Recenzja filmu

Tamara i mężczyźni (2010)
Stephen Frears
Gemma Arterton
Roger Allam

Pisarze i dziewczyna

Prócz dowcipnej historyjki o miłości i zdradzie "Tamara" oferuje błyskotliwą grę splatającą kino z literaturą i komiksem
Oryginalny tytuł filmu, "Tamara Drewe", brzmi trochę jak z "Komedii ludzkiej" Balzaca, w której heroina była w mniejszym stopniu siłą sprawczą, w większym natomiast – istotką uwikłaną w relacje społeczne. W obrazie Stephena Frearsa jest podobnie: Tamara niby znajduje się w centrum wydarzeń, ale wcale ich nie prowokuje. Może sprawiać wrażenie odważnej i wyzwolonej, jednak do roli decydującej o swoich losach kobiety dojrzewa powoli. Nie ma w sobie nic z femme fatale z "Niebezpiecznych związków". Inni co prawda przypisują jej złe intencje, jednak tak naprawdę to wokół Tamary są snute intrygi, ona sama tylko poddaje się przypadkowi i męskim kaprysom.

Na pojawienie się pięknej Gemmy Arterton będziemy musieli w filmie chwilę poczekać. Najpierw poznamy wioskę, w której Tamara się wychowała. W tym urokliwym, acz potwornie nudnym miejscu znajduje się niewiele prócz domu pracy twórczej prowadzonego przez Nicholasa, autora poczytnych kryminałów, i jego żonę. Aspirujący pisarze mogą tu, przegryzając pyszne paszteciki gospodyni i zalewając się żółcią z zazdrości o sławę gospodarza, pracować nad swoimi dziełami. Właśnie w tym przybytku pomysłowo zawiązano całą akcję: kamera przechodzi płynnie od pensjonariuszy, w których głowach rodzą się akurat literackie narracje, do nastolatek czytających plotkarskie pisemko. Te monologi, zaprezentowane obok siebie, brzmią niepokojąco podobnie. A niedługo później okaże się wręcz, że to jedna z dziewczyn, Jody Long, ma lepsze pomysły na kreowanie wydarzeń i postaci niż zblazowani pisarze.

Przyjazd Tamary z Londynu wprowadza trochę zamieszania w małej społeczności. Dziewczyna po operacji koślawego nosa jest nie tylko dużo ładniejsza niż była wcześniej. W ogóle zmieniła swoją postawę: odnosi sukcesy zawodowe, zyskała – przynajmniej na pierwszy rzut oka – pewność siebie. Nie ma się zatem co dziwić, że obudzi tęsknoty w swojej pierwszej miłości, Andym. Co bardziej komplikuje sytuację, Tamara zaczyna też wzbudzać pożądanie w zadufanym w sobie kobieciarzu, Nicholasie. Ale jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I tak, nieoczekiwanie w sypialni Tamary ląduje perkusista i bożyszcze podlotków Ben, z którym dziewczyna miała jedynie przeprowadzić wywiad. Z tego powodu Jody zapała do Tamary nienawiścią tak wielką, jak tylko nieszczęśliwie zakochana nastolatka potrafi. Dążąc do rozpadu związku, dorastająca panna sporo namiesza w życiu głównej bohaterki.

Tamara staje się tym samym przede wszystkim fantazją: oczywiście męską (wszyscy wokół wyobrażają ją sobie jako dość rozwiązłą osobę), ale też pisarską. Jody planuje intrygi wokół Tamary tak, jakby planowała zdarzenia w melodramacie z sobą samą i Benem w roli głównej. Dopiero pod koniec zda sobie sprawę, że jej gierki mogą przynieść zgubne skutki. Za to trudno odmówić jej wyobraźni i determinacji.

Nie tylko Jody jest w "Tamarze…" świetnie skrojoną humorystyczną postacią. Kroku dotrzymują jej dzielnie wcześniej wspomniany Nicholas oraz Glen – stary kawaler i nieudacznik tworzący w bólach biografię Thomasa Hardy’ego. Twórcy nie oszczędzają samego klasyka angielskiej literatury, nazywając go "starym nudziarzem", jednocześnie w swojej historii co i raz nawiązują do jego dzieł.

Kapitalne kwestie, zakończenie, a nawet wygląd poszczególnych kadrów Frears zawdzięcza Posy Simmonds i jej powieści graficznej, na której oparto scenariusz filmu. Reżyser nadał dziełu adekwatnego ekranowego kształtu. Zresztą temu nie ma co się dziwić, Frears swobodnie porusza się w różnych filmowych rejestrach. W "Tamarze..." nie przedstawia bohaterki na poważnie jak w "Królowej", nie dokonuje brutalnej wiwisekcji relacji damsko-męskich jak w "Niebezpiecznych związkach". Bliżej mu do Frearsa od komedii "Przeboje i podboje". Trochę bawi się bohaterami: przygląda ich losom niemal pobłażliwie, z przymrużeniem oka. "Tamarę…" cechuje lekkość, dzięki której jej dowcip i optymistyczny wydźwięk stają się naturalne, niewymuszone. Frearsowi kolejna komedia wyszła zabawnie, z wdziękiem i inteligentnie.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones