou. To obibok w mundurze, który ma w życiu tylko jeden cel: pochłaniać alkohol w hurtowych ilościach. Jego śniadanie nie może się obyć bez whisky. Na lunch spożywa "setkę" i popija ją kuflem piwa. Co chwila trzyma w rękach kubek do kawy, który nigdy nie spełnia swojej nominalnej funkcji. Lou zawsze wypełnia go bowiem wysokoprocentowymi trunkami. Kiedy jest świadkiem zakłócania porządku publicznego, udaje, że nic nie widzi. Robota policyjna nie leży w jego naturze. Zmienia się to jednak, gdy zostaje on ofiarą okultystycznego rytuału, a w miasteczku zaczynają dziać się dziwne rzeczy, przypominające wydarzenia sprzed 32 lat, kiedy to zginął ojciec Lou, również policjant. Bohater nagle ulega przemianie – dosłownie i w przenośni – i postanawia rozwiązać dziwną zagadkę.

Lowell Dean musi być wielkim fanem gatunku. Wiedział bowiem, co i jak pokazać, by sprawić wielką frajdę widzom. "Gliniarz wilkołak" to zwariowana przygoda łącząca ironiczny humor z krwawą jatką. Obraz pełen jest doskonałych – jak na taką produkcję – efektów specjalnych. Swoją estetyką odwołują się one do tego, co kino prezentowało trzy dekady temu, nie ma tu więc typowej dla współczesnych horrorów komputerowej sterylności. Pierwsza przemiana bohatera w wilkołaka spokojnie może ubiegać się o miano kultowej. Bije na głowę to, co przygotował chociażby Universal w "Wilkołaku" z 2010 roku albo słabiutkim reboocie "Wilkołak: Bestia wśród nas". Druga transformacja jest chyba jeszcze lepsza. Być może ostatnią, która zrobiła na mnie podobne wrażenie, była sekwencja z "Amerykańskiego wilkołaka w Londynie". A przecież film Johna Landisa powstał w 1981 roku!

"Gliniarz wilkołak" oferuje fanom jeszcze więcej atrakcji. Na szczególną uwagę zasługuje scena ataku na "narkotykowe" laboratorium w stodole, w której twórcy popisali się całą masą dobrych i zabawnych efektów specjalnych. Jest też oczywiście scena zwierzęcego seksu, po której raz na zawsze zmieni się Wasz stosunek do Czerwonego Kapturka. Ci, którzy naprawdę są fanami tego rodzaju kina, znajdą tutaj znacznie więcej "smaczków". Twórcy bawią się kiczem i tandetą oraz odwołują do klasyków gatunku. To zabójcza mieszanka, zestaw wiedzy ezoterycznej, z której satysfakcję czerpać będą przede wszystkim (jeśli nie wyłącznie) wtajemniczeni.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones