Recenzja filmu

Ukryte życie (2019)
Terrence Malick
August Diehl
Valerie Pachner

Monolit

Nowe dzieło Malicka nie różni się pod względem narracyjnej metody od paru poprzednich filmów. Reżyser wciąż pokazuje swoich bohaterów jako niebiańskie istoty uwikłane w wieczną psychomachię,
Terrence Malick może być żywym dowodem na istnienie równoległych rzeczywistości. Mimo szczerych chęci nie jestem w stanie uwierzyć, że człowiek, który medytację nad istotą wolności i wiary prowadził kiedyś z pozycji awangardzisty, pochodzi z tego samego świata, co autor taśmowych, wyzutych z narracyjnej energii diagnoz współczesności (albo "wszystko, co wydarzyło się po Drzewie życia"). W "A Hidden Life" – powtórzę razem z canneńskim chórem – amerykański klasyk wraca do formy. A skoro wraca, to znów dmie w trąby jerychońskie: wolność i niewola, kryzys wiary i zmierzch cywiizacji, Bóg i Szatan, Bach i Hitler. To filmowa waga ciężka – ciężko kwestionować jej majestat i równie ciężko ją znieść.

Choć prolog utworu – z obietnicą historii opartej na faktach oraz montażem archiwaliów dokumentujących triumf III Rzeszy – wydaje się mylący, po chwili nie ma już wątpliwości, w czyjej głowie jesteśmy. Z mroków ekranu wyłaniają się odgłosy dzikiej przyrody, mężczyzna i kobieta recytują wersy o zmierzchu arkadyjskiego mitu, za chwilę też usłyszymy "Pasję według św. Mateusza" i zobaczymy pierwszą jazdę kamery wzdłuż wysokiej trawy. Za kanwę filmu służą losy Franza Jägerstättera (August Diehl), rolnika z anektowanej Austrii, który w czasach przymusowego poboru do wermachtu odmówił służby. Został za to przeciągnięty przez piekło, zaś po latach – uznany za męczennika i beatyfikowany przez Benedykta XVI. W filmie jest nie tyle symbolem jednostkowego oporu przeciw zbrodniczemu reżimowi, co uświeconym moralnym imperatywem. Poznajemy go w pierwszych latach wojny, gdy wiedzie sielskie życie u boku żony (rewelacyjna Valerie Pachner) i dzieci w wiosce Radegund – za ekspozycję służy tu piękna bukolika rodem z obrazów Poussina. Oczywiście, do raju powoli zakrada się zło. Najpierw prowokuje mieszkańców do nieufności i agresji wobec bohatera, później jego samego oplata mackami. A ponieważ sens chrystusowej ofiary jest dla Jägerstättera absolutny, w przeciwieństwie do sensów produkowanych przez nazistowską propagandę, bohater wbija nogi w ziemię i szykuje się na kolejne uderzenia. 

Fakt, że Jägerstätter zainteresował właśnie Malicka, nie powinien dziwić. Jego historia prowokuje pytania esencjonalne dla twórczości mistrza: o definicję wiary, granice poświęcenia dla niedoskonałych oraz zinstytucjonalizowanych systemów wartości (ojczyzna, kościół, lokalna społeczność), wreszcie – o szlachetność cierpienia oraz pamięć pokoleń. Dziwi mnie jednak, jak łatwo poradził sobie z  polifonicznym światem, który otacza bohatera. Jak precyzyjnie odciął swój film od skomplikowanego – politycznie, moralnie, religijnie – kontekstu, który mógłby tłumaczyć zarówno bierność kleru, jak i niełatwe w moralnej ocenie zachowania prowincjonalnej wspólnoty. Jak oczywistym wyborem było dlań zbudowanie tej filmowej katedry wokół człowieka nadświadomego, dokonującego introspekcji na akord. Podobne ustawienie akcentów jest zrozumiałe z perspektywy Malickowskiej historiozofii oraz współczesnej oceny XX wieku, lecz jeśli pytacie, czy służy filmowi, mogę tylko rozłożyć ręce. Być może rzeczone uproszczenia i "donośny głos proroka" mają rację bytu w dzisiejszym świecie, w którym rozmaite totalitaryzmy znów szykują się do ataku, a kino jest najlepszym medium dystrybucji podobnych przestróg. Z drugiej strony, "A Hidden Life" nie sprawia wrażenia obrazu, który miałby szansę zdetronizować "Avengers"

Wbrew pozorom, nowe dzieło Malicka nie różni się pod względem narracyjnej metody od paru poprzednich filmów. Reżyser wciąż pokazuje swoich bohaterów jako niebiańskie istoty uwikłane w wieczną psychomachię, analizujące swoje związki z Bogiem i ze światem za oknem. Nie bez powodu istotnym środkiem stylistycznym są tutaj "podszepty świadomości", głosy z offu nałożone na wyciszone strzępki dialogów. Nie bez przyczyny również potężne partie filmu zachowują epistolarny charakter – w momencie, gdy bohater udaje się na spotkanie z przeznaczeniem, to naturalna kontynuacja monologów wewnętrznych. Jeśli więc faktycznie Malick "wrócił do formy", rozumiałbym to zdanie dosłownie: po raz pierwszy od czasu "Drzewa życia" filmowa forma wydaje się adekwatna do intelektualnych oraz emocjonalnych rejestrów opowieści; nie opisuje cierpień nihilisty z Los Angeles, tylko największą tragedię w dziejach ludzkości. I cóż, "A Hidden Life" wygląda i brzmi wspaniale. Szerokokątne obiektywy znów ożywiają Matkę Naturę, która z żabiej perspektywy spogląda na ludzi, operator Jorg Widmer godnie zastępuje Emmanuela Lubezkiego na stanowisku mistrza psychizacji krajobrazu, z kolei kompozytor James Newton Howard kondensuje opowieść o końcu niewinności i niewyobrażalnym terrorze do przepięknego, orkiestrowego tematu.  

Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, poniższa ocena jest wyrazem bezradności wobec tak imponujacej narracyjnie i tak wątpliwej fabularnie materii. Cieszę się, że Malick przestał chodzić z lustrem po gościńcu i na powrót zanurzył się w historii. Zdaję sobie też sprawę, że jeśli ktoś zasługuję na hagiografię, jest to własnie Jägerstätter. Wolałbym jednak zobaczyć film o człowieku, który krwawiąc za swoje przekonania, nie unosi się kilka stóp ponad resztą ludzkości. 
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones