Recenzja filmu

28 pokoi hotelowych (2012)
Matt Ross
Marin Ireland
Chris Messina

Pytania bez odpowiedzi

Choć "28 pokoi hotelowych" z czasem traci impet, uwodzi intymną atmosferą. To, co najważniejsze między bohaterami, dzieje się pomiędzy ujęciami. Związek dwojga przypadkowych ludzi ewoluuje,
W "Raz na milion lat" Grzegorz Ciechowski śpiewał właśnie o nich: "W hotelu w którym nie spał nikt od lat / na łóżku wziętym na godziny dwie / przecięły się orbity planet nam / nikt katastrofy nie przewidział tej". Ich spojrzenia krzyżują się w hotelowym lobby. Po chwili on wie, że musi porozmawiać z nieznajomą z drugiego końca sali. Szybko staje się jasne, że wylądują w hotelowym łóżku. On jest z Nowego Jorku, ona z Seattle. On (Chris Messina) ma dziewczynę, a ona (Marin Ireland) – męża, on jest pisarzem-idealistą, a ona ciut cyniczną korporacyjną analityczką. Będą spotykać się przez następne miesiące, odwiedzając kolejne pokoje w kolejnych hotelach. W międzyczasie zaczną się pytania: czy lubi tańczyć i czym się zajmuje; czy jej rodzice wciąż są razem; czy głosuje na republikanów czy demokratów. Czy widziała jakiś film z Ronaldem Reaganem i gdyby miała wybierać rodzaj śmierci, czy wolałaby zostać zjedzona przez rekina czy umrzeć w trzęsieniu ziemi.

W "28 pokojach hotelowych" Matt Ross stawia swe pierwsze reżyserskie kroki. Nie jest to jednak typowy debiut robiony na nierównym oddechu i kręcony drżącą ręką – niedoświadczenie Rossa widać raczej w pedanterii, z jaką organizuje swoją opowieść. Budując film z krótkich scen, bardzo uważa, żeby nie przegadać swej fabuły, dlatego do minimum redukuje dialogi. Problem w tym, że Ross pozostaje aż nadto enigmatyczny, a bohaterowie – zbyt tajemniczy, by widzowie mogli do końca przejąć się ich losem.

Ross, który dotąd stawał po drugiej stronie kamery, doskonale wie, jak zapewnić bezpieczeństwo swoim aktorom, a atmosferę zaufania widać na ekranie. Między dwojgiem aktorów jest to, co niezbędne w intymnym melodramacie – chemia. Chris Messina i Marin Ireland w "28 pokojach…" są absolutnie naturalni. Ona nie do końca rozumie swoją nową relację, on jest czarujący, ale też przestraszony własnymi emocjami.

Choć "28 pokoi hotelowych" z czasem traci impet, uwodzi intymną atmosferą. To, co najważniejsze między bohaterami, dzieje się pomiędzy ujęciami. Związek dwojga przypadkowych ludzi ewoluuje, zacieśnia się, intensyfikują się emocje, a w miejsce zwykłej ciekawości pojawia się uczucie, zazdrość, poczucie niespełnienia.

Problemem obrazu Rossa są zaś filmowe referencje, które przywołuje. Opowieść o zdradzie, moralnych rozterkach i fascynacji, która nie może się spełnić, wywołuje z pamięci wspomnienie "Spragnionych miłości" Wong Kar-Waia czy "Wiarołomnych" Liv Ullman. "28 pokoi hotelowych" próbuje być trochę jednym, trochę drugim, ale nie ma ani emocjonalnej żarliwości "Spragnionych…", ani bezwzględnego chłodu "Wiarołomnych". Bo film Rossa broni się  głównie wtedy, gdy reżyser wpasowuje się w formę skromnego melodramatu i zamiast podkręcać temperaturę filmowych emocji, zawierza dwojgu znakomitych aktorów. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdemu, kto do seansu "28 pokoi hotelowych" przystępuje, by znaleźć odpowiedź na, skądinąd trywialne, co... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones