Recenzja filmu

Sama przeciw wszystkim (2016)
John Madden
Jessica Chastain
Mark Strong

Panna Smith z Waszyngtonu

"Sama przeciw wszystkim" to ciąg kongresowych przesłuchań, spotkań w salkach konferencyjnych i przemówień na wiecach. A jednak – mimo okazjonalnie ciężkawych, przeładowanych żargonem i
"Sama przeciw wszystkim" to film oparty na sprawdzonym mechanizmie: jacyś zawodowcy będą dużo gadać, popisując się swoim "know-how", a widz wyjdzie z kina oszołomiony złożonością ich branży oraz wirtuozerią, z jaką lawirują oni w jej gąszczu. Znamy to dobrze z produkcji, które podpisał scenarzysta Aaron Sorkin, od "Moneyball" przez "Social Network" po "Jobsa". Sęk w tym: Sorkinowska fraza jest tak gęsta, że graniczy z "teatralną" niewiarygodnością albo – co gorsza – z bełkotem. Żeby ją unieść, trzeba więc nie tylko sprawnego zespołu aktorskiego i precyzyjnego niczym David Fincher reżysera – trzeba też samego Sorkina. Żeby nie było: "Sama przeciw wszystkim" trzyma poziom, o co dbają profesjonaliści Jessica Chastain i John Madden (reżyser). Sorkin lawiruje jednak piękniej.



Chastain wciela się w niejaką pannę Sloane, cyniczną i skuteczną jak czołg waszyngtońską lobbystkę, która ni z tego ni z owego postanawia zawalczyć w słusznej sprawie. Dotychczas niewybredna w doborze zleceń i skłonna do wybitnie niesportowych zagrań, nagle zaczyna bić w moralistyczny bębenek i wypowiada wojnę amerykańskiemu przemysłowi zbrojeniowemu. Czyżby czekał nas kolejny podnoszący na duchu dramat sądowy, klasyczna opowieść o jadącym do Waszyngtonu panu Smicie (czy raczej pannie Smith)? Niekoniecznie. Panna Sloane nie musi jechać do Waszyngtonu, bo już w nim mieszka, a lokalna atmosfera skutecznie wyprała z niej wszelkie pokłady naiwnego idealizmu. Nie spodziewajcie się więc, że spod garsonki Chastain wyjdzie w końcu Erin Brockovich o złotym sercu Julii Roberts, i sam film ułoży się w przypowiastkę, która wyleje balsam na serca widzów. Ale to akurat dobrze.

"Sama przeciw wszystkim" ma ambicje bycia filmem politycznym – i dlatego nie może pozwolić sobie na polityczną łatwowierność. W gruncie rzeczy dostajemy więc opowieść o zwalczaniu ognia ogniem, o stawaniu się potworem w toku walki z potworami. O polityce jako medialnym cyrku i konkursie nieczystych zagrań. Madden i jego scenarzysta, Jonathan Perera, proponują ciekawy fortel: sprawiają, że kibicujemy Sloane, choć w rzeczywistości pogardzamy jej metodami. To ładna przypominajka, że polityka bez kompromisów to zazwyczaj polityka nieskuteczna. Pytanie tylko, czy cel uświęca środki? 



Jeśli podobne refleksje nad politycznymi dylematami brzmią dla kogoś jak przepis na nudne kino – spokojnie. Fakt, "Sama przeciw wszystkim" to ciąg kongresowych przesłuchań, spotkań w salkach konferencyjnych i przemówień na wiecach. A jednak – mimo okazjonalnie ciężkawych, przeładowanych żargonem i błyskotliwymi docinkami dialogów – ogląda się to dobrze. Wszystko dlatego, że film czerpie garściami z konwencji gatunkowych, dla których na pierwszy rzut oka nie ma tu miejsca. Kiedy Sloane kompletuje swoją drużynę, opracowuje strategię i chowa asy w rękawie, wygląda, jakby szykowała się nie do lobbystycznej rozgrywki, a napadu na bank. Heist movie to jednak nie wszystko. Są też chwyty rodem z kina sportowego: począwszy od sugerującej porażkę ramy narracyjnej, a skończywszy na wyścigu między dwiema konkurencyjnymi drużynami lobbystów. Oczywiście te zagrania owocują szeregiem uproszczeń (główny zwrot akcji ma posmak deus ex machiny) i studzą nieco polityczne ambicje filmu. Zyskuje na tym spektakl, traci ciężar gatunkowy.
 
Nic nie można natomiast zarzucić Jessice Chastain. To ona – obecna niemal w każdej scenie – de facto niesie film na swoich barkach. Nie jest to jej najwybitniejsza rola (ten komplement rezerwuję dla "Służących" i "Wroga numer jeden") – ale z pewnością jedna z lepszych. Aktorka – niby zimna i posągowa, a jednak sugerująca ukryte pod profesjonalną maską pokłady wrażliwości – pięknie lawiruje między sprzecznościami swojej bohaterki. Jeśli w toku akcji regularnie nie ufamy pannie Sloane, to samej Chastain wierzymy kompletnie. Oryginalny tytuł filmu brzmi "Miss Sloane", ale równie dobry byłby "Miss Chastain".
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones